- Decyzje jury były niejasne, bo konkurs długo przeciągano. Oczekiwałem, że będzie wiadomo czy robimy zawody, jeśli się da, albo wznawiamy za dwie godziny czy na następny dzień. Tymczasem co 15 minut podejmowano decyzję w sprawie konkursu, na skoczni mieliśmy dezinformacje. Jury się raczej nie spisało - podkreśla zawodnik urodzony w Limanowej.
Kadrowicz Łukasza Kruczka twierdzi, że decyzję Gregora Schlierenzauera i Andersa Bardala z jednej strony można zrozumieć, jednak z drugiej nie była ona podjęta w duchu sportowej rywalizacji. - Nie wiem czy był to rodzaj protestu czy po prostu bali się o swoje zdrowie. Jesteśmy jednak skoczkami narciarskimi, ryzyko jest wpisane w nasz sport. Jeśli jadę na górę, to robię to ze 100-procentową pewnością tego, co robię i z założeniem, że skoczę. Jeżeli jury dopuszcza mnie do skoku, to mam zaufanie, że warunki są na tyle dobre, że mogę skoczyć. Decyzja o zjechaniu na dół, o nieoddaniu skoku była swego rodzaju wyjściem przed jury i pokazaniem kto tu rządzi. Na szczęście jury się nie dało - podkreśla Maciej Kot.
22-latek twierdzi, że jeśli trener zadzwoniłby na górę bądź przekazałby mu w jakikolwiek inny sposób, że ma zjechać, to zrobiłby to. Decyzja trenera jest bowiem niepodważalna. - Sam z siebie jednak nie zjechałbym. Jak jadę do góry to jestem nastawiony na to, że skoczę - nie ukrywa zawodnik.
Dla Macieja Kota, 6. miejsce w Klingenthal stanowiło najlepszy początek sezonu w karierze. To, że dla mediów najważniejsi w tym okresie byli Piotr Żyła i Kamil Stoch tylko mu pomogło. Mógł spokojnie skakać i "robić swoje". - Wynik na pewno cieszy, mimo, że największym bohaterem jest Krzysiek Biegun. Można się sprzeczać co do okoliczności, które miały miejsce podczas zawodów w Klingenthal, ale on skacze naprawdę fantastycznie - przyznaje 18. zawodnik poprzedniego sezonu.
A co, gdyby przez kilka następnych konkursów, mimo świetnych rezultatów skoczka, media nadal skupiały się na Krzysztofie Biegunie, Stochu oraz Żyle? 22-latek uważa, że nie odczuwałby goryczy z tego powodu. - Nie starałbym się skupić uwagi na sobie. Jeśli już skupiać uwagę to sukcesami sportowymi. Jeżeli takie będą, to zainteresowanie kibiców i mediów wzrośnie. Jak na razie uwaga jest skupiona na innych i mnie to odpowiada. Mogę spokojnie trenować. Wiadomo, że miło jest, jeśli po dobrym rezultacie ktoś powie o nas w wiadomościach czy napisze na portalu czy w gazecie, ale nie oczekuję euforii czy ogromnej liczby telefonów. Na takiej popularności mi nie zależy, choć wiadomo, że właśnie z nią się wiążą kontrakty reklamowe i sponsorzy. Na to również należy zwracać uwagę. Na rozgłosie jednak bardziej zależy mi po sezonie. Teraz potrzebny jest spokój - kończy Maciej Kot.