Redakcja PZTS: Jakie są obecnie pani związki z tenisem stołowym? Poza tym, że uczestniczy pani w cyklu Grand Prix Polski i mistrzostwach kraju weteranów.
Jolanta Szatko-Nowak: Od 15 lat prowadzę UKS Jola w Krakowie, a treningi odbywają się 3 razy w tygodniu. Jedną z moich podopiecznych jest paraolimpijka Dorota Nowacka. Jestem też radną dzielnicy XIV Czyżyny. W ramach aktywnego spędzania czasu spotykam się z mieszkańcami i gramy w ping-ponga. W klubie mam 10 stołów, a czasem przychodzi tak wielu chętnych, że trzeba czekać w kolejce. Ostatnio musiałam zrezygnować z występów w turniejach weteranów, gdyż miałam operację zaćmy. Sporo nerwów, sporo pieniędzy, ale najważniejsze, że znów świetnie widzę i nie muszę nosić okularów.
Zdobyła pani 15 tytułów mistrzyni Polski, w tym 4 w singlu, co daje 3. miejsce w żeńskiej klasyfikacji wszech czasów.
Cieszę się, że mówi się o mnie, że jestem jedną z najlepszych polskich tenisistek stołowych w historii. Szkoda, że jednak mało w mediach o sukcesach pingpongistek sprzed lat. Mam satysfakcję z medali w kraju oraz w mistrzostwach Europy czy też z dwóch zwycięstw w europejskiej superlidze damsko-męskiej. Tenis stołowy jest moją pasją, życiowym konikiem i tak pozostanie. Dodam też, że łącznie - od najmłodszych kategorii wiekowych - wywalczyłam 33 medale.
ZOBACZ WIDEO: Ten kibic oszalał. Zobacz, co zrobił w trakcie meczu
Pokusi się pani o wytypowanie pięciu najlepszych polskich zawodniczek?
Przede mną grały dwie wspaniałe, już nieżyjące Danuta Szmidt-Calińska i Czesława Noworyta. W 1970 roku zdobyły brązowy medal ME w deblu. Dopiero 10 lat później z Małgosią Urbańską powtórzyłyśmy ten sukces. Oprócz naszej czwórki było wiele świetnych zawodniczek, ale bez medali w imprezach mistrzowskich. Kolejni trenerzy reprezentacji stawiali na mnie, a ja byłam niejako na ich zawołanie. Czasem rodziło to problemy, bo inne dziewczyny miały do mnie pretensje, że ciągle gram, a one albo rzadko występują, albo w ogóle nie dostają szansy.
Odpowiadałam, aby rozmawiali ze szkoleniowcami, bo oni wysyłają powołania, a nie ja. Pamiętam, że trener Adam Giersz domagał się, abym przesunęła termin ślubu, bo był mecz superligi z Anglią i byłam potrzebna. Wyjazdowe spotkanie przegraliśmy, a ja ostatecznie wyszłam za mąż bez konieczności zmiany daty uroczystości we wrześniu 1984 roku.
We współczesnych czasach mocno kibicowałam Kasi Grzybowskiej-Franc, brązowej medalistce ME 2018 w Alicante. Doceniam rzecz jasna klasę Li Qian, byłej mistrzyni kontynentu, zdobywającej dla Polski medale MŚ i ME.
Pani uczyła się i wzorowała na sporo starszych od siebie Szmidt-Calińskiej i Noworycie?
Imponowały umiejętnościami, ale to były defensorki, więc całkowicie inny styl od mojego. Jak się czasem spotkały to grały, grały i końca nie było widać. Obydwie były dużo starsze ode mnie, Szmidt-Calińska o 24 lata, nigdy ze sobą nie rywalizowałyśmy, a Noworyta o 20 lat. Z nią zagrałam raz i wygrałam na jakimś turnieju ogólnopolskim. To był bardzo długi pojedynek, bo ona broniła się, ja starałam się dokładnie przebijać. Zwyciężyłam 3:2 mając może 15, 16 lat.
Skąd się wzięło zamiłowanie do tenisa stołowego?
Wszystko za sprawą trenera Stanisława Wcisło, który wybrał 15 dziewczyn, a ostatecznie tylko ja zostałam. Z klubem Wanda Kraków byłam związana aż 27 lat. Miałam talent poparty ogromną pracą. Łapałam w mig to, co przekazywał szkoleniowiec, ale też bardzo, bardzo dużo czasu spędzałam na sali treningowej. Nie miało znaczenia, że była sobota, niedziela, święto, sylwester czy nowy rok. Trening był i obowiązkiem, i przyjemnością. Zaraz na początku mojej przygody z tenisem stołowym, na którymś z pierwszych treningów ograłam chłopaka, który ćwiczył 3 miesiące. Trener Wcisło popatrzył z uznaniem i powiedział: "zostaniesz kiedyś mistrzynią Polski". Jego słowa sprawdziły się po... roku, bowiem wygrałam mistrzostwa młodziczek.
