- Bez kibiców jest inaczej, jest dziwnie. Szkoda, że was tutaj nie ma, bo na pewno mógłbym czerpać od was dużo, jak zawsze to robię podczas zawodów w Polsce. Choć i tak słyszę jakieś okrzyki z lasu [kilkudziesięciu kibiców zgromadziło się w pobliżu skoczni - przyp .red.]. Mam nadzieję, że w domach też głośno krzyczeliście. Róbcie to dalej i trzymajcie za nas kciuki - prosi Stoch za pośrednictwem dziennikarzy.
W niedzielę Polak zajął 27. miejsce. Pierwszy skok był przeciętny, bo obok nazwiska 33-latka zapisano odległość 121,5 m. Jednak drugi Stochowi kompletnie nie wyszedł. Podopieczny Michala Doleżala wylądował na 104. metrze obiektu im. Adama Małysza.
- Mam już swoje lata, wiem z czego żyję i o co w tym wszystkim chodzi. Nie ustrzegłem się karygodnych błędów. W drugiej serii z tak niskiego rozbiegu i przy zmiennych warunkach trzeba skoczyć bardzo dobrze. Powinienem był całą energię włożyć w odbicie. Tymczasem nie mogłem znaleźć optymalnej pozycji najazdowej i w drugiej serii tylko ułożyłem się do nart - tłumaczy Stoch. - Na szczęście taki skok, jaki oddałem podczas kwalifikacji, utwierdza mnie w przekonaniu, że potrafię daleko odlecieć, choć na razie może rzadko. Do takich skoków chcę dążyć i o takie będę walczyć.
27. zawodnik niedzielnego konkursu nie chce szukać usprawiedliwień. Wpływ na niego mogła mieć jednak sytuacja z soboty, kiedy w konkursie drużynowym skakał z migreną.
- Nie żałuję tego, że wystartowałem. Kubeł zimnej wody na początku sezonu jeszcze nikomu nie zaszkodził. To było szybkie sprowadzenie na ziemię, do parteru. Poza tym, super było skakać na śniegu - reasumuje Stoch.
Dawid Góra z Wisły
"Niemcy wzięli Wisłę", "A miało być tak pięknie". Twitter po loteryjnym konkursie >>
Szymon Łożyński: Wietrzny falstart >>
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Maria Szarapowa szykuje formę na święta