Sezon 2023/2024 jest dla polskich skoków jednym z najgorszych od wielu lat. Spora część kibiców uważa nawet, że przypomina on te z czasów, kiedy kolejne sukcesy osiągał Adam Małysz, ale pozostali nasi reprezentanci nie byli w stanie mu dorównać.
Powody słabej postawy
Oczywiście już od kilku miesięcy trwają poszukiwania przyczyn tak słabej formy Biało-Czerwonych. Można się domyślić, że zna je Thomas Thurnbichler i jego sztab, tak samo Polski Związek Narciarski. Najpewniej chodzi o nieodpowiednie przygotowanie przed sezonem. Inny trop może jednak prowadzić do zmian sprzętowych, które miały miejsce przed obecną edycją Pucharu Świata w skokach narciarskich.
A było tego sporo. Nie tylko zmodyfikowane przepisy dotyczące wkładek do butów, ale również piętek i samego obuwia. Maksymalna wysokość położenia stopy to pięć centymetrów. Do tego doszedł nowy skan ciała, przez co i wymiary skoczków narciarskich są trochę inne. Krok za to musi być wyciągnięty o trzy centymetry. To teoretycznie detale, ale razem mogą tworzyć pewne problemy.
ZOBACZ WIDEO: "Cudowna dziewczyna". Tymi zdjęciami Brodnicka zachwyciła
- Dla przykładu Słoweńcy na początku mieli pewne kłopoty. Zmiany są kosmetyczne, ale było ich kilka i na końcu na pewno wywarły jakiś wpływ. Tylko nie zostały one wprowadzone 1 listopada. Wiadomo o nich było już całe lato. Nie wydaje mi się, żeby nasza reprezentacja przespała ten czas i trzeba było w tym szukać jedynej winy słabej formy naszych skoczków - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Jakub Kot.
W polskiej kadrze jest jednak kilku zawodników, którzy już dawno przekroczyli 30. rok życia, a wraz z biegiem lat coraz trudniej dostosować się do nowego otoczenia. Ekspert Eurosportu przyznaje, że doświadczeni skoczkowie faktycznie mają swoje nawyki, a adaptacja do nowych warunków może być wtedy utrudniona. Z drugiej strony wiele sezonów spędzonych na skoczni powinno pomóc w odnalezieniu się w innej sytuacji.
- Manuel Fettner potrafi świetnie skakać, a też jest już starszy, jak na tę dyscyplinę. Maciej Kot z kolei latał krzywo i wygrywał, a teraz robi podobne rzeczy i nie może wejść do trzydziestki. Najwybitniejsi zawodnicy potrafią przez te zmiany przechodzić bez problemu - zwraca uwagę nasz rozmówca.
Reprezentacje same są sobie winne
Jednocześnie dodaje, że to nie FIS, a same reprezentacje odpowiadają za tak częste zmiany. Cały czas starają się one być krok do przodu. Można to porównać do fabryk, w których tworzy się doping. One są jakieś 10 lat przed komisjami antydopingowymi. W skokach narciarskich podobnie jest w kwestii sprzętu, choć ta różnica może być trochę mniejsza. Gdyby jednak nic nie było robione, aby starać się to powstrzymać, to kibice narzekaliby, że światowa federacja jest bezczynna.
- FIS stara się być dobrą policją, a sztaby szkoleniowe chcą być o krok przed, więc naginają przepisy do granic możliwości i kombinują z różnymi elementami sprzętu, żeby stworzyć jak najlepsze możliwości lotne. Szefowie dyscypliny nie mogą pozostać bierni i muszą to kontrolować, zmieniając zasady. Tylko reprezentacje znów od razu starają się czynić to samo, więc FIS ponownie modyfikuje wytyczne. To nie jest robione, bo komuś się nudzi - twierdzi Jakub Kot.
Zgadza się z tym, że zbyt wiele zmian nie jest dobrym rozwiązaniem, lecz z drugiej strony Międzynarodowa Federacja Narciarska i Snowboardowa nie może się tylko przyglądać temu, co się dzieje. Po to są właśnie wszystkie komisje po sezonie, w których zasiadają specjaliści, decydując o regulaminach. - Trzeba to zaakceptować. To chyba bardziej jest wymuszone przez sztaby i zawodników, które cały czas naginają zasady - dodaje były skoczek.
A może dać wszystkim wolną rękę?
Być może innym rozwiązaniem byłoby danie wszystkim kadrą wolnej ręki, aby mogły przygotowywać sprzęt taki, jaki chcą. Nasz rozmówca zdradza, że kiedyś z przymrużeniem oka sam mówił, że przecież istnieje jakiś limit grubości kombinezonu, który zacznie przeszkadzać. Tylko nie można zapominać o bezpieczeństwie, za które podczas konkursu odpowiada jury. Musi ono na przykład ustawić odpowiednią długość najazdu. To byłoby trudne, gdyby każdy skakał w innym sprzęcie, ponieważ nie dałoby się przewidzieć możliwej odległości uzyskanej przez skoczka. A to mogłoby skończyć się tragedią.
- Pewnie nigdy nie znajdziemy idealnego rozwiązania. Zgadzam się, że można dać wolną rękę, tylko wtedy może się zrobić niebezpiecznie. Kilka dekad temu liczył się głównie czynnik ludzki. Sam od kilku lat porównuję skoki do Formuły 1 i nie mówię tego na korzyść tej pierwszej dyscypliny. Natomiast to nie jest wina FIS-u, tylko zawodników oraz sztabów, którzy chcą być coraz lepsi. Wiadomo, że na tak wysokim i wyrównanym poziomie, liczą się już detale - podsumowuje Jakub Kot.
We wtorek kolejny przystanek Raw Air. O godzinie 14:40 rozpocznie się oficjalny trening. O 16:00 wystartuje pierwsza seria konkursowa w Trondheim. Relacja tekstowa "na żywo" w serwisie WP SportoweFakty.
Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Legenda będzie pracować z Polakami? Thurnbichler wyraził się jasno
- Gruchnęła sensacyjna plotka o Hoferze. Jest reakcja PZN