"Polska Ni Xia Lian" wciąż wygrywa

Materiały prasowe / PZTS / Na zdjęciu: Kinga Stefańska
Materiały prasowe / PZTS / Na zdjęciu: Kinga Stefańska

43-letni Kinga Stefańska od trzech dekad zdobywa medale mistrzostw Polski w tenisie stołowym. W seniorkach złoto w singlu wywalczyła w 2000 i 2002 roku. Być może pokusi się o podium także w marcowych IMP w Płocku.

W tym artykule dowiesz się o:

Redakcja PZTS: Trzecie miejsce w Grand Prix Polski w Gdańsku to znak, że przygotowuje się pani do 91. Indywidualnych Mistrzostw Polski w Płocku? Nigdy wcześniej tam nie było zawodów takiej rangi.

Kinga Stefańska: Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek grała w Płocku. A udział w GPP wynikał z zupełnie innych pobudek. Moje występy w ekstraklasie nie do końca są takie, jakich oczekiwałabym, a wynika to z braku regularnych startów, do jakich byłam przez lata przyzwyczajona. Sytuacja jest wyjątkowa, bo nasz zespół składa się wyłącznie z kadrowiczek różnych krajów, które rywalizują w różnych zawodach, do tego Liga Mistrzyń i jest bardzo krucho z terminami. Dlatego muszę szukać dodatkowej konfrontacji, aby bardzo się za siebie nie wstydzić w lidze.

Jest pani najbardziej doświadczoną i najstarszą zawodniczką w krajowych zawodach, a wiek - 43 lata - podaję z obowiązku dziennikarskiego. W Gdańsku trafiła pani w kwalifikacjach m.in. na 12-letnią Julię Czaję (3:0).

Rok temu w IMP w Częstochowie przegrałam w 1. rundzie z juniorką Anna Brzyską i było trochę halo, że odpadłam. Nie było to przyjemne, bo przekaz był jasny: stara się skończyła, a nikt nie wiedział, że 3 tygodnie wcześniej doznałam kontuzji kręgosłupa i kilka dni leżałam plackiem. Nie mogłam się nawet obrócić bez bólu na łóżku i gdyby nie to, że miałam grać debla z Natalią Bajor, to najprawdopodobniej w ogóle nie próbowałabym pozbierać się na ten turniej. To był błąd. Zresztą problem z plecami został w jakimś stopniu i raczej się go nie pozbędę.

Dla mnie nie ma znaczenia, ile lat ma osoba po drugiej stronie siatki, ale co ona potrafi. Naturalne, że się starzejemy i rywalki z naszych roczników wykruszają się, trzeba się adaptować. A PESEL to przecież jakiś numer, który nie odzwierciedla tego, jak się czujemy. Jak byłam kadetką czy juniorką to czterdziestolatka była prawdziwą staruchą. Teraz jakoś się z nią nie utożsamiam.

ZOBACZ WIDEO: Ten kibic oszalał. Zobacz, co zrobił w trakcie meczu

Droga na MP nie była łatwa, bo musiała pani stoczyć trudny, 5-setowy mecz z Mają Miklaszewską (3:2), reprezentantką kraju w młodszych kategoriach. A już we właściwej Grand Prix rozegrała Pani jeszcze 6 pojedynków. Jak wytrzymała pani trudy 3-dniowej rywalizacji?

Z Mają Miklaszewską w ostatnim secie zastanawiałam się, czy jeszcze tak późno są pociągi do Katowic. Niemniej sama sobie zafundowałam taki horror, bo początek był całkiem obiecujący. Właśnie ta nierówność w grze doskwiera mi od jakiegoś czasu. Zaskakująco dobrze wytrzymałam turniej w Gdańsku, nogi "zabetonowało mi" dopiero po ponad 24 godzinach, chociaż zaraz po zawodach wstawanie z krzesła trwało dłużej niż zwykle i wyglądało mało okazale. Reszta ciała zdała egzamin na czwórkę. Wyznaję zasadę starych ludzi, tj. ruszaj się dopóki możesz, bo jak przestaniesz to będzie koniec.

