Jadąc na 49. Turniej Czterech Skoczni Adam Małysz znał już smak pucharowych zwycięstw, choć wydawał się odległym wspomnieniem. Skoczek z Wisły na najwyższym stopniu podium stał trzykrotnie - w 1996 roku w Oslo, a w kolejnym sezonie w Sapporo i Hakubie.
"Po tym nastąpił mój wielki kryzys. Nie wiem, co się stało, ale nie potrafiłem nawet zakwalifikować się do finałowej trzydziestki. Znalazłem się w strasznym dołku" - wspominał Małysz w 2004 roku, w książce "Moje życie".
Bolesnym doświadczeniem był start na igrzyskach w Nagano 1998, gdzie 21-letni wówczas Małysz dwukrotnie znalazł się na początku... szóstej dziesiątki. Niedługo później trener Pavel Mikeska został zwolniony.
ZOBACZ WIDEO: Skoki. Ogromna siła psychiczna Polaków. "Obawiałem się, że wydarzenia z początku TCS ich zdeprymują"
Zatrudniono Apoloniusza Tajnera, a w sztabie pojawił się m.in. prof. Jerzy Żołądź, specjalista od fizjologii. "To dodało mi skrzydeł. Powoli odzyskiwałem wiarę w siebie i ochotę do skakania. Wiedziałem, że karta się w końcu odmieni" - pisał skoczek.
Trudny początek sezonu 00/01
Sezon 99/00 Małysz zakończył na 28. miejscu w klasyfikacji Pucharu Świata z dorobkiem 214 punktów i był najlepszym z Polaków. Początek kolejnej edycji zmagań nie wskazywał jednak na rewolucję.
Dyskwalifikacja w kwalifikacjach przed konkursem otwierającym sezon 00/01 sprawiła, że na pierwsze punkty Małysz musiał poczekać do 2 grudnia. W Kuopio był 26., a dzień później już 11. I w tym momencie pucharowa kawalkada musiała ostro wyhamować.
Wiosenna aura sprawiła, że odwołano konkursy w Ramsau, Libercu i Engelbergu. Kolejnym sprawdzianem miał być dopiero Turniej Czterech Skoczni rozgrywany po blisko miesięcznej przerwie od ostatnich zawodów.
Mocne uderzenie
Przed niemiecko-austriackim turniejem Małysz był 26. w klasyfikacji Pucharu Świata. Do prowadzącego Martina Schmitta tracił ponad 200 punktów i to po zaledwie trzech konkursach indywidualnych. Polak nie był wymieniany w gronie faworytów.
Do zawodów przygotowywał się w Sankt Moritz i tam coś drgnęło. Zaczął przeskakiwać wszystkich, a trener Tajner wypalił, że mamy zawodnika, który może wygrać turniej. Piotr Fijas tonował za to nastroje.
Tymczasem turniej zaczął się dla skoczka z Wisły wybornie. Zwyciężył w kwalifikacjach po skoku na 117 metrów. Po pierwszej serii konkursu był piąty, a gdy w drugiej osiągnął niebywałe 132,5 metra komentujący zawody dla TVP Krzysztof Miklas porównał tę próbę do skoku Fortuny z Sapporo w 1972 roku.
Te zawody skończył jeszcze poza podium - lepsi byli Martin Schmitt, Noriaki Kasai i Masahiko Harada, ale pokazał, że drzemie w nim duża siła. Najlepsze miało dopiero nastąpić.
Skok w XXI wiek
W Garmisch-Partenkirchen oddał skok w XXI wiek - 129,5 metra, co dało mu rekord skoczni olimpijskiej i awans na pozycję wicelidera klasyfikacji Turnieju. Prowadzący Kasai wyprzedzał go wtedy o 10,8 pkt.
Prawdziwym popisem był występ Polaka na skoczni Bergisel. Wietrzne warunki sprawiły, że kolejni zawodnicy lądowali bardzo blisko, ale nie Małysz. 111,5 i 118,5 metra i wygrana z niebotyczną przewagą 44,9 pkt nad drugim Janne Ahonenem. Tego na dużej skoczni nie dokonał nikt.
Historyczne zwycięstwo było wręcz na wyciągnięcie ręki. W kraju wybuchła euforia, a do Wisły zaczynały przybywać tłumy ludzi. Niewiele zabrakło, a... "małyszomania" nigdy by się nie rozpoczęła.
Blisko afery dopingowej
Po 20 latach Apoloniusz Tajner wspomniał w rozmowie z TVP sytuację, do jakiej doszło przed konkursem w Bischofshofen. Adam Małysz źle się poczuł i poszedł do lekarza, który przepisał mu lekarstwo. Niedługo później wywołano go do kontroli dopingowej.
- Siedział na krawężniku i zalał się łzami. Lider ani myślał pakować się i jechać na finał do Bischofshofen. Każdemu przez głowę przeszły już najstraszniejsze myśli - mówił Tajner.
Ostatecznie okazało się, że Aspargin, lek, który przyjął Małysz, nie znajduje się na liście substancji zakazanych. Polak mógł kontynuować marsz po zwycięstwo. Na tej samej kontroli wpadł za to Dimitrij Wassiljew, u którego wykryto diuretyki, które wypłukują z organizmu zakazane środki. Skończyło się dwuletnią dyskwalifikacją.
