Ma lęk wysokości i tytuł mistrza świata w lotach. Złoto odbierał w cieniu rodzinnej tragedii

WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Na zdjęciu: Daniel Andre Tande
WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Na zdjęciu: Daniel Andre Tande

Daniel Andre Tande to jedna z tych osób, której los nie oszczędzał. Choroby, ciężkie kontuzje, walka o życie i samobójstwo brata. Norweg jednak nigdy się nie poddał, a teraz znalazł się w kadrze na MŚ w lotach narciarskich, pomimo lęku wysokości.

A przecież w 2018 roku w Oberstdorfie został nawet indywidualnym złotym medalistą tej imprezy. Zanim jednak wszedł na podium, płakał w szatni. Wszystko z powodu udanej próby samobójczej jego młodszego brata sprzed kilku miesięcy.

Początki

Daniel Andre Tande urodził się 24 stycznia 1994 roku, a więc dosłownie dwa dni temu obchodził swoje 30. urodziny. W Pucharze Świata w skokach narciarskich zadebiutował 11 stycznia 2014 roku, o ironio, na skoczni "mamuciej" i to do tego w Bad Mitterndorf. Czyli dokładnie w tym samym miejscu, w którym w piątek rozpoczynają się mistrzostwa świata w lotach narciarskich. Wówczas był 31., ale już dzień później zajął 15. miejsce i zdobył pierwsze punkty.

Premierowe zwycięstwo odniósł za to 22 listopada 2015 roku w Klingenthal. Sezon 15/16 był zresztą dla niego przełomowy, bo czterokrotnie znalazł się na podium konkursów indywidualnych, a w klasyfikacji generalnej zajął siódmą lokatę. Drużynowo z kolei wywalczył złoto na czempionacie w lotach. Kolejne dwie edycje PŚ to najlepsze lata pod względem sportowym w karierze Norwega. 14 razy w czołowej trójce, cztery tryumfy i dwukrotnie trzecie miejsce w "generalce" - to jego rezultaty.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to nie jest żart. Tak trenują polscy skoczkowie

W sezonie 16/17 był o krok od zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni, jednak najpewniej nie wytrzymał presji w ostatnim skoku cyklu. 22-letniemu wówczas zawodnikowi zmierzono 117 metrów, co w konsekwencji zepchnęło go na trzecie miejsce. Wyprzedzili go dwaj Polacy - Kamil Stoch oraz Piotr Żyła. Wywalczył za to srebro w drużynie na Mistrzostwach Świata w Lahti w 2017 roku, lecz indywidualnie nie osiągnął żadnego sukcesu.

Mistrzostwo w cieniu rodzinnej tragedii

Następnej zimy zdobył dwa złote krążki MŚ w lotach narciarskich. W Oberstdorfie był już najlepszy podczas kwalifikacji, w których uzyskał 238,5 metra. Najlepszą notę uzyskał również w pierwszej i drugiej serii konkursu. W trzeciej osiągnął trzeci wynik, ale to i tak pozwoliło mu wyprzedzić Stocha o 13,3 punktu. Czwarta seria została odwołana z powodu zbyt silnego wiatru. Dzień później za to stanął na najwyższym stopniu podium wraz ze swoimi kolegami z reprezentacji.

Wszystko jednakże działo się w cieniu wielkiej tragedii, o której wówczas mało osób wiedziało. Tande niemal dwa lata później w telewizji TV2 opowiedział wstrząsającą historię i wytłumaczył, dlaczego z jego powodu przedłużała się ceremonia wręczenia medali po zawodach indywidualnych. - Siedziałem w szatni i płakałem. Pierwszy raz chciałem, żeby był tam ze mną - zdradził.

Hakon-Kristoffer Tande, to młodszy brat Daniela Andre, który 6 września, a więc cztery miesiąca przed mistrzostwami, został znaleziony w lesie w bardzo ciężkim stanie. Lekarze walczyli o jego życie przez dziewięć dni, jednak ostatecznie nie dali rady go uratować. - Jak byliśmy młodzi, to naszym celem było, zostanie kolejnymi braćmi w stawce Pucharu Świata. Wtedy skakali bracia Hautamaeki, a my chcieliśmy być kolejnymi - przyznał obecnie 30-letni zawodnik.

Kolejne problemy

Norweg, aby zapomnieć o ogromnej rodzinnej tragedii, skupiał się na treningach. Niestety los po raz kolejny postanowił o sobie dać znać. W maju urodzony w 1994 roku skoczek przez zły dobór leków do infekcji, zachorował na zespół Stevensa-Johnsona (zagraża nawet życiu, charakteryzuje się gwałtownymi zmianami na skórze). Gdyby nie szybka interwencja lekarzy, choroba mogła się skończyć u niego nawet śmiercią. Przez dziesięć dni przebywał w szpitalu, potem odpoczywał w domu, a na skocznię wrócił dopiero w sierpniu.

W zimowym sezonie był cieniem samego siebie, a na domiar złego pod koniec sezonu upadł, doznał kontuzji kolana i więcej na skoczni się nie pojawił. Powrócił latem, a Puchar Świata 19/20 rozpoczął od dwóch zwycięstw. Później było już gorzej i ostatecznie uplasował się na dziewiątej pozycji w klasyfikacji generalnej. Jak już wiadomo, Norwega smutne historie nie opuszczają. Tym razem w marcu 2021 roku musiał zawalczyć o własne życie.

Podczas serii próbnej w Planicy tuż po wyjściu z progu stracił równowagę, czego efektem był bardzo groźnie wyglądający upadek. Był reanimowany, a następnie w szpitalu został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Lekarze oceniali jego stan na bardzo ciężki. Tande to jednak twardziel, jakich mało, dlatego postanowił napisać kolejną piękną historię.

Wielki powrót

Pięć miesięcy później powrócił do treningów, a już 12 grudnia stanął na drugim stopniu podium w Klingenthal. 6 marca za to tryumfował praktycznie u siebie w domu, na legendarnej Holmenkollbakken. Później przyszła pora na Planicę. Podczas serii treningowej Norweg wylądował na 222. metrze, a po skoku i zdjęciu kombinezonu podszedł do swojej mamy i wpadł w jej ramiona.

Historia Daniela Andre Tandego to być może nawet gotowy scenariusz na film. 30-latek co prawda w ostatnim czasie jest raczej zawodnikiem drugiej i trzeciej dziesiątki, ale przed sobą może mieć jeszcze wiele lat kariery. W piątek z kolei rozpocznie walkę o medale Mistrzostw Świata w lotach narciarskich 2024 w Bad Mitterndorf.

Pierwszą serię piątkowego konkursu indywidualnego na MŚ w lotach zaplanowano na godz. 14:00. Wcześniej, już o godzinie 9:00, rozpocznie się natomiast pierwsza z dwóch sesji treningowych.

Czytaj także:
Przykre. Thurnbichler szczery do bólu ws. Żyły
Wykładał na politechnice. Pokonał 400 osób i trafił do TVP

Komentarze (0)