Skoki narciarskie to domena południa naszego kraju, a już szczególnie miejscowości położonych najbliżej gór. Niektórzy uważają, że trzeba to zmienić, a skocznie narciarskie powinny się pojawić na terenie całej Polski.
Nowy projekt
Jan Winkiel w rozmowie z WP SportoweFakty mówi otwarcie, że Polski Związek Narciarski na pewno nie może sam wybudować takich obiektów, gdyż nie posiada do tego odpowiedniego budżetu oraz możliwości i umiejętności budowalnych. PZN może za to pomóc przy powstawaniu projektu. Jeden nawet już jest w trakcie realizacji.
- Jesteśmy teraz na etapie stworzenia nieszablonowej skoczni przenośnej. Chcemy z nią jeździć i rozkładać ją po Polsce oraz angażować więcej ludzi. Jeśli chodzi o te małe obiekty, to najważniejsze, aby byli trenerzy. Wybudowanie samej skoczni, aby stała pusta, nic nie daje. Głównym celem jest poszerzenie bazy trenerskiej, łącznie z zaangażowaniem nauczycieli wychowania fizycznego - zdradza.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nie robiła tego od ponad dwóch lat. W końcu się przełamała!
Będzie to bardzo mały obiekt (K-2 - dop.red.). Na takim dzieci dostaną możliwość złapania pierwszego kontaktu z tą dyscypliną. Pojawi się on jednak głównie na południu Polski, ponieważ stamtąd najłatwiej zabrać później chętnych na "normalne skocznie". Zdaniem Winkiela dobrze by było, gdyby powstały jeszcze obiekty K-4, K-10 i maksymalnie K-20. Więcej się ich nie przyda, gdyż później chłopaki oraz dziewczyny wraz z wiekiem muszą zacząć trenować na kompleksach, jak w Szczyrku czy Zakopanem.
Co ważne, jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, konstrukcja w różnych miejscowościach powinna zawitać już w przyszłym sezonie. Jeśli chodzi o szkolenie, to wdrażana jest akademia trenerska. Zmienia się także regulamin licencyjny, a Polski Związek Narciarski odbył już pierwsze spotkania instruktażowe.
Szkolenie w całej Polsce
Maciej Maciusiak w rozmowie z naszym portalem zauważa, że taka skocznia była już rozłożona w Wiśle, a kibice mogli ją sprawdzić. Według niego warto zachęcać do budowania obiektów w większej liczbie miejscowości, aby dzieci mogły "chwycić bakcyla". Później miałyby możliwość pójścia do szkoły sportowej w Zakopanem czy Szczyrku, gdzie istnieją również szkoły podstawowe. Zgadza się jednocześnie, że w taki projekt, oprócz Polskiego Związku Narciarskiego, muszą być zaangażowane inne jednostki.
- W takim przypadku główna rola przypada gminom czy miastom, aby taki pomysł promować i wykorzystywać popularność skoków narciarskich. Teoretycznie ta dyscyplina niby jest dla każdego, ale to nie jest tak, że ktoś założy narty i już. Potrzeba wielu lat treningów, żeby skoczyć, chociażby na skoczni K-20. Na pewno taka idea jest dobra, lecz w Polsce funkcjonują głównie dwa ośrodki w Beskidach i Zakopanem. Trudno namówić kogoś z Warszawy czy Pomorza - przyznaje.
Zdradza również, że pojawiła się próba naprawienia skoczni w Karpaczu, jednak wraz z Adamem Małyszem przekonywali, aby zrezygnować z tego, gdyż lepiej skoncentrować się na budowie nowego obiektu. Rada Miasta jest tym zainteresowana. - Ostatnio nawet rozmawialiśmy, ponieważ powstał pomysł wyłożenia maty, zamiast igielitu. Takie coś wykonuje jedna firma na świecie. Coś się tam dzieje - przekonuje Maciusiak.
Aczkolwiek nie ukrywa, że w przeszłości proces szkolenia był prostszy. Głównie dlatego, że przed laty ludzie na Podhalu budowali skocznie wokół domów, a dzieci przychodzące do klubów już coś potrafiły. Mimo wszystko w Wiśle funkcjonuje duży klub, w którym jest sporo dzieci. W "Orlen Cup" za to pojawia się wielu uczestników, a poziom zawodów jest wysoki. Nabór cały czas trwa, dlatego nie można mówić o jakimś kryzysie w zakresie szukania potencjalnych następców Kamila Stocha czy Dawida Kubackiego.
Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Maturę zdał pod koniec kariery. Takie wykształcenie ma Małysz