Mierzył się z hejtem, teraz mówi "pas". O tym skandalu nie zapomni
Jest bardzo skromny. Nawet, gdy nie ze swojej winy stracił olimpijski medal w konkursie indywidualnym, Hula zareagował z klasą. Polak, który właśnie zakończył karierę, te zawody zapamięta na zawsze.
Skromny zawodnik cierpliwie je znosił i dalej ciężko pracował, by kiedy przyjdzie jego pięć minut, być gotowym na wykorzystanie tego. Czekał, czekał i się doczekał. Gdy kadrę objął Stefan Horngacher, Hula zrobił ogromne postępy. Niewielu spodziewało się jednak, że na przełomie 2017 i 2018 roku jego forma aż tak wystrzeli.
Większość kibiców przecierała oczy ze zdumienia. Hula przebojem wdarł się do światowej czołówki i nie spuszczał z tonu. Skakał na tyle dobrze, że na igrzyska olimpijskie do Pjongczangu pojechał jako pewniak nie tylko do drużyny, ale też jako zawodnik, który może pokusić się o niespodziankę w konkursach indywidualnych.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznaj człowieka, który strzela gole w... budowlanych rękawicachSkąd my to znamy?
I ogromna szansa otworzyła się błyskawicznie. W pierwszej serii konkursu na średniej skoczni Hula oddał fenomenalny skok. To była próba marzeń. Uzyskał aż 111,5 metra. Nikt go nie wyprzedził. Prowadził na półmetku olimpijskiego konkursu. Medal, nawet złoty, miał na wyciągnięcie ręki.
W finale po raz kolejny w skokach przeliczniki zakpiły jednak z Polaka. To, co działo się w drugiej serii konkursu olimpijskiego, było farsą i nigdy nie powinno mieć miejsca na tak ważnych zawodach, jak igrzyska olimpijskie. Warunki wietrzne były bardzo trudne. Porywy się wzmagały, a przeliczniki - nie po raz pierwszy - kompletnie nie oddawały tego, co rzeczywiście działo się w powietrzu podczas skoku.
Finałowa seria przeciągała się w nieskończoność. Skandalicznie potraktowano między innymi czterokrotnego mistrza olimpijskiego. Simon Ammann musiał czterokrotnie wchodzić na belkę startową, by móc wreszcie oddać skok. Zawody skończyły się po północy czasu lokalnego.
Jury ani myślało jednak przerwać konkurs i zaliczyć wyniki po pierwszej serii albo rozegrać zmagania jeszcze raz dzień później. Na siłę kontynuowano konkurs, by tylko przeprowadzić ostatecznie dwie serie, nie licząc się z tym, że warunki w drugiej kolejce nie miały nic wspólnego ze sprawiedliwą rywalizacją.
Bezradnie rozkładali ręce
Największe "cuda" działy się pod sam koniec, gdy na belce startowej usiadł lider z półmetka Stefan Hula. To był jego dzień, jego życiowa szansa. Sportowo nie spalił się, uniósł olbrzymią presję. Znów oddał dobry skok. Gdy wylądował na 105. metrze wydawało się, że medal ma pewny. "Na obronę złota to mogło być za mało, ale na srebro bądź brąz powinno wystarczyć" - powtarzali kibice, Hula i jego koledzy z kadry.
Nie wystarczyło, za sprawą skandalicznie działających przeliczników. Pomiary zbierają siłę i kierunek wiatru jeszcze kilka sekund po zakończeniu próby skoczka. Pech Huli polegał na tym, że korzystny wiatr wzmógł się, gdy już wylądował. Został jednak zaliczony do jego noty, odjęto mu bardzo wiele punktów za korzystne warunki (prawie 15) i przez to, mimo bardzo dobrej odległości, nie tylko stracił złoto, ale w ogóle medal.
- Szczerze mówiąc nie czułem, żeby z wiatrem było aż tak mocno, ale tak policzyło. Co zrobić? Było blisko. Piąte miejsce i tak jest wspaniałe i jest dla mnie wielkim sukcesem. Była szansa na więcej, ale akceptuję to, co jest. Zadecydowały szczegóły. Mogło być inaczej, ale nie jest. Teraz po prostu przetrawię to, co się stało - a to już słowa samego Huli po konkursie olimpijskim. Jak zawsze zareagował spokojnie, skromnie.
Bo właśnie to cechowało go na skoczni. Nawet w sezonie 2017/2018, gdy wreszcie miał pięć minut, nie wywyższał się. Dalej robił swoje. A z igrzysk w Korei i tak przywiózł medal - z kolegami wywalczył brąz w rywalizacji zespołowej, skacząc w obu seriach znakomicie. To jego największy sukces, który na długo zapamiętamy. W końcu polscy skoczkowie na razie tylko raz, właśnie w 2018 roku, zdobyli medal w rywalizacji drużynowej na igrzyskach.
Hula napisał zatem historię. W niedzielę tę książkę zamknął (21. miejsce w zawodach Pucharu Kontynentalnego - WIĘCEJ). Dzień później otworzył jednak kolejną, w której będzie pisał już rozdziały po zakończeniu profesjonalnej kariery skoczka.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
To były chwile grozy Kamila Stocha
Ależ atak Dawida Kubackiego! Znowu to zrobił
Oglądaj skoki narciarskie w Pilot WP!
-
tejot_tejot Zgłoś komentarz
Seefeld). Wypadałoby wspomnieć, że na półmetku tuż za Stefanem Hulą plasował się Kamil Stoch. O tym, że ani Kamil ani Stefan nie ma szans na złoto, wiadomo było już w chwili, gdy ruszali z belki!!! W przypadku obu Polaków warunki były takie (co było widać na prezentowanej grafice), że aby nawiązać walkę z Wellingerem tak Kamil jak i Stefan musieliby o kilka metrów poprawić rekord skoczni, czyli lądować daleko, daleko poza strefą bezpieczną. -
Pan Jot Zgłoś komentarz
czujniki, a jest ich tylko pięć? :) To jest jakaś próba zrekompensowania złych warunków i sprawdza się tylko wtedy, gdy wiatr jest stały i nie ma zawirowań. Siła wiatru przy czujniku jest wtedy taka sama lub bardzo podobna jak przy skoczku. Jak kręci i są podmuchy, to to jest loteria podobna jak bez tych przeliczników :) -
Berdyssan Zgłoś komentarz
Powodzenia panie Stefanie i gratuluję...