Kamil Stoch rzadko wypowiada się ws. wojny w Ukrainie. "Dużo mnie to kosztowało"

Newspix / EXPA/Tadeusz Mieczyński / Na zdjęciu: Kamil Stoch
Newspix / EXPA/Tadeusz Mieczyński / Na zdjęciu: Kamil Stoch

- Jestem bardzo dumny z tego, co robi Ewa, dodaje mi to wiele sił i energii - wyznaje Kamil Stoch. Trzykrotny mistrz olimpijski zdradza też, dlaczego tak rzadko wypowiada się ws. wojny w Ukrainie.

W tym artykule dowiesz się o:

To był wyjątkowy sezon skoków narciarskich. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata zwyciężył Halvor Egner Granerud. Dawid Kubacki i Piotr Żyła zajęli odpowiednio czwarte i szóste miejsce. Czternasty był Kamil Stoch. To nie jest lokata, która może zadowalać wciąż aktywną sportowo legendę tej dyscypliny. Podczas całego sezonu było jednak kilka czynników, które nie dały możliwości pełnego skupienia na startach. Najpierw dyskusja ws. udziału rosyjskich i białoruskich sportowców w turniejach międzynarodowych, potem fatalne informacje ws. Marty, żony Kubackiego. Na szczęście, w tej drugiej sprawie, informacje ze szpitala są coraz lepsze.

Dawid Góra, WP SportoweFakty: Masz już dość pytań o to, czy w kolejnym sezonie będziesz kontynuować karierę?

Kamil Stoch, reprezentant Polski w skokach narciarskich: Trochę tak. Mam wrażenie, że media czekają, aż powiem, że nie będę skakać. Będą miały o czym pisać i tę wiadomość przekażą całemu narodowi. Staram się podchodzić do tego z dystansem. To moja decyzja. Kiedy zdecyduję się na taki krok, na pewno o tym powiadomię. Ale ta informacja wyjdzie wyłącznie ode mnie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: słynna narciarka wzięła piłkę do kosza. A potem taka mina!


Jesteś w takim momencie, że pod koniec sezonu - tego lub poprzedniego - zastanawiasz się nad tym, czy skakać w kolejnym?

Do przyszłości podchodzę jak do wyzwania. Nie stawiam sobie konkretnych granic, barier i dat. Doświadczenie podpowiada mi, że to nie byłby dobry pomysł. Każdy kolejny rok, czyli dla mnie okres od kwietnia do kwietnia, to następne zadanie do wykonania. Dopóki nie zdecydowałem się zakończyć zawodowej kariery, robię wszystko, aby być najlepszym. A jeśli to aktualnie jest niemożliwe - jednym z najlepszych. Nie podchodzę do kolejnych sezonów jak do czasu, po którym miałbym zdecydować o końcu kariery.

Czyli zachowujesz się dokładnie tak jak skoczkowie w wieku, powiedzmy, 25 lat.

To chyba najzdrowsze podejście.

Mówiłeś wielokrotnie, że brak sukcesów rodzi w tobie frustrację. Miniony sezon zatem nie dał ci wielu momentów prawdziwej sportowej radości.

W wielu wywiadach mówiłem, że jestem rozczarowany sezonem. Teraz już część tych wypowiedzi chętnie bym sprostował. Oczywiście, miałem nadzieję, że pod względem wyników, będzie lepiej. Miałem ku temu powody, bo bardzo ciężko przepracowałem ubiegły rok i okres przygotowawczy. Byłem gotowy na trudny sezon pod każdym względem. Może czasami zabrakło siły mentalnej, żeby postawić kropkę nad "i". Jednak, kiedy przychodziły najważniejsze momenty, potrafiłem sprostać oczekiwaniom na tyle, aby skakać najlepiej, jak się dało w danym momencie. Jest więc niedosyt połączony ze swego rodzaju rozczarowaniem, ale słowo "zawód" to za dużo.

Ponadto mam silne przekonanie, że cała praca wykonana w tym sezonie, nie tylko fizyczna, dała podwaliny pod coś dobrego w przyszłości. Choćby dyskwalifikacja z początku sezonu, ale też każdy inny trudny moment, to solidny fundament, na którym teraz mogę budować. Patrzę w przyszłość z chęcią przeżycia tego, co ma się wydarzyć. Czuję, że może być fajnie.

Widać było momenty, w których wydawałeś się gotowy do wygrywania. Żaden trzeźwo myślący o skokach kibic nie powie, że nie stać cię jeszcze na zwycięstwa. Nawet w takim stylu, w jakim wygrywałeś na igrzyskach.

Miło, że tak mówisz. Zgadzam się z tym, że stać mnie na bardzo dobre skoki. Wierzę też w to, że mogę wygrywać zawody i dlatego w dalszym ciągu skaczę na nartach. Rozwijam się, szukam rezerw w technice i motoryce. Nadal mogę znaleźć elementy do poprawy, a to oznacza, że pójście do przodu jest możliwe.

Niestety pod koniec sezonu przeżyliście niezwykle przykry moment. Mam na myśli trudną sytuację w rodzinie Kubackich. To był wstrząs dla ekipy?

Nie chce się rozwodzić na ten temat. Po pierwsze uważam, że to jest bardzo osobista sprawa Dawida. Zbyt wiele osób o niej się wypowiadało. Wiadomo, że wszyscy się martwili, bo Dawid jest obecnie dobrem narodowym, ale o tematach tak prywatnych powinni mówić wyłącznie ludzie bezpośrednio z nimi związani.

Ja sam mogę skomentować sprawę jedynie od strony czysto sportowej. Mianowicie, tak, wstrząs był duży, ale bardziej dlatego, że ktoś z naszej ekipy musiał opuścić zawody w ważnym momencie. Przed nami były konkursy drużynowe, ponadto Dawid walczył nie tylko w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, ale też Raw Air. To przykre, że los odebrał mu szansę na lepszy ostateczny rezultat. Najsilniejszy punkt naszej drużyny, czyli Dawid, musiał wycofać się z zawodów. Wszyscy jednak rozumieliśmy, jak ważne to sprawy. Rodzina jest najistotniejsza i nie ma znaczenia, czy walczy się o mistrzostwo olimpijskie czy kryształową kulę. Sukcesy przemijają, a rodzina to fundament, którego nigdy nie powinno się zostawiać samemu sobie. Kiedy jest taka potrzeba, rzuca się wszystko i rusza ratować rodzinę.

Cała nasza ekipa właśnie tak do tego podeszła. Poza tym skoki narciarskie to sport indywidualny i każdy z nas musiał skupić się również na własnych startach. Szczególnie, że nie mogliśmy zrobić nic, aby skutecznie pomóc Dawidowi. Dlatego skoncentrowaliśmy się na pracy, która była do wykonania.

Widać, że macie zżyty zespół. Choćby po reakcjach podczas konkursów, po waszych wypowiedziach. To w sytuacji dramatu jednego z jego członków musiało pomóc.

Spędziliśmy ze sobą wiele czasu. Ja, Piotrek i Dawid pracujemy razem tyle lat, że nawet już przestałem liczyć. Znamy się bardzo dobrze. Ale także z resztą drużyny jesteśmy zżyci. Któremukolwiek z nas stałoby się coś niedobrego, reszta robiłaby wszystko, aby pomóc w granicach własnych możliwości.

Przyszły sezon może okazać się zupełnie inny od minionego. Sportowe władze na świecie coraz przychylniej podchodzą do startów Rosjan i Białorusinów w międzynarodowych zawodach. Zielone światło dał już choćby MKOl.

Podjąłem decyzję, że nie wypowiadam się w tej kwestii. To jest trudny temat. Uważam, że decydować powinny instytucje zarządzające sportem.

Wyobrażasz sobie startować z Rosjanami podczas jednych zawodów?

Moglibyśmy sobie długo na ten temat porozmawiać prywatnie, ale publicznie nie będę się wypowiadać. To sprawy, w których granica między sportem a polityką jest bardzo cienka. Muszę się skupić na sobie i swoich skokach.

Pamiętam, że niedługo po ataku Rosji na Ukrainę zajmowałeś głos w tej sprawie. Był konkretny moment, kiedy postanowiłeś się nie mieszać?

Na początku chyba każdy z nas czuł potrzebę odniesienia się do sytuacji za naszą wschodnią granicą. Wszystko działo się nagle. Wojna to jest ludzka tragedia, w świecie sportu nie ma przyzwolenia na agresję czy przemoc. Sport powinien pokazywać najszlachetniejsze wartości. Wtedy uważałem, że powinienem zamanifestować swoje poglądy - zrobić cokolwiek, aby dotrzeć do wszystkich, którzy nas oglądali. To jasne, że nie zgadzam się z wojną. Ale ja walczę na arenie sportowej. To najczystsza forma rywalizacji. Zabranie głosu ws. wojny w Ukrainie dużo mnie kosztowało. Straciłem trochę energii, nie mogłem się wystarczająco mocno skoncentrować na sobie i swojej pracy. Dlatego postanowiłem skupić się na pracy właśnie a resztę zostawić wyłącznie ludziom decyzyjnym.

Chcę również, aby było jasne, że fakt, że na jakiś temat się nie wypowiadam publicznie, nie oznacza, że o nim zapominam. Wojna nadal trwa. W Ukrainie ma miejsce ogromne ludzkie cierpienie, nie mówiąc o wszelkich innych tragediach związanych z wojną. Nie zamykam oczu, nie odwracam się do tematu plecami. Śledzę, co się dzieje, wszyscy wiedzą, co robi moja małżonka [Ewa Bilan-Stoch jeździ z konwojami pomocowymi do Ukrainy - przy. red.]. O tym, co się dzieje za naszą granicą nie wolno zapominać i każdy, kto może pomóc, powinien to zrobić.

Wspomniałeś o żonie. Boisz się o nią, kiedy jedzie z konwojem do Ukrainy?

Oczywiście że się boję. Ale tak samo Ewa boi się o mnie kiedy ja jadę na zawody. Kochamy się, więc się o siebie martwimy. Natomiast w pełni ufam, że działania, jakie podejmuje, nie wiążą się z podejmowaniem zbędnego ryzyka. Jestem bardzo dumny z tego, co robi Ewa, dodaje mi to wiele sił i energii. To piękne, jak ludzie angażują się w pomoc i poświęcają dla innych. Ja jednak, przynajmniej na razie, muszę koncentrować się na kwestiach czysto sportowych.

Adam Małysz grzmi. "Oni robią z nas pośmiewisko" >>