Świat młodego skoczka zawalił się w jednej chwili. Rozległy wylew przekreślił karierę

Kochał skoki. Był lekki jak piórko i miał w sobie olbrzymią pasję. Podziwiał Adama Małysza i chciał skakać jak on. W 2014 r. cały jego świat zawalił się. Szymon Olek podczas zjazdu z zeskoku w Zakopanem upadł. Diagnoza: rozległy wylew krwi do mózgu.

Dawid Góra
Dawid Góra
Szymon Olek Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Szymon Olek

Katarzyna Gancarczyk prowadzi rodzinę zastępczą. Przyjęła do siebie trójkę nieco starszych dzieci. Wiedziała, że im najtrudniej będzie znaleźć miłość w obcych domach. Czwartą pociechę adoptowała. Wszystko szło świetnie, dopóki planów rodziny z Wilkowic w województwie śląskim nie przekreślił wypadek Szymona.

Być jak Adam Małysz

Malutki stok w Wilkowicach obok rzadko uczęszczanego wjazdu do lasu. Dwoje dzieciaków uczy się jeździć na nartach. Na ich twarzach maluje się niepewność. Wcześniej próbowali futbolu, ale kopanie piłki nie przychodziło im łatwo. Mama wiedziała, że to nie ma sensu. Pomyślała, że może na śniegu będą radzić sobie lepiej.

Założyli narty. Pierwsze nieporadne zjazdy. Obaj się przewracają. Po chwili ten starszy ma dość. Szybko postanowił, że poszuka dla siebie innych zainteresowań. Tymczasem siedmioletni Szymon wywraca się coraz rzadziej. Zaczyna nawet skręcać, choć nikt mu tego wcześniej nie pokazywał. Trudno go namówić na ściągnięcie nart i powrót do domu. Mógłby tak jeszcze długo. Przecież jeśli nie będzie trenował, to nie nauczy się porządnie jeździć!

- Szymon od małego był bardzo ruchliwy, ale nie chciał kopać piłki. Kiedy w wieku siedmiu lat zabrałam go na Orlika, wolał stać na bramce. Widać, że nie cieszyło go to. Chciałam, aby uprawiał sport, aby gdzieś rozładował emocje, ale nie wiedziałam na co się zdecydować. Kupiłam więc używane narty. Natychmiast było widać, że to jest to! - tłumaczy mama Szymona.

Znajomy pani Gancarczyk szybko zauważył, że chłopakowi dobrze idzie poruszanie się na nartach, ale jest zbyt lekki, żeby trenować konkurencje alpejskie. - Hej, przecież w Bystrej jest klub, w którym dzieciaki trenują skoki. Nazywa się Klimczok. To obok Wilkowic - powiedział dumny ze swojego pomysłu. Mama Szymona nie miała wyjścia. Zapisała chłopca na treningi. Skoki stały się jego pasją. Przed oczami miał jeden cel - być, jak Adam Małysz.

Uderzenie

- Na początku nie szło mu jakoś fantastycznie, ale zawsze był mniejszy i lżejszy od innych. W bardzo młodym wieku to nie pomaga w skokach, bo aby mocno się wybijać, potrzebna jest siła. Potem jednak niewielka waga staje się atutem. Mieliśmy nadzieję, że w przyszłości będzie potrafił z tego skorzystać i zostanie prawdziwym skoczkiem narciarskim - tłumaczy Katarzyna Gancarczyk.

W wieku 11 lat pojechał na konkurs skoków na najmniejszą skocznię do Zakopanego. To dopiero było wyzwanie! Trenował już cztery lata, chciał udowodnić swoje umiejętności wynikami. Nie bez powodu zawody organizowano pod tytułem Szukamy Następców Mistrza.

Spokój. Odepchnięcie się od belki. Postawa przy zjeździe. Mocne wyjście z progu. Lądowanie. Uff, nie jest tak źle, ale trzeba się poprawić w kolejnych skokach. Nagle odjeżdża narta. Uderzenie głową o twardy zeskok. Wylew.

Operacja, śpiączka, niedowład

Wszyscy dziwili się, że ze stosunkowo niewinnego upadku powstały tak dramatyczne konsekwencje. Myśleli, że Szymon już wcześniej miał tętniaka, ale w późniejszych badaniach nie znaleziono nawet jego śladu. Rozległy wylew był skutkiem uderzenia głową o zeskok.

W Zakopanem zrobiono badanie tomografem. Potem 11-latka odwieziono do Krakowa. Tam kolejne badanie. Krwiak urósł. Był trzy razy większy.

Szymon był w śpiączce przez trzy dni. Operacja, usunięcie krwiaka. Wreszcie chłopiec się obudził. Szybko okazało się, że ma duży niedowład. Kończynami po lewej stronie ciała praktycznie w ogóle nie ruszał. Był też niespokojny. Zachowanie było efektem uszkodzenia czołowej części mózgu.

Nadzieja

Szymona zobaczył Łukasz Gębala, fizjoterapeuta polskich skoczków. Powiedział, że sprawa nie jest beznadziejna, że chłopak będzie chodzić. Potrzeba tylko żmudnej i długotrwałej rehabilitacji. To była znakomita wiadomość dla mamy Szymona, która na początku sama nie dowierzała w jego słowa. 11-latek w ogóle nie mówił, nie był w stanie samodzielnie jeść.

Z miesiąca na miesiąc sytuacja faktycznie zmieniała się. Ruchomość kończyn wzrastała wraz ze spadkiem opuchlizny mózgu. Coraz lepszy był też kontakt z dzieckiem.

- Obecnie Szymon ma 16 lat. Chodzi, ale nie tak, jak wszystkie dzieci. Umie poruszać i ściskać lewą ręką, ale wciąż ma problem z wyprostowaniem palców, ma różnego rodzaju niepożądane napięcia mięśniowe. Kontakt jest dobry, ale są pewne psychiczne skutki wypadku. Szymon był zamknięty w swoim świecie, a więc od nowa trzeba uczyć go najprostszych rzeczy. Jak dziecko. Teraz zdarza mu się żartować, chodzi do szkoły. Jego mózg nadal się rozwija, więc wierzę, że będzie jeszcze lepiej i Szymon niemal odzyska dawne życie.

Szansa nazywa się fibrotomia

Egzotycznie brzmiąca nazwa oznacza małoinwazyjną metodę uwalniania przykurczów poprzez wykonanie nacięć na ciele. Operację może wykonać chirurg z Rosji, który przyjeżdża w tym celu do Krakowa. Jednak koszt jest spory. Do tego dochodzi potrzeba rehabilitacji.

- Kwoty, które są związane z walką o sprawność Szymona są ogromne. Nie stać mnie na pokrycie takich wydatków. Obecnie potrzebujemy 30 314 zł. Fibrotomia i późniejsza rehabilitacja to nasza największa nadzieja - przyznaje Katarzyna Gancarczyk.

Na portalu Siepomaga trwa zbiórka. Pieniądze można wpłacać tutaj:



Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×