Kinga Stefańska (z prawej). Fot. Piotr Morawski
Kinga Stefańska (z prawej). Fot. Piotr Morawski

Forma już jest mistrzowska? Pokonała pani m.in. Wiktorię Wróbel, jeden z większych talentów w polskim tenisie stołowym. Z kolei w półfinale nieznaczne 3:4 z późniejszą zwyciężczynią, kadrowiczką Anną Węgrzyn.

Trudno określić poziom mojego przygotowania, bowiem mam fragmenty, że nic i nikt mi nie przeszkadza i każda piłka - w krajowej rywalizacji - wydaje się prosta, a za chwilę mam wielki kłopot z utrzymaniem podania. Jednak jak pokazał turniej w Gdańsku, nie jest ze mną jeszcze tak źle. Akurat mnie się poszczęściło, pokonałam kilka niewygodnych rywalek, lecz to sport i następnym razem wynik może być odwrotny. Z Anną Węgrzyn ostatnie pojedynki wyglądają tak samo - mam szansę na zwycięstwo, jednak zawsze coś spapram, a z kolei ona ciągle znajduje nowe rzeczy, które jej pomagają w końcowym triumfie. To cenna umiejętność. To samo było w play-off w tamtym roku. Znamy się dość dobrze, więc wygra ta, która lepiej zrealizuje taktykę.

Zabiera pani na mecze ligowe bądź turnieje 2-letniego synka? Franciszek jest na treningach Enei Siarkopolu Tarnobrzeg lub na meczach Ekstraklasy, Ligi Mistrzyń?

Zdarza się, że Franciszek jedzie zobaczyć się z "ciociami" w Tarnobrzegu. Niestety, jest zbyt energiczny i ruchliwy, aby spokojnie obserwować, jak trenuję czy gram. Był na jednym turnieju na początku sezonu i była to niekomfortowa sytuacja dla nas obojga. Najczęściej po kilku minutach pędzi na złamanie karku, żeby uwiesić się mi na nodze z komentarzem: mama, nie gra, nie ping-pong.

Debiutowała pani w Mistrzostwach Polski jeszcze w poprzednim wieku, kiedy większości rywalek nie było na świecie.

Jeśli mnie pamięć nie myli, w wieku 17 lat zdobyłam pierwszy, brązowy medal MP seniorów z Izą Frączak, mamą Wiktorii Wróbel. Natomiast debiut na MP kadetek miał miejsce w 1993 roku. O złoto minimalnie przegrałam z Anną Smykowską. Zaraz potem dostałam powołanie na MEJiK do Lublany. Pierwszym trenerem w kadrze był Witold Bańkosz i przywieźliśmy od razu brązowy krążek w drużynie.

Kiedyś powiedziała pani, że chętnie zostanie polską Ni Xia Lian, czyli znakomitą zawodniczką z Chin, która mimo 60 lat wciąż kontynuuje z powodzeniem karierę w reprezentacji Luksemburga.

Ni Xia Lian jest niesamowita. Ona gra nadal dla przyjemności, trudno w to uwierzyć. Często rozmawialiśmy z nią i jej mężem i mamy na wiele rzeczy podobne spojrzenie. Tylko ona ma diametralnie inny styl, co pozwala jej cieszyć się dużo lepszym zdrowiem, a ja jestem chodzącym atlasem wszelakich kontuzji. Przyjemność z grania jest jednak tak wielka - to pasja i przekleństwo zarazem - że wracam za każdym razem. Z coraz większymi ograniczeniami, ale jakoś to wszystko próbuję sklejać i czasem mam satysfakcję w postaci ciekawego wyniku.

Miała pani okazję przeciwko niej zagrać w okresie występów w kadrze narodowej?

Rywalizowałam z Ni Xia Lian dwukrotnie, oba mecze przegrałam, ale nie były to wstydliwe porażki. Bardzo ciekawy styl.

Jakie są pani najprzyjemniejsze wspomnienia z reprezentacji Polski? Nie brakowało meczów z gwiazdami tenisa stołowego.

Wiele tych wspomnień. Na pewno zupełnie wyjątkowe było z Portugalii z kwalifikacji olimpijskich w drużynie, kiedy Polska wydarła zwycięstwo Ukrainie. Również Pro Tour w Austrii, kiedy po turnieju ogólnopolskim ówczesny trener Jerzy Grycan wycofał mnie ze składu, bo z kimś tam niespodziewanie przegrałam, więc niby byłam bez formy. Pojechałam z trenerem Zbigniewem Nęckiem na koszt klubu i trzy dni później weszłam do 16, pokonując wówczas m.in. super utytułowaną Wiktorię Pawłowicz. Raczej dobrze pamiętam niezłe skalpy z Kataru, Chile czy Indii. Reprezentacja to zawsze skojarzenie z Li Qian i trenerem Nęckiem. Gwiazdy? Jestem tak wiekowa, że moje aktualne koleżanki nie wiedzą, kim była Anna Januszyk, więc nie wiem, czy komukolwiek nazwiska Toth, Batorfi, Vriesekoop, Boros, Steff, Kowtun coś mówią. Na pewno bezcenne było trenować z 10-letnią wówczas Ding Ning, Gu Yan i krótką chwilę z Zhang Yining, kiedy była w pierwszej reprezentacji.

Od blisko 30 lat jest pani zawodniczką KTS Tarnobrzeg, dziś pod szyldem Enea Siarkopol. W tym sezonie bronicie trofeum w Lidze Mistrzów i jesteście głównym kandydatem do trzeciego triumfu w historii.

Liga Mistrzyń i starty europejskie to bardzo ważny odcinek dla klubu i całej społeczności Tarnobrzega. Teraz wszyscy KTS utożsamiają z potentatem, a ja miałam tę możliwość, aby z bliska obserwować, jak ją tworzy w sumie jeden człowiek. To historia na książkę. Co do startów w tym sezonie, każdy wynik jest możliwy. Trener Nęcek z dziewczynami wywalczyli już półfinał i to jest super rezultat.

Zbigniew Nęcek zbudował pingpongowy Dream Team, do którego dołączyła Natalia Bajor. Zagracie wspólnie debla w IMP? Trzy lata temu zdobyłyście złoto, mimo że w ostatnim secie doznała Pani poważnej kontuzji nogi.

Myślę, że nie zagramy. Ona ma swoje cele, a debel jej raczej do szczęścia nie jest potrzebny. Poza tym nie jestem dla Natalii dobrze rokującą partnerką, choć nie ukrywam, że lubiłam grać tego debla. W 2020 roku Natalia uratowała złoty medal, bo z całkowicie zerwanym Achillesem stałam jak słup i całą robotę w ostatnich piłkach wykonała ona.

Najwybitniejsza reprezentantka Polski w tenisie stołowym Li Qian niedawno urodziła drugie dziecko. Jak się czuje Pani "siostra", bo tak się zawsze o was mówiło.

"Mała" jest szczęśliwa, wszystko przebiegło dużo lepiej niż za pierwszym razem. Sytuacja geopolityczna, czy jak to właściwie nazwać, sprawiła, że nie miała szans kontynuować kariery. Wybrała dobrze, z serca jej gratuluję i cieszę się.

Trzykrotnie była pani na igrzyskach jako rezerwowa zawodniczka. Jakie wrażenie wywarła na pani olimpijska rywalizacja sportowców z całego świata?

Od zawsze byłam wychowywana w duchu, że igrzyska to coś wyjątkowego, dlatego obserwowanie z bliska ikon sportu, całej otoczki, tego trudu i poświęceń dla idei, dla medalu jest nie do kupienia i nie do nauczenia się. Człowiek dużo więcej rozumie po takiej imprezie i ma niesamowity ładunek energii do dalszej pracy.

Jakie są pani marzenia związane z tenisem stołowym?

Wystąpić na igrzyskach, ale to już nie do spełnienia. O marzeniach podobno nie powinno się mówić, bo się nie spełniają!

Czytaj także:
Historyczne złoto w regionalnym składzie. W przeszłości trenował... premiera Morawieckiego
Trzy pokolenia pingpongowego rodu Kusińskich

Komentarze (0)