Powrót mistrza do czołówki po 973 dniach

Getty Images / Lars Baron / Na zdjęciu: Andreas Wellinger
Getty Images / Lars Baron / Na zdjęciu: Andreas Wellinger

Kilka lat temu Andreas Wellinger został mistrzem olimpijskim w Pjongczangu. Później doznał poważnej kontuzji i stał się cieniem samego siebie. Podczas konkursu w Niżnym Tagile ukończył rywalizację w czołowej trzydziestce. Czekał na to 973 dni.

Niemiec został powołany przez Stefana Horngachera na inauguracyjne zawody sezonu 2021/22. Jego miejsce w drużynie było niepewne, ponieważ od czasu kontuzji w 2019 roku jego forma drastycznie spadła, a osiągane wyniki były dalekie od tych z początku kariery. Podczas pierwszego dnia rywalizacji w Niżnym Tagile nie wywalczył awansu do drugiej serii - został sklasyfikowany na 31. pozycji. Następny dzień przyniósł jednak delikatny powiew optymizmu - Wellinger po pierwszej serii plasował się na 18. miejscu i było wiadome, że zdobędzie punkty Pucharu Świata. Ostatecznie zajął 17. pozycję i wywalczył pierwsze punkty od 973 dni - ostatni raz sztuka ta udała mu się 24 marca 2019 roku w Planicy, gdzie był 20. Jak widać, Niemiec broni nie składa i choć do imprezy głównej sezonu coraz mniej czasu, to kto wie - być może obrońca tytułu ze skoczni normalnej zasiądzie na belce startowej podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie.

Udany debiut

Niemiecki skoczek narciarski zadebiutował w Pucharze Świata w 2012 roku podczas konkursu w Lillehammer. Miał 17 lat. Zajął piąte miejsce (po pierwszej serii był liderem) i zaczęto się zastanawiać, czy właśnie pojawiła się nowa gwiazda tej dyscypliny. Odpowiedź na to pytanie znalazła się szybko. Dwa tygodnie po debiucie ukończył rywalizację na najniższym stopniu podium.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: olbrzymie święto na ulicach! Te obrazki robią wrażenie

Kolejne miesiące potwierdzały, że wysokie miejsca Niemca z początku nie były przypadkiem. Regularnie meldował się w drugiej serii konkursów, od czasu do czasu goszcząc także na podium. Na kilka tygodni przed igrzyskami olimpijskimi w Soczi wygrał pierwsze zawody w karierze, sygnalizując tym samym, że na imprezie głównej będzie chciał zawalczyć o najwyższe trofea. Indywidualnie zajął szóste oraz 45. miejsce. Drużynowo jednak sięgnął po złoto. Został mistrzem olimpijskim i wielu zaczęło porównywać go do Martina Schmitta, który na chwilę przed igrzyskami zakończył karierę.

- Zwycięstwa, sukcesy bardzo trudno zaplanować. Chciałbym cieszyć się dobrym zdrowiem i mieć dużo radości ze skoków narciarskich. Gdyby w ciągu najbliższych dziesięciu lat udało mi się osiągnąć sukcesy podobne do tych, które ma na swoim koncie Martin Schmitt, byłoby naprawdę wspaniale, ale do tego jeszcze daleka i ciężka droga - mówił 19-latek dla dziennika "Tageszeitung".

Do kolejnych igrzysk, które rozgrywane były w Pjongczangu w 2018 roku Niemiec kilkanaście razy stanął na podium w Pucharze Świata, a sezon 2016/17 zakończył na wysokiej czwartej pozycji. Po drodze wziął udział w mistrzostwach świata w Lahti, podczas których wywalczył indywidualnie dwa srebra. Wiadome było, że na igrzyskach będzie chciał również zaprezentować się z jak najlepszej strony.

Być jak Jens Weissflog

W Pjongczangu Wellinger dokonał wyczynu, na który Niemcy czekali od 24 lat. Wywalczył złoto na skoczni normalnej, a wyczynem tym nie mogły pochwalić się nawet takie nazwiska jak Schmitt, Hannavald czy Freund. Ostatnim indywidualnym mistrzem olimpijskim został Jens Weissflog podczas igrzysk w Sarajewie w 1994 roku. 10 lutego 2018 roku Wellinger powtórzył sukces rodaka. Do złota dorzucił srebro ze skoczni dużej oraz srebro w drużynie.

- Świętowaliśmy razem z drużyną. Bardzo dużo osób pojawiło się w niemieckim domu. Niewiarygodne, mnóstwo emocji, a teraz mam medal. To była długa droga dla niemieckich skoków, długa również dla mnie. Każdego dnia, każdego tygodnia, każdego roku ciężko pracowałem po to, by w takim dniu być odpowiednio przygotowanym. Oddałem dobry skok i dopisały mi warunki - wspominał po latach w rozmowie z TVP Sport.

Spadek formy i kontuzja

Wicemistrz świata juniorów z 2015 roku sezon olimpijski zakończył na wysokim szóstym miejscu. Nikt nie przypuszczał, że w przyszłości na podium zamelduje się jeszcze tylko raz, a następnie będzie miał problem ze zdobyciem punktów Pucharu Świata. W trakcie sezonu 2018/19 zaledwie dwukrotnie uplasował się w czołowej "10" zawodów Pucharu Świata i to na samym początku zimy. Pojawiały się coraz większe problemy, co przełożyło się na 18. miejsce w klasyfikacji generalnej.

Czerwiec 2019 był niezwykle pechowy dla utalentowanego sportowca. Upadł podczas treningu i zerwał więzadło krzyżowe w prawym kolanie. Musiał poddać się operacji, a następnie odpuścić rywalizację, zarówno w sezonie letnim jak i zimowym.

"Wypadki się zdarzają... Trzy dni temu miałem upadek na skoczni. Poczułem ból w prawym kolanie. Po badaniu rezonansem magnetycznym dowiedziałem się, że moje kolano jest uszkodzone, doszło do zerwania więzadeł krzyżowych. Przeszedłem operację. Wszystko przebiegło dobrze, teraz skupiam się na rehabilitacji i alternatywnych formach treningu latem. Wrócę tak szybko, jak tylko się da" - informował na Instagramie. Los nie był dla niego łaskawy i wiosną 2020 podczas urlopu w Australii złamał lewy obojczyk.

Do rywalizacji w Pucharze Świata powrócił w listopadzie 2020 roku. Nie był to jednak powrót udany. W żadnym z konkursów nie awansował do drugiej serii i po niemieckiej części Turnieju Czterech Skoczni został wycofany ze startów w Pucharze Świata. W lutym 2021 selekcjoner Stefan Horngacher zadecydował o całkowitym zakończeniu sezonu przez skoczka. Zaczęto się zastanawiać, czy Wellinger pojawi się na igrzyskach olimpijskich w Pekinie, gdzie wystartować miał jako obrońca tytułu (WIĘCEJ TUTAJ).

- Moim celem jest przede wszystkim wejście do zespołu, rozwijanie stabilności podczas zawodów i zdobywanie punktów Pucharu Świata - zapowiedział Wellinger. - Następnym krokiem jest wyjazd do Pekinu. O celach na igrzyska olimpijskie będziemy mogli mówić na początku lutego - przyznał w rozmowie z Eurosportem. Patrząc na rozpoczęcie sezonu w wykonaniu 26-latka, wydaje się, że istnieje szansa na jego występ podczas najważniejszej imprezy sezonu.

Czytaj także: Inauguracja Pucharu Świata bywa zdradliwa 

Komentarze (0)