Duża zmiana dla milionów polskich kibiców skoków narciarskich. Od najbliższego sezonu Pucharu Świata, który rozpoczyna się już w piątek w Lillehammer, na antenach Eurosportu i TVN fani usłyszą głos nowego komentatora.
Marka Rudzińskiego, który przez lata tworzył świetny duet z Igorem Błachutem i dla którego ubiegły sezon był ostatnim w długiej karierze za mikrofonem, zastąpi dobrze znany kibicom żużla Michał Korościel. Postać nie jest także w żaden sposób obca fanom skoków - do tej pory 40-latek prowadził studio podczas konkursów. Na co dzień pracuje też w Radiu Zet.
Wiedza, humor i luz - z tego Michał Korościel zasłynął przez siedem lat pracy w studiu, gdzie co tydzień dyskutował z ekspertami. Furorę wśród kibiców robiły choćby jego słynne zakłady z gośćmi, które doprowadziły m.in. do zmiany fryzury.
ZOBACZ WIDEO: "Nie takie nazwiska przegrywają". Kibice bronią selekcjonera Probierza
Czego możemy się spodziewać, gdy będzie komentował zawody? Jak na zmianę jego roli zareagował wspomniany Marek Rudziński i jaki będzie według niego początek sezonu w wykonaniu polskich skoczków?
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Jaka była pana pierwsza reakcja, gdy zaproponowano nową rolę?
Michał Korościel: Pomysł zrodził się już podczas ostatniej zimy, gdy Marek Rudziński zapowiedział, że kończy komentatorską karierę. Wtedy nasz kierownik Maciek Słomczyński zadzwonił do mnie i zapytał, czy może bym nie spróbował. Pomyślałem: kurczę, czemu nie. Choć nie byłem wtedy przekonany w 100 procentach.
Wtedy jeszcze przegrałem mały redakcyjny zakład i Marek usiadł w studiu, a ja pojawiłem się w kabinie komentatorskiej. Głównie też dlatego, żeby kierownik posłuchał mojego głosu, jak to słychać. I uznano, że wyszło całkiem dobrze. Temat wrócił we wrześniu i szybko się dogadaliśmy.
Choć też polega na mówieniu, jest to mimo wszystko inna funkcja niż prowadzącego studio. A tam było fajnie, ciepło, komfortowo.
Rzeczywiście, jest to trochę inny teren, komentowanie to coś innego. Ale ja lubię próbować nowych rzeczy, choć trochę nie zgadzam się z popularnym stwierdzeniem, że trzeba wychodzić ze strefy komfortu. Bo przecież nie po to się do niej pcham, żeby zaraz z niej wychodzić!
Siedziałem w studiu przez siedem lat, dobrze się tam czułem i gdyby nie Maciek Słomczyński na pewno nie pchałbym się do komentowania. Ponadto jestem takim typem, który woli żałować, że spróbowałem, niż żałować, że czegoś nie zrobiłem.
A jest pan gotowy na komentarze typu: "Korościel? A ile on razy na nartach skoczył, żeby tu się wymądrzać na antenie!"?
Tak, ludzie przede wszystkim lubią piosenki, które już znają. Lubią zadzwonić, skrytykować, ale ja mam 40 lat, od 20 jestem w mediach, od 17 lat pracuję w Radiu Zet i z krytyką jestem pogodzony. Na pewno jej się nie boję i ona mnie nie dotyka. Bo jeśli cię dotyka, to nie jest robota dla ciebie.
Trzeba być gotowym, że nie wszystkim twój głos się podoba. A głosy krytyki też są potrzebne, czasami można w nich znaleźć dobrą radę i coś zmienić.
Przy mikrofonie zastąpi pan Marka Rudzińskiego, legendę polskiego dziennikarstwa. Chcąc nie chcąc, od porównań nie uda się uciec.
Na pewno jest to wyzwanie, ale nie będę się starał być drugim Markiem Rudzińskim. Mamy inny styl, a na dodatek Marek to super facet i przez wielki szacunek do niego byłoby to nieeleganckie.
A jak Marek zareagował na wiadomość, kto zajmie jego miejsce?
Już ubiegłej zimy, gdy zamieniliśmy się rolami, Marek powiedział pół żartem, pół serio, że robię to pierwszy raz, a potem będę to robił do końca swoich dni. Więc założył od razu, że będę komentował skoki, będę to robił długo, a na dodatek będę długo żył!
