Dzięki Małyszowi i sztabowi, z którym współpracował, stosunkowo niszową dyscyplinę podniesiono do rangi sportu narodowego w Polsce. Cztery Kryształowe Kule, cztery mistrzostwa świata, trzy wicemistrzostwa olimpijskie i skromnego zawodnika z Wisły po latach wybrano sportowcem stulecia i dano mu stanowisko dyrektora w Polskim Związku Narciarskim.
Małysz realizował się też w innej pasji - rajdach terenowych. I był w tym całkiem niezły. Wystarczyło jednak kilka lat, aby doszedł do wniosku, że to skoki są jego powołaniem. Dziś nadal dba o ich rozwój, ale od strony urzędowej. Choć, jak sam powtarza, nie byłby w stanie pracować zza biurka ubrany w drogi garnitur. Woli puchową kurtkę i znacznie szerszą perspektywę - okolice zeskoku podczas konkursów, szatnię i stały kontakt z zawodnikami. Tylko tak może realnie wpływać na ich karierę.
Mówi się o tym, że to Małysz może zastąpić Apoloniusza Tajnera na stanowisku prezesa Polskiego Związku Narciarskiego. Jego były trener kończy pracę po igrzyskach olimpijskich w Pekinie, a więc z grubsza za rok. Tajner chętnie namaściłby swojego dawnego zawodnika, ale to nie do niego będzie należeć decyzja. Małysz sprawy nie komentuje. Taki scenariusz wydaje się jednak najbardziej prawdopodobny.
ZOBACZ WIDEO: Adam Małysz wpadł na świetny pomysł. "Musiał mnie do tego przekonać"
Człowiek taki jak Małysz jest nieodzownym elementem wszelkich rozmów z Międzynarodową Federacją Narciarską, organizatorami Pucharu Świata i ogólnie tymi, którzy mają realny wpływ na skoki narciarskie na świecie. Dlaczego? Bo znają go wszyscy. Bo jest autorytetem nie tylko w Polsce, ale również poza jej granicami. Wszystko łatwiej jest załatwić, kiedy walczy o to Małysz.
I w ten sposób jego misja trwa. Choć równie dobrze mogłaby się przecież zakończyć 10 lat temu po ostatnim skoku w karierze oddanym na mamucie w słoweńskiej Planicy. Wtedy zajął trzecie miejsce, ale dla wielu mógłby nawet nie awansować do drugiej serii, a i tak byłby niepodważalnym mistrzem, który odszedł w chwale, bez problemów z formą i spadkiem do drugiej ligi skoków.
Jego sukcesy kontynuują trzykrotny mistrz olimpijski Kamil Stoch i mistrzowie świata Dawid Kubacki oraz Piotr Żyła. Będą skakać podczas igrzysk w Pekinie. Na pewno nie bez szans na medale, bo jeśli tylko znajdują się na liście startowej, automatycznie zalicza się ich do grona faworytów. Ale co dalej?
Do niedawna Małysz podkreślał, że w polskich skokach utworzyła się wyrwa. Dziura powstała między nieco młodszymi zawodnikami kadry a zaczynającymi skakać dzieciakami. Przez to sukcesy na parę lat, po końcu kariery naszych liderów, mogą się skończyć. A wtedy zainteresowanie skokami, ta kula śnieżna, która narosła przez dwie dekady sukcesów, może stopnieć.
Obecnie Małysz uważa, że luka powoli zostaje zasypywana talentami, które krok po kroku ewoluują w stronę światowego poziomu. Niezwykle zresztą wyrównanego i wyśrubowanego.
Jeśli mam być szczery - tego na razie nie widać. Podczas zawodów Pucharu Kontynentalnego w Zakopanem Polacy przegrywają z rewelacyjnymi Austriakami, w których ekipie co roku pojawiają się nowe, nieznane wcześniej nazwiska. U nas wciąż są te same, a i tak tylko Andrzej Stękała w ostatnich latach realnie wskoczył na światowy poziom. Reszta wciąż trenuje, stara się i ma nadzieję. Tak samo, jak kibice.
Ale z perspektywy działacza i mistrza, którym jest Małysz, widać więcej. W 2001 roku nikt nie wierzył, że Polak może stać się jednym z najlepszych skoczków w historii tej dyscypliny. A 10 lat temu wielu wieszczyło, że koniec kariery Małysza będzie końcem polskich skoków. Tymczasem w konkursie, w którym Małysz oddał swój ostatni skok, wygrał Stoch. I wszystko zaczęło się od nowa.
Jeśli więc Adam sugeruje, że w polskich skokach będzie dobrze, również w przyszłości, nie wypada nie wierzyć. Szczególnie w taki dzień - 10 lat od ostatniego skoku mistrza w karierze.
Piotr Żyła otrzymał od mieszkańców Wisły niespodziankę. Wisi przy wjeździe do miasta >>
Robert Kubica w Dakarze razem z Adamem Małyszem? Kierowca odniósł się do sensacyjnego pomysłu >>