Puchar Davisa, ostatni bastion romantyzmu w tenisie

Pierwszy tegoroczny weekend w Pucharze Davisa dobitnie pokazał, że nad tymi rozgrywkami unosi się aura magii i nie jest to żaden banał, ale niepodlegający dyskusji fakt.

Łukasz Iwanek
Łukasz Iwanek
W dniach 6-8 marca w Glasgow zażartą batalię stoczyli Brytyjczycy i Amerykanie, czyli dwie drużyny, od których w 1900 roku rozpoczęła się cała historia Pucharu Davisa. W Buenos Aires odbyły się niesłychanie emocjonujące derby Ameryki Południowej, których ozdobą była blisko siedmiogodzinna konfrontacja Leonardo Mayera z Joao Souzą. Fascynująca bitwa o ćwierćfinał miała miejsce w Astanie pomiędzy ekipami Kazachstanu i Włoch. Pięciosetowy mecz przy stanie 2-2 (pomiędzy Ołeksandrem Niedowiesowem i Fabio Fogninim) to coś najpiękniejszego, co może być w Pucharze Davisa. W Ostrawie rozegrane zostały dwie pięciosetowe konfrontacje, a Australijczycy pokonali Czechów. Nawet Szwajcarzy, bez Rogera Federera i Stana Wawrinki, stawili opór Belgom i polegli dopiero w piątej grze.
W Grupie Światowej mieliśmy 12 pięciosetowych pojedynków (cztery skuteczne powroty z 0-2 w setach). O wyniku aż czterech meczów, czyli połowy, zadecydowała piąta gra. Czy przy takim natężeniu interesujących widowisk komuś brakowało Federera, Wawrinki czy Hiszpanii z Rafaelem Nadalem? Jeśli chodzi o mnie, to nawet przez moment nie zawracałem sobie nimi głowy, gdy taką dawkę eksplozji piękna i emocji zafundowali nam tenisiści tzw. drugiego planu. Na Puchar Davisa po pierwszym tegorocznym weekendzie mogą psioczyć tylko ci, którzy oddają cześć największych gwiazdom (można to nazwać kultem jednostki, ale brzydko się kojarzy) i nie wyobrażają sobie, że tenisowe piękno może być tam, gdzie nie ma Federera, Nadala czy Wawrinki. Przerażają mnie ludzie reprezentujący taki pogląd, bo to zdecydowanie nie jest prawda. Wielu tenisistów właśnie w Pucharze Davisa przekracza własne granice, współtworzy fascynujące spektakle i zostaje narodowymi bohaterami. Ci, którzy śledzą Puchar Davisa regularnie, rozumieją, że niewiele trzeba w nim poprawiać. Potrzebna jest tylko drobna kosmetyka w postaci wprowadzenia tie breaka w piątym secie. Wydaje się to nieuniknione w niedługim czasie. Napisałem, że ozdobą meczu w Buenos Aires była blisko siedmiogodzinna bitwa (historyczna, bo najdłuższa w historii singlowa konfrontacja w Pucharze Davisa) pomiędzy Mayerem i Souzą. Jednak jest to zarazem przekleństwo tych rozgrywek w epoce tenisa ekstremalnie fizycznego. Takich ciągnących się w nieskończoność potyczek jest coraz więcej, a to nie służy zdrowiu zawodników przy tak napiętym kalendarzu. Samo wprowadzenie tie breaka w piątym secie skróciłoby takie maratony, jak ten Brazylijczyka z Argentyńczykiem, o co najmniej dwie godziny i to jest zdecydowanie wystarczające. Nie trzeba myśleć o żadnym koszarowaniu tenisistów w jednym miejscu i rozgrywaniu drużynowych mistrzostw świata w ciągu tygodnia. Protestuję przeciwko tak rewolucyjnym pomysłom.

W lutym ITF i beIN SPORTS, jedna z wiodących globalnych sieci kanałów sportowych, ogłosiły zawarcie strategicznego partnerstwa. Prezydent ITF Francesco Ricci Bitti oraz prezes Bein MEDIA GROUP Nasser Al-Khelaifi złożyli podpisy na umowie obejmującej siedem lat. Jest to największy kontrakt dotyczący praw medialnych w historii Pucharu Davisa i Pucharu Federacji. Dzięki temu zwiększy się globalny zasięg transmisji meczów tych rozgrywek oraz lepsza będzie ich jakość. beIN Sports będzie ściśle współpracował z ITF i nadawcami relacjonującymi mecze tych zawodów, a w niektórych częściach świata będzie odpowiedzialny za produkcję sygnału telewizyjnego i cyfrowego. Największe rozgrywki drużynowe organizowane przez ITF mają swoją siłę oddziaływania i popularność na całym świecie. Współpraca z beIN SPORTS to najlepszy na to dowód. Rozegrany w Glasgow mecz Wielka Brytania - USA transmitowany był przez 21 stacji telewizyjnych.

