W całej historii Turnieju Czterech Skoczni trzy razy zdarzyło się, że jeden skoczek wygrywał wszystkie cztery konkursy podczas jednej edycji. Jako pierwszy dokonał tego Sven Hannawald (w sezonie 2001/02). Na powtórzenie tego wyczynu czekaliśmy 16 lat, a autorem wielkiego triumfu został Kamil Stoch.
Niewiele brakowało jednak, a załamanie pogody zatrzymałoby naszego skoczka w drodze po tak znamienity sukces. Stoch triumfował podczas pierwszego konkursu w Oberstdorfie, a jeszcze więcej emocji dostarczyły noworoczne zmagania w Garmisch-Partenkirchen.
W pierwszej serii reprezentant Polski pofrunął aż 135,5 metra. W ten sposób potwierdził wielką formę i objął prowadzenie na półmetku. Miał jednak tylko 1,4 punktu przewagi nad drugim wówczas Tilenem Bartolem i 2,2 punktu nad Junshiro Kobayashim.
W teorii wydawało się, że Stoch jest w idealnej pozycji, aby przypieczętować kolejne zwycięstwo. Tyle tylko, że gdy w finałowej serii na górze pozostało dwóch zawodników - Bartol i Stoch - doszło do załamania pogody. Nad skocznią zrobiło się ciemno i wietrznie. Jury zarządziło kilka minut przerwy, licząc na to, że warunki dla Polaka i Słoweńca poprawią się.
To nie było optymalne dla samych skoczków, którzy wychładzali się na górze skoczni. Gdy w końcu Bartol dostał zielone światło, nie zdołał obronić wysokiej lokaty. Mimo niezłej próby (133,5 metra), zajął piąte miejsce.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: polscy policjanci najlepsi na świecie! Tylko spójrz, jak pięknie grali
Tuż po nim na belce usiadł Stoch. Na jego twarzy wymalowane było pełne skupienie. Reprezentant Polski nic nie zrobił sobie z trudnych warunków i długiego oczekiwania. W świetnym stylu huknął aż 139,5 metra. Dzięki temu nie tylko odniósł kolejne zwycięstwo, ale i znacząco powiększył swoją przewagę w klasyfikacji ówczesnej edycji TCS.
W niedzielę, w Garmisch-Partenkirchen, odbędą się treningi i kwalifikacje do drugiego konkursu 72. edycji Turnieju Czterech Skoczni. Zawody - już tradycyjnie - odbędą się 1 stycznia, a więc w poniedziałek.
Czytaj także: Stoch wraca do formy? Apoloniusz Tajner nie ma wątpliwości