PŚ: Daniel Andre Tande miał walczyć ze Stochem o Kryształową Kulę. Choroba jednak negatywnie wpłynęła na jego formę

Getty Images / Adam Pretty / Na zdjęciu: Daniel Andre Tande
Getty Images / Adam Pretty / Na zdjęciu: Daniel Andre Tande

Daniel Andre Tande zapowiadał, ze w tym sezonie chce zdetronizować Kamila Stocha i wygrać Puchar Świata. Nie obawiał się, że poważna choroba z lata może źle na niego wpłynąć. Tak jednak jest - na razie Norweg to cień skoczka jakiego znamy.

- Zanim zachorowałem walczyłem, żeby być w czołówce Turnieju Czterech Skoczni i Pucharu Świata. To moje kolejne wielkie cele. Mimo że miałem problemy latem, uważam iż mam szansę je zrealizować - zapewnił kilka tygodni temu Daniel Andre Tande, cytowany przez portal "berkutschi.com".

Patrząc jednak na obecną dyspozycję 24-latka z Narwik trudno uwierzyć, by któryś z tych dwóch celów mógł zrealizować. 36., 33. i 24. - takie miejsca w tym sezonie zajmował podopieczny Alexandra Stoeckla. To nie przypadek. W jego skokach widać po po prostu braki treningowe. Nie mogło być jednak inaczej, skoro Tande stracił dużą, być może tą najważniejszą, część letnich przygotowań.

Kilka miesięcy temu media obiegły informacje o poważnych problemach zdrowotnych 24-latka. Przez zły dobór leków do infekcji, Norweg zmagał się z chorobą zespołu Stevensa-Johnsona (zagraża nawet życiu, charakteryzuje się gwałtownymi zmianami na skórze). Jak sam przyznał później, gdyby nie szybka interwencja lekarzy, choroba mogła się skończyć u niego nawet śmiercią. Tande przez dziesięć dni przebywał w szpitalu, potem odpoczywał w domu, a na skocznię wrócił dopiero w sierpniu.

Jakby tego było mało, później już w trakcie jesiennych przygotowań, Tande zachorował na grypę i znów przez kilka dni był wyłączony z treningów. Początek sezonu zweryfikował, że takich braków treningowych utytułowany skoczek nie był na razie w stanie nadrobić. Co więcej, ciężko mu będzie to zrobić także teraz, bo przecież co tydzień są kolejne zawody, a Alexander Stoeckl na razie regularnie powołuje Tandego do kadry.

ZOBACZ WIDEO Dziwna mania w polskich skokach. "Dla mnie to niezrozumiałe"

Być może szkoleniowiec liczy, że metodą startową, a nie spokojnymi treningami np. na mniejszym obiekcie, jego podopieczny odzyska formę, którą imponował w poprzednich sezonach. Od trzech lat Tande był w ścisłej czołówce cyklu. Wielu fanów na pewno pamięta Turniej Czterech Skoczni sprzed niemal dwóch lat, gdy do finałowych zawodów w Bischofshofen Norweg prowadził zacięty bój o Złotego Orła z Kamilem Stochem. Ostatecznie w decydującym skoku nie wytrzymał jednak presji i przegrał z Polakiem.

Rok później skutecznie się zrewanżował, ale na innych zawodach. Mowa o mistrzostwach świata w lotach w Oberstdorfie. W nich 24-latek osiągnął największy sukces w karierze i sięgnął po tytuł indywidualnego mistrza świata. Kamil Stoch musiał w tych zmaganiach zadowolić się srebrem, chociaż wielu ekspertów uważało, że gdyby doszło do czwartej serii (odwołanej z powodu złych warunków), to Polak pokonałby Norwega.

W tym samym sezonie Tande z drużyną sięgnął po tytuły drużynowych mistrzów olimpijskich i mistrzów świata w lotach. W samym Pucharze Świata też osiągnął sporo sukcesów. W klasyfikacji generalnej sezonu 2017/2018 zajął 3. miejsce, wygrywając po drodze konkursy w Willingen i Oslo. Łącznie w PŚ triumfował w 5 konkursach i 18 razy stał na podium.

Na razie o takich wynikach, głównie przez braki treningowe, Tande może jednak tylko pomarzyć. Mimo słabszych rezultatów warto jednak zauważyć, że u Norwega nie zmieniło się jedno. Nadal na belce startowej mocno wyciąga ręce do przodu i pracuje kolanami, co może wpływać na rozszerzenie kombinezonu. Obecnie jego zachowanie nie odbija się jednak takim echem jak w poprzednich sezonach, bo po prostu skacze o wiele słabiej.

Źródło artykułu: