Nie ma złudzeń. Dobrze wie, co zrobi NATO wobec Rosji

- Nie grałem w siatkówkę od początku wojny. Tęsknię za nią, ale teraz są ważniejsze rzeczy. Nie myślę o graniu, a o moich przyjaciołach, którzy są w niebezpieczeństwie - mówi nam Mychajło Biber, zawodnik Barkomu-Każany Lwów.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Mychajło Biber Instagram / Na zdjęciu: Mychajło Biber
Położony w północno-zachodniej części Ukrainy, 70 kilometrów od granicy z Polską Lwów to wciąż jedno ze spokojniejszych miejsc w ogarniętym wojną kraju. Duża część mieszkańców miasta normalnie chodzi do pracy, działają sklepy spożywcze, część restauracji.

Nie oznacza to jednak, że życie wygląda tak, jak przed napaścią Rosji. O tym, że Ukraina walczy z najeźdźcą, kilka razy dziennie przypominają mieszkańcom syreny alarmowe, ostrzegające przed możliwym atakiem z powietrza.

- Te syreny budzą nas co noc - mówi Biber. - Dziś zawyły o trzeciej nad ranem. Po czymś takim trudno zasnąć, zwłaszcza kiedy dzień wcześniej rosyjskie rakiety spadły na Jaworów (zginęło tam 35 osób, a ponad 130 zostało rannych - przyp. red.), który jest tylko 50 kilometrów od miasta. Jak dowiedzieliśmy się, że tamtejszy poligon został zaatakowany, byliśmy w szoku.

ZOBACZ WIDEO: Poruszające sceny z kijowskiego metra. Ukraińców odwiedził mer miasta

Zawodnicy Barkomu-Każany, aktualnego mistrza kraju, nie grali w siatkówkę ani nie trenowali od początku wojny. - Nie mamy jak. W naszej hali stworzono ośrodek dla uchodźców z innych miast. Siłownie też są pozamykane - tłumaczy 26-letni atakujący.

Dodaje, że choć tęskni za siatkówką, nie myśli o graniu, bo teraz są o wiele ważniejsze rzeczy. - Myślę o moich przyjaciołach, którzy są w niebezpieczeństwie. Mam kolegę w Mariupolu, na pewno wiecie, co się tam dzieje. Sytuacja jest bardzo zła. Mieszkańcy od ponad tygodnia nie mają jedzenia i wody. Z kolegą ostatni raz rozmawiałem 10 dni temu. Mówił wtedy, że bardzo się boi, że na miasto nieustannie spadają bomby. Od tego czasu się nie odzywa, nie jest widoczny na żadnym z komunikatorów. Martwię się o niego.

Ze wszystkich graczy lwowskiej drużyny z miasta wyjechał tylko libero Andrij Żukow. - Pojechał do Odessy, w której jest bardziej niebezpiecznie, ale Andrij ma tam rodzinę i chciał być razem z nią - tłumaczy Biber.

On sam nie zamierza ruszać się ze Lwowa. Nawet jeśli Rosjanie zaatakują. - Jeśli będzie trzeba, będę walczył. Razem z przyjaciółmi biorę udział w szkoleniach wojskowych, na które każdy może się zgłosić. Uczymy się na nich strzelać, jak wyprowadzać ludzi ze stref zagrożenia i jak udzielać pomocy medycznej.

Nie mogąc trenować i grać, siatkarze Barkomu-Każany nie tylko się szkolą, ale też pomagają w mieście jako wolontariusze. - Kilka dni temu przyjechały cztery duże ciężarówki z Polski. Z jedzeniem, wodą, ubraniami. Braliśmy udział w ich rozładowywaniu i sortowaniu rzeczy. Lwów stał się centrum przeładunkowym dla zagranicznej pomocy, która najpierw trafia do nas, a potem do Kijowa czy Charkowa.

- Staram się pomagać, szukam sobie jakichś zajęć. Na przykład dziś poszedłem posprzątać garaż. Dobrze jest coś robić, bo jak się siedzi w domu, w głowie pojawiają się złe myśli - przyznaje Biber.

Tak jak wszyscy Ukraińcy, tak i on chciałby, żeby przestrzeń powietrzna nad jego krajem została zamknięta. - To dla nas niezwykle ważna sprawa, bo pociski, które spadają z nieba, zabijają ukraińskich cywilów. Gdyby do niego doszło, byłaby to dla Ukrainy wspaniała wiadomość, tysiące istnień zostałyby uratowane. Nie wierzę, że NATO pójdzie na otwartą konfrontację z Rosją i się na to zdecyduje.

Czytaj także:
Reprezentant Polski odrzucił ofertę giganta. Nie zamierza grać w Rosji
Nie pozwolili Polkom na grę z opaskami w barwach Ukrainy. "Powiedzieli, żeby nie obnosić się z takimi symbolami"

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×