Powrót mistrza do czołówki po 973 dniach
Kilka lat temu Andreas Wellinger został mistrzem olimpijskim w Pjongczangu. Później doznał poważnej kontuzji i stał się cieniem samego siebie. Podczas konkursu w Niżnym Tagile ukończył rywalizację w czołowej trzydziestce. Czekał na to 973 dni.
Udany debiut
Niemiecki skoczek narciarski zadebiutował w Pucharze Świata w 2012 roku podczas konkursu w Lillehammer. Miał 17 lat. Zajął piąte miejsce (po pierwszej serii był liderem) i zaczęto się zastanawiać, czy właśnie pojawiła się nowa gwiazda tej dyscypliny. Odpowiedź na to pytanie znalazła się szybko. Dwa tygodnie po debiucie ukończył rywalizację na najniższym stopniu podium.
Kolejne miesiące potwierdzały, że wysokie miejsca Niemca z początku nie były przypadkiem. Regularnie meldował się w drugiej serii konkursów, od czasu do czasu goszcząc także na podium. Na kilka tygodni przed igrzyskami olimpijskimi w Soczi wygrał pierwsze zawody w karierze, sygnalizując tym samym, że na imprezie głównej będzie chciał zawalczyć o najwyższe trofea. Indywidualnie zajął szóste oraz 45. miejsce. Drużynowo jednak sięgnął po złoto. Został mistrzem olimpijskim i wielu zaczęło porównywać go do Martina Schmitta, który na chwilę przed igrzyskami zakończył karierę.
- Zwycięstwa, sukcesy bardzo trudno zaplanować. Chciałbym cieszyć się dobrym zdrowiem i mieć dużo radości ze skoków narciarskich. Gdyby w ciągu najbliższych dziesięciu lat udało mi się osiągnąć sukcesy podobne do tych, które ma na swoim koncie Martin Schmitt, byłoby naprawdę wspaniale, ale do tego jeszcze daleka i ciężka droga - mówił 19-latek dla dziennika "Tageszeitung".
Do kolejnych igrzysk, które rozgrywane były w Pjongczangu w 2018 roku Niemiec kilkanaście razy stanął na podium w Pucharze Świata, a sezon 2016/17 zakończył na wysokiej czwartej pozycji. Po drodze wziął udział w mistrzostwach świata w Lahti, podczas których wywalczył indywidualnie dwa srebra. Wiadome było, że na igrzyskach będzie chciał również zaprezentować się z jak najlepszej strony.
Być jak Jens Weissflog
W Pjongczangu Wellinger dokonał wyczynu, na który Niemcy czekali od 24 lat. Wywalczył złoto na skoczni normalnej, a wyczynem tym nie mogły pochwalić się nawet takie nazwiska jak Schmitt, Hannavald czy Freund. Ostatnim indywidualnym mistrzem olimpijskim został Jens Weissflog podczas igrzysk w Sarajewie w 1994 roku. 10 lutego 2018 roku Wellinger powtórzył sukces rodaka. Do złota dorzucił srebro ze skoczni dużej oraz srebro w drużynie.
- Świętowaliśmy razem z drużyną. Bardzo dużo osób pojawiło się w niemieckim domu. Niewiarygodne, mnóstwo emocji, a teraz mam medal. To była długa droga dla niemieckich skoków, długa również dla mnie. Każdego dnia, każdego tygodnia, każdego roku ciężko pracowałem po to, by w takim dniu być odpowiednio przygotowanym. Oddałem dobry skok i dopisały mi warunki - wspominał po latach w rozmowie z TVP Sport.
Spadek formy i kontuzja
Wicemistrz świata juniorów z 2015 roku sezon olimpijski zakończył na wysokim szóstym miejscu. Nikt nie przypuszczał, że w przyszłości na podium zamelduje się jeszcze tylko raz, a następnie będzie miał problem ze zdobyciem punktów Pucharu Świata. W trakcie sezonu 2018/19 zaledwie dwukrotnie uplasował się w czołowej "10" zawodów Pucharu Świata i to na samym początku zimy. Pojawiały się coraz większe problemy, co przełożyło się na 18. miejsce w klasyfikacji generalnej.
Czerwiec 2019 był niezwykle pechowy dla utalentowanego sportowca. Upadł podczas treningu i zerwał więzadło krzyżowe w prawym kolanie. Musiał poddać się operacji, a następnie odpuścić rywalizację, zarówno w sezonie letnim jak i zimowym.
"Wypadki się zdarzają... Trzy dni temu miałem upadek na skoczni. Poczułem ból w prawym kolanie. Po badaniu rezonansem magnetycznym dowiedziałem się, że moje kolano jest uszkodzone, doszło do zerwania więzadeł krzyżowych. Przeszedłem operację. Wszystko przebiegło dobrze, teraz skupiam się na rehabilitacji i alternatywnych formach treningu latem. Wrócę tak szybko, jak tylko się da" - informował na Instagramie. Los nie był dla niego łaskawy i wiosną 2020 podczas urlopu w Australii złamał lewy obojczyk.
Do rywalizacji w Pucharze Świata powrócił w listopadzie 2020 roku. Nie był to jednak powrót udany. W żadnym z konkursów nie awansował do drugiej serii i po niemieckiej części Turnieju Czterech Skoczni został wycofany ze startów w Pucharze Świata. W lutym 2021 selekcjoner Stefan Horngacher zadecydował o całkowitym zakończeniu sezonu przez skoczka. Zaczęto się zastanawiać, czy Wellinger pojawi się na igrzyskach olimpijskich w Pekinie, gdzie wystartować miał jako obrońca tytułu (WIĘCEJ TUTAJ).
- Moim celem jest przede wszystkim wejście do zespołu, rozwijanie stabilności podczas zawodów i zdobywanie punktów Pucharu Świata - zapowiedział Wellinger. - Następnym krokiem jest wyjazd do Pekinu. O celach na igrzyska olimpijskie będziemy mogli mówić na początku lutego - przyznał w rozmowie z Eurosportem. Patrząc na rozpoczęcie sezonu w wykonaniu 26-latka, wydaje się, że istnieje szansa na jego występ podczas najważniejszej imprezy sezonu.
Czytaj także: Inauguracja Pucharu Świata bywa zdradliwa
Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)