Pod koniec lat 70. i w 80. najlepsze tenisistki stołowe utrzymywały się tylko z gry?
Prezentując wysoki poziom sportowy, zajmując miejsca w "16" czy "32" MŚ i ME, miałam stypendium związkowe oraz klubowe. Kokosów nie zarabiałam, ale wystarczało na normalne życie w latach 80. Pod koniec kariery chciałam wyjechać za granicę, ale nie dostałam zgody. Kombinować i uciekać z Polski nie zamierzałam, bo to nie w mojej naturze. Pewnego dnia trener Kornel Kubaczka z Gliwic przekazał, że chce mnie zatrudnić klub z Włoch. Ale ja byłam już w ciąży, temat upadł, a za mnie pojechała Jadzia Kawałek-Szymanelis. To był 1989 rok. Tym, którym pamiętają tamte trudne czasy, nie muszę tłumaczyć. Dziś w sztabach są trenerzy, lekarze, fizjoterapeuci, psychologowie. Kiedyś takiego komfortu nie mieliśmy. Czasem mówię, że gdyby za mojej młodości tak rozwinięty był futbol kobiet, to być może zostałabym piłkarką. Miałam talent, grałam z chłopakami.
W tenisie stołowym duże sukcesy przyszły szybko. Mając 17 lat została pani po raz pierwszy mistrzynią Polski w singlu.
Jak już wspomniałam, treningi, zawody to był chleb powszedni, nikt mnie nie zmuszał, bo bardzo chciałam być coraz lepsza. Ale coś za coś. Nie miałam normalnego zakończenia podstawówki, nie miałam też studniówki, bo akurat wypadał turniej. Już w 1977 roku nie tylko zdobyłam złoto MP, ale też z Weroniką Sikorą-Stelmach byłyśmy w 1/8 finału debla MŚ w Birmingham. Zachęcam Weronikę, aby pograła z nami w weterankach, ale nie chce.
Szczególnym rokiem był 1980. Brąz ME w Bernie w deblu był sensacją?
Nikt nie liczył, że duet 20-letnich Polek sięgnie po medal. Byłyśmy w świetnej formie, pokonałyśmy m.in. znakomite Węgierki Magos i Szabo. Dopiero o finał przegrałyśmy z radzieckimi maszynami Popową i Antonjan. Prezes Związku Jerzy Dachowski strasznie się cieszył z naszego brązu. Całą drogę powrotną pociągiem ze Szwajcarii przegadałyśmy z podróżującymi z nami polskimi dziennikarzami, a później powstały z nich dziesiątki wywiadów i artykułów. Poprzednio tak byłam zadowolona po brązowym krążku ME juniorów, jaki wywalczyłam z Leszkiem Kucharskim w austriackim Moedling w 1976 roku.
To najlepiej wspominane przez panią momenty z kariery?
Było ich znacznie więcej. Podczas MŚ w Nowym Sadzie w 1981 roku ograłam jedną z najlepszych Chinek. A na nie wtedy - tak jak dziś - nie było mocnych. Pierwszy z gratulacjami podbiegł Grubba, krzycząc, że wyeliminował gwiazdę tenisa stołowego. Pięć lat później pokonałam aktualną mistrzynię Europy Węgierkę Batorfi, a miało to miejsce podczas spotkania superligi we Włocławku. Świetnie mi się współpracowało np. z trenerem kadry Andrzejem Baranowskim.
Tenis stołowy jest w programie igrzysk od 1988 roku.
Walczyłam o wyjazd do Seulu, ale się nie udało. Byłyśmy ze wspomnianą Jadzią na kwalifikacjach w Niemczech, niestety konkurentki były piekielnie silne. Po urodzeniu dziecka wróciłam do reprezentacji na prośbę trenera Zbigniewa Nęcka i zdobyłam 2 punkty z Austrią. Wystąpiłam jeszcze m.in. w ME w 1994 roku w Birmingham, gdzie o medal otarłyśmy się z Aliną Mikijaniec. W połowie lat 90. sięgnęliśmy jeszcze z kolei z Kucharskim po srebro i brąz w MP.
Jak zmienił się tenis stołowy na przestrzeni kilkudziesięciu lat?
Jest znacznie szybszy, ale akcje zazwyczaj krótkie, serwis, odbiór i kończący atak. Wolałam oglądać Grubbę, Kucharskiego czy Szwedów, którzy długo walczyli o punkt, nie brakowało lobów, ataków i obron daleko od stołu. Ludzie przychodzili na taki tenis stołowy. Teraz tak wyglądają rozgrywki weteranów, miło popatrzeć.
Czytaj także:
- Reprezentacyjni pingpongiści grają przy nadkomplecie publiczności
- Polskie kluby drugą siłą w europejskich pucharach