Narodziny "małyszomanii"
6 stycznia 2001. Finał 49. Turnieju Czterech Skoczni i dzień, który na zawsze zmienił oblicze skoków narciarskich. Symultaniczna transmisja ze skoczni i Wisły, gdzie najbliżsi dopingowali Małysza. Miliony widzów przed telewizorami i atmosfera oczekiwania na sukces.
Konkurs był teatrem jednego aktora. Adam Małysz nie miał sobie równych, wygrywając o 31,9 pkt nad Janne Ahonenem, a cały turniej o ponad 100 pkt - wynik niepobity do dziś.
- Od Bałtyku po Tatry, wszędzie kibice sportowi się radują, bo tak przepięknie to jeszcze Polacy nigdy nie skakali. Wojciech Fortuna 28 lat temu, w 1972 roku w Sapporo. Wielka niespodzianka, wielki wystrzał formy, mistrzostwo olimpijskie. Potem długie, długie lata czekaliśmy. Piotr Fijas był w światowej czołówce, wygrywał puchary, był rekordzistą świata, ale nie miał tak spektakularnego sukcesu, jak teraz jego podopieczny Adam Małysz - rozpływał się w zachwytach komentator TVP.
To było niczym wielki wybuch. W ciągu kilku dni niespełna 24-letni skoczek z Wisły urósł do miana bohatera narodowego, na jakiego czekano w Polsce. W latach 90. XX mieliśmy co prawda Tomasza Golloba i "gollobomanię", ale to zjawisko okazało się jedynie ułamkiem tego, co stało się po sukcesie Małysza.
Nocny powrót
Sukces przyszedł nagle. Nikt nie zdążył się przygotować. "Wtedy stałem się osobą publiczną. Dziennikarze, wywiady, spotkania, kamery, aparaty... To wszystko mnie przytłaczało. Nie byłem gotowy, by stać się nagle, nie wiem, bohaterem. Chyba nawet lekko się przestraszyłem" - można przeczytać w książce "Moje życie".
Do domu nie wracał jak bohater. Przyjechał do Wisły w środku nocy, aby uniknąć zamieszania. Niedługo później kraj obiegły obrazki zarejestrowane przez ekipę katowickiego oddziału TVP. Reprezentacja Polski dotarła do kraju załatwionym przez Ediego Federera volkswagenem passatem z nartami na dachu i złotym orłem w bagażniku. Wujek skoczka przeniósł go przez próg domu na rękach.
- Czuję się fatalnie, jestem po zawodach. Nic nie jadłem w podróży. Jestem bardzo zmęczony. Powiedziałem, że przyjadę rano lub w południe, nie było wiadomo dokładnie - mówił wycieńczony skoczek, który sprawił wcześniejszym przyjazdem sporą niespodziankę swojej rodzinie.
Audi... bez silnika
Za zwycięstwo w 49. Turnieju Czterech Skoczni Małysz dostał w nagrodę najnowszy model Audi, który swoją premierę miał zaledwie trzy miesiące wcześniej. Natomiast jeszcze zanim Małysz pojechał na niemiecko-austriacki cykl, żona skoczka powiedziała mu, że jeśli zwycięży, kupi jej "audicę". Małysz, nie wierząc w sukces, zgodził się. - Dla mnie to był żart - mówił skoczek w 2014 roku w rozmowie z TVP Sport.
Przy próbie sprowadzenia nagrody do kraju pojawiły się problemy celne. Sumy, które naliczono, wystarczyłyby na zakup takiego auta. Samochód ostatecznie został w Austrii, a menadżer Małysza miał dopilnować, aby go zlicytowano. Te pieniądze miały trafić do skoczka i za nie miał następnie kupić Audi w Polsce.
Edi Federer pojechał do Bischofshofen, dostał kluczyki, załatwił dźwig, aby ściągnąć auto na dół. Okazało się, że w środku... nie ma silnika. - To była makieta, którą transportowano helikopterem. Potem dostał wręcz opiernicz, dlaczego ten samochód ściągał i że ja mam dopiero sobie zamówić samochód - dodał Małysz.
"Małyszomania"
Zaledwie tydzień później pod skocznią w Harrachovie znalazły się tysiące Polaków. Widok biało-czerwonych trybun stał się nieodzownym elementem w niemal wszystkich zakątkach świata. Rozpoczęła się piękna przygoda i fenomen, który trudno wytłumaczyć.
Całe rodziny zasiadające co niedzielę przed telewizorami. Nastąpił bum na skoki narciarskie. Kolejne transmisje biły rekordy oglądalności, a konkurs w Zakopanem w 2002 roku mógł nawet zostać przerwany ze względu na to, że... kibice stali wszędzie, nawet przy progu.
Kraj oszalał. Dostał w końcu bohatera i znaczący sukces sportowy, na który czekano bardzo długo. Kiedy Małysz zakończył karierę w 2011 roku, niejako pałeczkę po nim przejął Kamil Stoch. Kontynuuje tę niezwykłą historię.
6 stycznia 2021, dokładnie 20 lat od momentu, gdy skoki narciarskie wkroczyły w nową erę, Stoch stoi przed szansą dokonania kolejnej wielkiej rzeczy. Może po raz trzeci w karierze zwyciężyć w TCS i spiąć klamrą te ostatnie dwie dekady emocji, euforii, łez i niegasnącej miłości do skoków narciarskich.
Czytaj także:
- Piękne słowa Doleżala o Stochu. "Skacząca legenda"
- Jan Szturc znalazł idealne określenie na skok Kamila Stocha. "Majstersztyk!"