Przed rokiem, w Willingen, odbył się jednoseryjny konkurs drużyn mieszanych, który notorycznie torpedowany był przez wiatr. Niektórzy skoczkowie zostali puszczeni w bardzo korzystnych warunkach, a jednym z nich był Timi Zajc. Słoweniec doskonale wykorzystał podmuchy pod narty. Zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał.
Zajc odleciał w niesamowity sposób - na 161,5 metra. Miał przy tym olbrzymie problemy przy lądowaniu i wydawało się nawet, że po tak obłędnym locie nabawił się urazu. Na szczęście wstał o własnych siłach, a ostatecznie nic poważniejszego mu się nie stało.
Komentator Eurosportu, nie będąc w stanie uwierzyć w to, co zobaczył, wykrzyknął: - Ojej, gdzie on wylądował?! 161,5 metra, coś niewiarygodnego!
Dodajmy, że Zajc uczynił to i tak skracając jeszcze swoją próbę, co było wyraźnie widoczne w powietrzu. Dziennikarze Eurosportu z jednej strony byli pod wrażeniem tego wyczynu, z drugiej zaś mówili wręcz o skandalu.
- Tylko ogromne doświadczenie go uchroniło - powiedział Dominik Formela na antenie telewizji.
Druga seria wspomnianego konkursu nie doszła do skutku. Organizatorzy nie chcieli ryzykować zdrowiem zawodników i zawodniczek, tym bardziej po takim locie Zajca.
Odległości 161,5 metra nie traktuje się jednak jako rekord skoczni ze względu na upadek Słoweńca. Od soboty rekord należy do Johanna Andre Forfanga, który w drugiej rundzie rywalizacji indywidualnej osiągnął 155,5 metra. Zajc też startował w tym konkursie, ale zakończył w nim udział po pierwszej rundzie.
Zobacz niesamowity lot Zajca z Willingen:
Zobacz także: Odebrał rekord skoczni Polakowi. Jest nagranie
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: można im pozazdrościć. Bajeczny urlop dziennikarki i piłkarza