Wysiłki przyjmującego jastrzębian docenili czytelnicy WP SportoweFakty, którzy najpierw zgodnie wybrali go do drużyny marzeń PlusLigi 2016/2017, a następnie wybrali jej najlepszym zawodnikiem. W głosowaniu na MVP sezonu, internauci oddali ponad 900 głosów, z których 39 procent zgarnął właśnie Hidalgo Oliva. A jeszcze kilka miesięcy wcześniej jego możliwości były owiane tajemnicą.
Aklimatyzacja w oka mgnieniu
Kiedy wiosną trafiał do Jastrzębskiego, wiadomo było przede wszystkim, że jest siatkarskim obieżyświatem. Przed przybyciem do Polski reprezentował bowiem barwy klubów z siedmiu innych państw - Niemiec, Libanu, Kataru, Turcji, Chin, Rosji i Arabii Saudyjskiej. Nie był też najmłodszym graczem. Miał wtedy 30 lat. Zespół z Jastrzębia-Zdroju usilnie walczył jednak o jego pozyskanie już od dwóch lat.
- Chciałem sprawdzić się w różnych środowiskach i poznać mentalność ludzi w nich funkcjonujących. Tak częste zmiany pomogły mi wykreować własny styl. Dzięki temu obecnie łatwo potrafię się zaadaptować w każdej drużynie i szybko znaleźć wspólny język ze wszystkimi zawodnikami oraz trenerami - mówił Hidalgo Oliva na temat częstych zmian otoczenia.
ZOBACZ WIDEO Katarzyna Kiedrzynek: Trener reprezentacji mnie zszokował, łzy poleciały mi z oczu
Już w ciągu paru pierwszych tygodni gry dla jastrzębian udowodnił, że nie są to słowa rzucone na wiatr. Choć przebywał na boisku praktycznie bez przerwy, regularnie imponował efektownymi atakami i seriami potężnych zagrywek. Mijały kolejne dni, tygodnie, miesiące, a w jego poczynaniach próżno było szukać kryzysu. Zdumiony postawą podopiecznego był nawet trener Jastrzębskiego, Mark Lebedew.
- Nie dziwiło mnie, że potrafił grać doskonale. Ale byłem nieco zaskoczony, że był w stanie rozegrać trzy bądź cztery mecze z rzędu wręcz wybornie - zaznaczał australijski szkoleniowiec. Na jakość poczynań Hidalgo Olivy zupełnie nie wpłynęła poważna kontuzja kolana Scotta Touzinsky'ego, którego znał z czasów wspólnych występów w SCC Berlin i uznawał za swoją "prawą rękę".
Wiara i praca
Kiedy bowiem Amerykanin był zdrowy, brał na swoje barki ciężar przyjęcia zagrywki, co pozwalało Kubańczykowi mocniej skupiać się na ofensywie. Od stycznia nie mógł już jednak liczyć na pomoc bardziej doświadczonego kolegi. Ale nadal tryskał energią i otwarcie wyrażał nadzieję na osiągnięcie z Jastrzębskim dużego wyniku.
- Chcemy dokonać w PlusLidze czegoś wielkiego, co potwierdzamy od pierwszej kolejki. Pracujemy konsekwentnie, w ciszy, i pragniemy, by na końcu tej drogi pojawił się sukces - zapewniał podczas finałowego turnieju Pucharu Polski we Wrocławiu (14-15 stycznia), po półfinałowej przegranej Jastrzębskiego z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle (1:3).
I znowu jego słowa przekuły się w czyny. Prezentował się tak dobrze, że nikt nie zwracał uwagi na fakt, iż do klubu przybył z nadwagą. - Salvador potrafi bardzo szybko zarówno zrzucić wagę, jak i na niej przybrać, szczególnie kiedy wyjedzie na Kubę. Wiedziałem, że na początku sezonu nie będzie odznaczać się perfekcyjną sylwetką. Ale wspólnie z Lukiem Reynoldsem, trenerem od przygotowania fizycznego, wykonali kawał dobrej roboty, dzięki czemu przeżywa najlepszy okres w karierze - wyjaśniał Lebedew.
Kiedy po myśli Hidalgo Olivy nie ułożył się rewanżowy mecz półfinałowy z ZAKSĄ, nikt nie miał do niego cienia pretensji. Od razu po jego zakończeniu kolegę podbudował Jason De Rocco, inny z przyjmujących jastrzębian.
- Poza spotkaniem w Kędzierzynie-Koźlu, chyba tylko raz zdarzyło się, by Salvador na dłużej zszedł z boiska. Pozostałe jego występy były spektakularne i nie możemy powiedzieć na niego ani jednego złego słowa. Jestem pewien, że w kolejnym pojedynku wróci na wysokie obroty i zagra na 150 procent - podkreślał Kanadyjczyk.
Sukces na oczach ojca
I kubański siatkarz rzeczywiście powrócił na najwyższy poziom w starciach o brązowy medal z Asseco Resovią Rzeszów. Jego zagrania okazały się kluczowe dla ich przebiegu. Jastrzębianie dwukrotnie pokonali faworyzowanego rywala (3:1 i 3:2), sprawiając tym samym największą niespodziankę rozgrywek. Pięknu całej historii dodaje fakt, że popisy Hidalgo Olivy w końcówce rozgrywek mógł na żywo oglądać jego ojciec.
- Jestem błogosławiony. Ostatni raz mój tata oglądał mnie grającego w siatkówkę szesnaście lat temu na Kubie. Występowałem wówczas w rozgrywkach młodzieżowych. Oczywiście ojciec regularnie śledził moje poczynania poprzez materiały wideo, ale to nie to samo, co oglądanie występu "na żywo" - zaznaczał uradowany siatkarz.
Mimo dużych umiejętności, nigdy nie dostał on jednak szansy gry w drużynie narodowej. Na Kubie przebywał bowiem jedynie od 3. do 19. roku życia. Na świat przyszedł w rosyjskim Petersburgu, a później wyjechał do Niemiec, które uznaje za swoją drugą ojczyznę. - Niemcy otworzyły mi drzwi do przyszłości - przyznawał, dokumentując zarazem te słowa kolorami plastrów zakładanymi na palce prawej ręki - czarnym, czerwonym i żółtym. Do pełni siatkarskiego szczęścia brakuje mu zgody FIVB na występy w niemieckiej reprezentacji.