Czterokrotna uczestniczka igrzysk olimpijskich, medalistka mistrzostw świata i Europy, jedna z bardziej rozpoznawalnych polskich sportsmenek nie pojedzie na przyszłoroczne igrzyska do Tokio. Nie pojedzie, bo odważyła się najpierw zmienić obywatelstwo, a potem nadepnęła na odcisk grupie działaczy. Efekt? Wygląda to na zemstę. Żenujące. Jest mi tak po ludzku wstyd za decyzję Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
Aleksandra Socha (bo o niej mowa) w grudniu 2017 wyszła za mąż. Za Amerykanina. Postanowiła więc zmienić obywatelstwo i spróbować swoich sił w reprezentacji USA. Polski Związek Szermierczy powiedział: dobrze, ale chcemy zwrot środków, które otrzymywałaś na przygotowania do igrzysk. Ile? Około 185 tysięcy złotych.
Amerykanie się nie przestraszyli, postanowili pomóc zawodniczce, która posługuje się już nazwiskiem Shelton. Postanowili pomóc, bo wiedzą, że jej największym marzeniem jest wyrównanie rekordu nieodżałowanej Ireny Szewińskiej, czyli udziału w piątych igrzyskach. Socha powiedziała mi o tym w rozmowie. - Tak, nadal kocham ten sport, nie wyobrażam sobie życia bez niego. To piękna przygoda i mam nadzieję, że jeszcze potrwa. Chciałam wywalczyć miejsce i pojechać na moje piąte igrzyska. Byłabym drugą kobietą w Polsce po niedoścignionej, nieodżałowanej i kochanej Irenie Szewińskiej - powiedziała.
ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. Marta Walczykiewicz: Kajakarstwo to sport dla twardzieli
Po wielu negocjacjach, wymienionych mailach, telefonach, w końcu PZSzerm zgodził się (3 stycznia 2019 roku o czym poinformował nas mailowo dyrektor generalny PZSzerm, Jacek Słupski) na spłatę tych 185 tysięcy złotych nie w gotówce, a w sprzęcie. Jeden ze sponsorów amerykańskiej kadry zaoferował taką możliwość. Wydawało się, że sprawa będzie załatwiona, ale ostateczną zgodę musiał wydać jeszcze PKOl.
Sprawa się przeciągała, zawodniczka czekała, denerwowała się, nie wiedziała, co się dzieje. W końcu zgodziła się na wywiad ze mną, z naszym serwisem WP SportoweFakty. W trudnej, bardzo emocjonalnej rozmowie wytknęła działaczom wszystkie błędy (wszystko przeczytasz TUTAJ >>). Ujęła to w ostrych, żołnierskich (Socha jest zawodowym żołnierzem!) słowach.
Nie spodobało się to ludziom kierującym związkiem szermierczym. Zapowiedzieli skierowanie sprawy do sądu. Poczuli się urażeni, zarzucili zawodniczce mijanie się z prawdą, byli rozczarowani takim zachowaniem Sochy. Ok, ja wszystko rozumiem. Jeżeli rzeczywiście Socha nakłamała i nabroiła, to prawem związku jest walka o dobre imię przed sądem. Niech potem sportsmenka przeprasza. Jasna sprawa. Tak się robi w cywilizowanym świecie.
Tylko, że... Przed podjęciem ostatecznej decyzji PKOl zwrócił się do związku szermierczego. Tego samego, który 3 stycznia 2019 wyraził zgodę na start Sochy w barwach USA podczas IO. I co usłyszał?
- Zarząd PZSzerm jednomyślnie przegłosował (14:0) uchwałę, iż nie może rekomendować Polskiemu Komitetowi Olimpijskiemu decyzji o zgodzie na start pani Aleksandry Shelton w barwach USA w igrzyskach olimpijskich Tokio 2020. Zarząd PKOl w dniu 10 września 2019 stanowisko Polskiego Związku Szermierczego podzielił - można przeczytać w oficjalnym komunikacie PKOl.
Związek szermierczy nawet nie ukrywa, że podjął taką decyzję przez krytyczne wypowiedzi Sochy. Dziecinada! Trudno inaczej to ująć. Najpierw związek wydaje zgodę, a potem ją cofa. Bo zawodniczka powiedziała kilka mocnych słów w mediach. Polscy działacze po raz n-ty pokazali, że sportowcy są na szarym końcu na ich liście.
Szkoda, że najwyższe władze polskiego sportu olimpijskiego - czyli PKOl - poparły związek, który na przestrzeni kilku miesięcy zmienia decyzję o 180 stopni. Uprzedzałem na początku, że to cholernie smutna historia.