Kompromitacja jury w Oslo. "Safety first", a równe szanse dla wszystkich gdzieś dalej [OPINIA]

Newspix / Na zdjęciu: Sandro Pertile
Newspix / Na zdjęciu: Sandro Pertile

Teoretycznie na podium konkursu indywidualnego w Oslo stanęli zawodnicy, którzy są w ostatnim czasie w wysokiej formie. Mimo wszystko kilku skoczków po tym, jak zostało puszczonych na stracenie, powinno zapukać do pokoju jury.

"Przede wszystkim bezpieczeństwo" - takie hasło cały czas powtarzają Sandro Pertile, Borek Sedlak i reszta osób odpowiedzialnych za skoki narciarskie. Szkoda, że chyba nikt za bardzo nie myśli, żeby było sprawiedliwie. Tylko, czy w sobotę na pewno nie było żadnego zagrożenia?

Może warto zapytać Eetu Nousiainena, który już od wyjścia z progu musiał się ratować i ostatecznie spadł przed 115. metrem. Owszem, Fin to nie jest gwiazda skoków narciarskich, ale to oznacza, że może być inaczej potraktowany? Zresztą w piątkowym prologu zajął ósmą lokatę.

Philipp Raimund, Robert Johansson, Ryoyu Kobayashi oraz wcześniej wspomniany 26-latek. Co łączy tę czwórkę? Całe to grono było w czołowej dziesiątce klasyfikacji Raw Air. Było, bo następnego dnia zostało puszczone na stracenie. Po pierwszej serii za to w top 10 mieliśmy już wyłącznie dwóch skoczków z numerami 41-50. Dokładnie to Daniela Hubera i Johanna Andre Forfanga. To chyba mówi już samo za siebie.

ZOBACZ WIDEO: "Cudowna dziewczyna". Tymi zdjęciami Brodnicka zachwyciła

Owszem, ktoś może odbić piłeczkę i stwierdzić, że to w piątek była loteria. Tylko wtedy różnica pomiędzy dwoma najbardziej skrajnymi przelicznikami za wiatr wyniosła dziewięć punktów. W konkursie indywidualnym w pierwszej serii już 20,9 "oczka". To może wiele wyjaśniać. Trzeba jednak dodać, że to nie był jedyny problem. Wielu zawodników miało silny wiatr pod narty, tuż za bulą, a potem nagle spadało, ponieważ poduszka powietrzna się kończyła.

Zawody w Szczyrku zostały przerwane i odwołane z powodu zbyt niebezpiecznych warunków. W Oslo najwyraźniej takie one nie były, choć wielu obserwatorów się z tym nie zgodzi. Już w Lahti tydzień wcześniej nie było do końca sprawiedliwie, ale tam można było to jeszcze przeboleć. W Norwegii po prostu nie można tego przemilczeć.

I teraz też nie chcę, żeby ktoś mnie źle zrozumiał. Ten konkurs można było przeprowadzić. Nie uważam, że był on do przerwania czy do odwołania. Tylko trzeba było spokojnie momentami chwilę dłużej poczekać. Świetnie, gdy skoczkowie w dobrych warunkach zjeżdżają po rozbiegu niemal tuż po sobie, ponieważ z takich okienek pogodowych trzeba korzystać. Szkoda tylko, że niektórym zapalono zielone światło, a chyba nie do końca powinno się tego robić.

Pewnie, że siła wiatru pasowała do ustalonego wcześniej korytarza wietrznego. Aczkolwiek może mimo wszystko czas nad nim popracować lub wprowadzić większy czynnik ludzki? Dla przykładu, jeśli wszyscy tuż za progiem mają dwa metry na sekundę pod narty, a jeden będzie miał metr, to jest uczciwie? Można spróbować wówczas poczekać chwilę, aby wyrównać szansę. To nie zawsze jest możliwe, prawda. Czasami dwie minuty nie wystarczą, ale komu zaszkodzi spróbować? Wtedy przynajmniej można powiedzieć, że miało się dobre chęci.

Z naturą jeszcze nie wygraliśmy i nie przeprowadzimy konkursu w laboratoryjnych warunkach. Być może warto porozmawiać ze skoczkami? Skoro regularnie zwracają uwagę na dopuszczanie ich do skoku w trudnych czy nawet niebezpiecznych warunkach. Eetu Nousiainen zaprezentował dzisiaj ogromne niezadowolenie. A należałoby zauważyć, że zawodnicy z "drugiego szeregu" nieczęsto mają na to odwagę.

FIS chce organizować skoki narciarskie na Estadio Do Maracana w Rio de Janeiro, ale najpierw powinno się zrobić coś, aby już obecni fani tej dyscypliny od niej nie odchodzili. Później można myśleć o pozyskiwaniu nowych. Przeciwnikiem przeliczników za wiatr nie jestem, tylko jak wytłumaczyć, że ktoś, kto skoczył 10 metrów dalej, jest niżej od przeciwnika. Zresztą wszyscy skoczkowie i tak mówią, że wolą mieć odjęte punkty, ale wylądować dalej, bo to najczęściej po prostu bardziej się opłaca. Sędziowie też nie zwracają uwagi na te pomiary. Dalsza próba zawsze będzie wiązała się z lepszymi ocenami.

Nie mówiąc już o tym, że wiatr boczny, ale zawiewający lekko od przodu, to nie to samo, co wiatr prosto pod narty. Być może jakimś pomysłem byłoby dodanie wagi tym przelicznikom, aby jeszcze bardziej je rozróżniać. Trudno powiedzieć, co byłoby najlepsze. Na pewno jednakże trzeba otwartego dialogu, ze wszystkimi, w tym skoczkami i trenerami.

Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
"Antyreklama". Eksperci brutalni po konkursie w Oslo
"No army... Na wojnę, no nie?!". Żyła w swoim świecie podczas wywiadu

Źródło artykułu: WP SportoweFakty