Początek listopada 2018 roku. W Polsce iście jesienna, a nie zimowa aura. Wysokie temperatury powietrza, pojawiają się opady deszczu. Organizatorzy inauguracji Pucharu Świata w skokach narciarskich w Wiśle nie załamują jednak rąk. Starają się chronić już wyprodukowany śnieg i ciągle produkują nowy. Popsuła się jedna maszyna do jego produkcji? Żaden problem, szybko została naprawiona i praca trwa dalej.
Efekty widać trzy tygodnie później podczas inauguracji Pucharu Świata. W Wiśle brakuje prawdziwej zimy, ale nie na skoczni. Obiekt pokryty jest białym puchem. Zeskok, jak na takie warunki, jest przygotowany bardzo dobrze. Polacy po prostu stanęli na wysokości zadania. Odpowiednio wcześnie rozpoczęli pracę i trudne warunki pogodowe nie storpedowały ich planów.
Zupełnie inaczej niż u naszych zachodnich sąsiadów. Aura dla nich również nie była łaskawa. Dodatnie temperatury i opady deszczu na pewno nie są sprzymierzeńcem w produkowaniu i rozkładaniu na skoczni sztucznego śniegu. Nie zmienia to jednak faktu, że ich skocznia na kilka dni przed odwołanymi ostatecznie zawodami wyglądała fatalnie.
ZOBACZ WIDEO Stefan Horngacher: Mam trzech zawodników, którzy mogą stawać na podium
Śnieg na obiekcie był brudny, wystawały jeszcze kawałki trawy. Co prawda organizatorzy jeszcze w poniedziałek zapewniali, że przygotują skocznię, ale daleko im było do tego, jak pięć dni przed treningami i kwalifikacjami prezentowała się skocznia w Wiśle.
Tak skocznia w Titisee-Neustadt wyglądała w środę, dzień po odwołaniu PŚ:
Z kolei tak wyglądała skocznia w Wiśle na 4 dni przed udaną inauguracją PŚ:
Po prostu śmiało można postawić tezę, że Niemcy nie podeszli do tematu przygotowania skoczni tak poważnie jak Polacy. Dlaczego? Po prostu mają mocniejszą pozycję w FIS-ie. Nie muszą o organizację zawodów walczyć tak zaciekle jak nasi rodacy. W Wiśle stają na głowie, żeby skocznia w połowie listopada była gotowa, bo gdyby nie ten termin, to skocznia narciarska im. Adama Małysza w ogóle nie zmieściłaby się w kalendarzu PŚ.
Tymczasem Niemcy dostają organizację w grudniu, gdzie jest mniejsze ryzyko wiosennej albo jesiennej aury (co prawda ten rok tego nie potwierdza), a i tak nie są nawet w stanie chociaż zbliżyć się do poziomu organizacji zaprezentowanej przez Polaków. Co więcej, w Titisee-Neustadt najprawdopodobniej nadal nie ma na skoczni torów lodowych. I to właśnie też mógł być jeden z powodów odwołania rywalizacji. Istniało ryzyko, że przy opadach deszczu i dodatnich temperaturach tory najazdowe nie będą nadawały się do użytku. Dlaczego zatem w Polsce wymaga się, żeby sztuczne tory lodowe były, a Niemcom pozwala się na więcej?
Co ciekawe, jak trwoga, to FIS zgłosił się do Polaków. Jeszcze we wtorek - jak poinformował WP SportoweFakty Wojciech Gumny - Walter Hofer zadzwonił do komitetu organizacyjnego PŚ w Zakopanem z pytaniem czy nie podjęliby się przejęcia zawodów od Niemców w terminie 7-9 grudnia? Było to jednak nierealne. Na przygotowanie takiej imprezy potrzeba przecież więcej niż 3 dni.
Dobrze się jednak stało, że Polacy nie przejęli tych konkursów teraz. Gdyby to zrobili FIS wiedziałby, że zawsze ma koło ratunkowe w postaci Polaków, a Niemcy nadal mogliby być traktowani z przymrużeniem oka (ciężko spodziewać się jakichkolwiek konsekwencji wobec organizatorów w Titisee-Neustadt).
A tak działacze federacji mają o czym myśleć. Może warto w końcu Polskę też traktować jak największą potęgę w skokach i nie stawiać jej warunku, że jeśli chcecie mieć dwa konkursy w Wiśle, to musicie zrobić je w połowie listopada, gdzie zima jest rzadkością.
A prawda jest taka, że gdyby nie Niemcy to skoków narciarskich w ogóle by nie było.
Mało tego, Unii Euro. też by nie było i Polski w niej.
Więc odrobinę szacunku dla na Czytaj całość
Ktorych by moglo zabraknąć na koniec sezonu
Wiec kombinują ..musi przecież wyjść na ichhhh
.. tak samo w unii itd
Ich rol Czytaj całość