Kibice potrzebują odskoczni od pogoni tenisistów za indywidualnymi sukcesami. Puchar Davisa pozwala im poczuć, że tenis to coś więcej niż tylko ściganie się o wielkoszlemowe laury i punkty do rankingu ATP. W żadnym innym turnieju tenisiści nie utożsamiają się z własnymi barwami narodowymi tak bardzo, jak w Pucharze Davisa. A kibice jak w żadnych innych tenisowych zawodach stają się częścią drużyny, którą z takim oddaniem wspierają. Bo kibicowanie konkretnemu zawodnikowi na co dzień to coś zupełnie innego. Dewiza Trzech Muszkieterów, "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego", najlepiej oddaje ducha Pucharu Davisa. Odnosi się nie tylko do zawodników, ale i do kibiców, którzy są ze swoimi drużynami na dobre i na złe. Puchar Davisa to coś więcej niż tenis, więcej niż zwykły sport. Albo się to czuje, albo chce się uśmiercać te mające ogromną historię rozgrywki, bo podobno nie pasują do dzisiejszego pędzącego niczym roller coaster, skomercjalizowanego świata. Dla mnie Puchar Davisa to najlepsza wizytówka obecnego męskiego tenisa. Jeśli spojrzeć tylko na Top 20 rankingu, rozgrywki ATP cuchną monotonią i starością.

Tenis bez weekendów z Pucharem Davisa straciłby ostatnią cząstkę normalności. To tutaj można poczuć, że duma i honor, patriotyzm to wartości, które jeszcze istnieją w tak kosmopolitycznym sporcie, jakim jest tenis. Przeliczanie wszystkiego na pieniądz to przekleństwo naszych czasów. Pozwólmy Pucharowi Davisa podążać własną drogą, nawet jeśli przeciwko niej buntuje się dziś wielu przesiąkniętych mamoną tenisistów. Nadal, Federer i Wawrinka oraz Novak Djoković już triumfowali w tych drużynowych rozgrywkach na różnych etapach swoich karier. Zawodników chcących wznieść w górę Srebrną Salaterę nigdy nie będzie brakować. Gdyby zbliżającemu się do końca swojej kariery Lleytonowi Hewittowi udało się to po raz drugi, dla mnie byłoby to najważniejsze wydarzenie całego sezonu. Priorytety tenisistów mogą się zmieniać, ale wygranie Pucharu Davisa przynajmniej raz w karierze zawsze będzie celem tych największych gwiazd, a przynajmniej większości z nich. W wielu krajach od małego wpaja się miłość do tych rozgrywek młodym chłopcom marzących o posmakowaniu wielkiego tenisa. Dlatego pozwólmy, by Puchar Davisa pozostał świeczką symbolizującą tradycję na tenisowym torcie.

Puchar Davisa i jego trwanie w niezmienionej formule ostatnio krytykują Nadal i Federer, a swoje trzy grosze dołożył także Andy Murray. Szwajcar w ubiegłym sezonie zdobył to co chciał i prawdopodobnie już nigdy w Pucharze Davisa nie zagra, bo normy olimpijskiej nie będzie musiał wyrabiać (trudno sobie wyobrazić jego występ na igrzyskach w 2020 roku). Djoković już kilka lat temu rzucił pomysł powołania do życia Pucharu Świata (żadna rewolucja, przecież takie zawody były organizowane przez ATP), który skupiałby najlepsze ekipy w jednym czasie i miejscu. Jednak siłą Pucharu Davisa jest nadawanie rangi gospodarza. Gdyby nie to w Polsce nigdy nie zagrałby Bjoern Borg. Także dla kibiców z innych krajów często jest to jedyna szansa na przeżywanie niepowtarzalnych emocji i zobaczenie w akcji gwiazd tenisa.

Czy naprawdę chodzi o upór władz ITF w walce o zachowanie tradycji? A może większym problemem są jednak zarządzający ATP, którzy rozbudowali kalendarz do granic możliwości? A co z pokazówkami, w których tenisiści, kuszeni bajońskimi sumami (jakby mało zarabiali w głównym cyklu), tak ochoczo występują w przerwie między sezonami? Czemu wszelkie dokonywane zmiany mają osłabiać Puchar Davisa, złożony z czterech weekendów w ciągu roku? Bo nie jest maszynką do zarabiania pieniędzy, więc można go odstawić na boczny tor? Bo jest tylko formą wyrabiania olimpijskiej normy? Na szczęścia wielu tenisistów gra w Pucharze Davisa, bo lubi, a nie po to by spełnić wyłącznie wymóg kwalifikacji na igrzyska (w tej chwili każdy zawodnik musi być cztery razy do dyspozycji kapitana w trakcie olimpiady).

Dziennikarz jednej z największych gazet w Polsce uznał, że Puchar Davisa to pudrowanie trupa. Dziwią mnie takie zarzuty, tym bardziej, że formułują je w większości ludzie, którzy na tenis patrzą przez pryzmat Top 20 rankingu i nie widzą, że piękny tenis może być także niżej, nawet poza czołową "100". Przecież tenis to taka piękna dyscyplina, w której można zobaczyć tyle cudownych meczów w challengerach (tam trzeba szukać potencjalnych przyszłych gwiazd, żeby później nie było zaskoczenia, że zawodnika, który dopiero co zadebiutował w czołowej "50" widzi się w akcji po raz pierwszy) czy właśnie w drużynowych mistrzostwach świata pomiędzy tenisistami anonimowymi dla szerokich mas. Nie róbmy z Pucharu Davisa trupa, tylko dlatego, że jest wyznacznikiem zupełnie innych wartości od tych, którymi kieruje się kupczący wszystkim dzisiejszy świat. A jeśli tak, to jest to najpiękniejszy trup świata, nad którym unosi się aura magii. Trup będący ostatnim bastionem romantyzmu w tenisie, a może i w ogóle w sporcie.

Czy Puchar Davisa wymaga rewolucyjnych reform?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×