Z Igorem Błachutem macie już przygotowany jakiś plan? Będzie jakiś podział ról?
Idziemy bardziej na żywioł, raczej nie będzie między nami podziału na "jedynkę" i "dwójkę". Igor robi to od lat i na pewno będę starał się podążać za jego wskazówkami. Wszystko wyjdzie w praniu, na pewno Igor na początku wskaże mi pewną drogę.
Wypada też porozmawiać o pana przewidywaniach przed rozpoczęciem sezonu. Oczywiście dotyczących polskich skoczków. Rok temu w Kuusamo było po prostu fatalnie, a jedyne punkty zdobył Dawid Kubacki.
Rok temu przeżyliśmy lodowaty prysznic, więc poprzeczka nie jest zawieszona zbyt wysoko i trudno, żeby było gorzej. Raczej pojawiają się głosy, że może być lepiej. Przed rokiem nasi zawodnicy pojechali przed sezonem do Lillehammer i mierzyli się na treningach z Norwegami i był wtedy punkt odniesienia. Teraz go nie ma, więc wiemy mniej.
Na dodatek zmieniły się przepisy dotyczące kombinezonów (będą obowiązywały limity strojów - przyp. red.), nie wiemy jaki to będzie miało wpływ na wyniki. Ale jak rozmawiam z kolegami, którzy widzą naszych skoczków z bliska, to słyszę, że może być nieźle. Co to znaczy? Że będziemy mieć od początku sezonu, regularnie trzech-czterech skoczków w drugiej serii. Że Dawid Kubacki skacze nieźle, podobnie Paweł Wąsek. Może jeszcze nie będzie to forma na podium Pucharu Świata, ale przyzwoity poziom.
Wspomina pan o Dawidzie Kubackim. W ostatnich wywiadach mówił, że "kontroluje" trenera Thurnbichlerze. Kontrowersyjne?
Dawid przez słowo "kontroluje" uważa świadomość i chęć zrozumienia, po co wykonuje dane ćwiczenie, dlaczego robi to, a nie coś innego. Tak on rozumie kontrolę i moim zdaniem zawodnik tak doświadczony, z takimi sukcesami, może sobie na to pozwolić. Trzeba się liczyć z jego głosem, trener też jest tego świadomy.
Po ostatnim sezonie duże zmiany nastąpiły u Kamila Stocha, który ma swój team z trenerem Michałem Doleżalem. Jak Pan ocenia ten ruch?
Kamil ma niewiele do stracenia. Osiągnął już wszystko, ale chce skakać dalej. Pewnie po ostatnim sezonie usiadł, pomyślał i wymyślił, że jego szansa to indywidualny tok treningu. Zresztą sam powiedział publicznie, że jego zdaniem to przyszłość skoków narciarskich, że będzie to szło w tym kierunku i że niedługo każdy będzie miał swojego trenera. Dlaczego? Bo w skokach już każdy element trenuje się oddzielnie, nasza kadra przecież ma już szkoleniowca tylko od fazy lotu. Jeden trener na 10 skoczków to już za mało. Kamil wie, co mówi.
On ma niewiele do stracenia, do tego jest pewien sentyment do Michala Doleżala. Gdy on odchodził z kadry, podobnie jak Łukasz Kruczek, Kamil protestował. Dla niego to ostatni etap w karierze i chce jeszcze raz spróbować. Gdyby z takim pomysłem wyszedł przeciętny skoczek, to Polski Związek Narciarski pewnie wzruszyłby ramionami. A Kamilowi trudno odmówić, zresztą Adam Małysz sam wychodził z takim pomysłem.
Ciekawi mnie tylko, jaka była pierwsza reakcja Kubackiego czy Piotra Żyły. Ale sądzę, że się z tym pogodzili.
Uda się Kamilowi wygrać 40 konkursów Pucharu Świata w karierze i wyprzedzić Adama Małysza?
Rok temu miałem takie myśli, że może dobrze żeby tak już zostało. Wtedy ta dyskusja, czy lepszy był Stoch czy Małysz, byłaby co chwilę rozpalana. Byliby zwolennicy jednego i drugiego.
A teraz?
Trochę zmieniam zdanie. Po prostu, pięknie byłoby skomentować historyczne, 40. zwycięstwo Kamila. Chyba trochę górę bierze egoistyczne myślenie (śmiech)!
Rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty