"Taki typowy góral". Stefan Hula wspomina Mateusza Rutkowskiego

Newspix / JERZY KLESZCZ/AGENCJA PRZEGLAD SPORTOWY / Na zdjęciu: Mateusz Rutkowski
Newspix / JERZY KLESZCZ/AGENCJA PRZEGLAD SPORTOWY / Na zdjęciu: Mateusz Rutkowski

- Pamiętam go jako wesołego i zadziornego chłopaka - przyznaje w rozmowie z WP SportoweFakty brązowy medalista olimpijski z 2018 roku. Opowiedział również o mistrzostwach świata juniorów z 2004 roku. - Tego na pewno nigdy nie zapomnę - zdradził.

Mateusz Rutkowski urodził się 18 kwietnia 1986 roku w Skrzypnem, oddalonym niecałe 15 kilometrów od Zakopanego. Na początku XXI wieku był największą nadzieją polskich skoków. W 2004 roku został indywidualnym mistrzem świata juniorów. Wraz z reprezentacją wywalczył srebrny krążek. Oprócz niego byli w niej Kamil Stoch, Dawid Kowal oraz Stefan Hula, który w rozmowie z WP SportoweFakty opowiedział o jego znajomości, z nieżyjącym już byłym skoczkiem narciarskim.

Mateusz Kmiecik, WP SportoweFakty: Kiedy pierwszy raz się spotkaliście?

Stefan Hula, były zawodnik, a obecnie asystent głównego trenera w kadrze kobiet: Znaliśmy się od małego, ponieważ razem zaczynaliśmy skakać. Jeździliśmy na wszystkie dziecięce zawody, a później startowaliśmy już w poważniejszych konkursach. Byliśmy także w grupie juniorskiej, gdy po raz pierwszy do Polski przyszedł Heinz Kuttin. Generalnie w latach młodzieńczych mieliśmy dużo kontaktu.

Czyli tak naprawdę widywaliście się praktycznie codziennie?

Aż tak to nie, ale mieliśmy sporo wyjazdów, obozów czy zawodów. Dlatego też spotykaliśmy się całkiem często.

Byliście znajomymi w życiu prywatnym?

To raczej byłoby zbyt dużo powiedziane. Ja pochodzę ze Szczyrku, a Mateusz ze Skrzypnego, z okolic Zakopanego. Widywaliśmy się przeważnie tylko na obozach. Gdy przyjeżdżaliśmy do domu, nie mieliśmy czasu, aby się jeszcze wówczas widywać. To była przede wszystkim znajomość sportowa.

Jaki był Mateusz Rutkowski?

Dawno nie mieliśmy już żadnej styczności. Aczkolwiek z czasów wspólnych treningów pamiętam go jako wesołego i zadziornego chłopaka. Taki typowy góral. Naprawdę w porządku chłopak.

Nie sprawiał wtedy problemów?

To na pewno był wielki talent, z drygiem do skakania. Każdy z nas zawsze dawał z siebie wszystko i nie pojawiało się u nas nieodpowiednie podejście do ćwiczeń. Szkoda, że to wszystko tak się potoczyło.

Czuliście, że jest on najbardziej utalentowany z waszej grupy?

Mistrzem świata juniorów nie zostaje się ot tak. Na pewno trzeba posiadać ogromne umiejętności i ciężko na to pracować. Bez wątpienia miał predyspozycje do wielkiego skakania.

Czyli można go nazwać jednym z najbardziej zmarnowanych talentów w historii polskich skoków?

Absolutnie miał ogromne predyspozycje. Jednakże w życiu różnie się czasami układa. Nie zawsze forma z wieku juniorskiego przekłada się na sukcesy wśród seniorów. Nie dowiemy się już, jakby inaczej mogła potoczyć się kariera Mateusza. Na pewno miał ogromny talent.

Jak pan wspomina mistrzostwa świata juniorów z 2004 roku?

Był wtedy z nami jeszcze Kamil Stoch czy Dawid Kowal i stworzyliśmy zgraną grupę. Gdy przyszedł do nas trener Heinz Kuttin, to większość z tych rzeczy była dla nas nowością i robiły one duże wrażenie. Bardzo dobrze wspominam ten czas, a same mistrzostwa również były dużym wydarzeniem. Przywieźliśmy stamtąd srebrny medal w drużynie, a Mateusz wywalczył złoto indywidualnie i to w wielkim stylu, pokonując Thomasa Morgensterna.

Świętowaliście po zawodach?

Nie było takiej możliwości, bo w samym Strynie nie mieliśmy nawet gdzie wyjść. Wiadomo, była ogromna radość i wszyscy bardzo się cieszyliśmy, ale na samo celebrowanie sukcesu nie było nawet opcji.

A zaczęliście odczuwać presję?

Jeżeli chodzi o mnie, to raczej nie. Mateusz jednak został złotym medalistą, więc powstał spory szum wokół jego osoby. Trudno też mi to opisać, bo nie byłem w jego skórze. Jednakże z tego, co widziałem czy czytałem, to faktycznie było nim duże zainteresowanie.

Dało się dostrzec, że zaczyna się z nim dziać coś niedobrego?

Już tak dokładnie nie pamiętam, jak to wtedy było. Minęło sporo lat, a sam bardziej jednak skupiałem się na swojej karierze. Po mistrzostwach został powołany na Puchar Świata, więc też mieliśmy już mniej styczności ze sobą.

Spotykaliście się po zakończonej przez niego karierze?

Raczej nie. Nie mieszkamy blisko siebie, a ja jeszcze jeździłem na różne zawody, więc trudno było o jakiś kontakt czy rozmowę. Na samych skoczniach także zbyt często go nie widywałem.

Czyli niedzielna wiadomość była dla pana szokiem?

Zdecydowanie było to dla mnie ogromne zaskoczenie.

Ma pan jakieś szczególne wspomnienie z Mateuszem?

Wydaje mi się, że to będzie zdobycie złotego medalu mistrzostwa świata juniorów i pokonanie w wielkim stylu Morgensterna. To było naprawdę coś wielkiego. Austriak przecież był już wtedy zawodnikiem z czołówki Pucharu Świata. Tego na pewno nigdy nie zapomnę.

Rozmawiał Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
"Nagła śmierć". Łukasz Rutkowski przekazał informacje nt. zmarłego brata
Co z polskimi skoczkami? O jedno kibice nie muszą się martwić

Komentarze (0)