Łukasz Iwanek: O jedną siostrę Williams na korcie za dużo (komentarz)

East News / Na zdjęciu: Serena Williams
East News / Na zdjęciu: Serena Williams

W 2015 roku tenisowy świat otrzymał 26. i 27. konfrontację sióstr Williams, 13. i 14. w wielkoszlemowych turniejach. Tak jak większość ich pojedynków nie były to wielkie widowiska.

Gdy dochodzi do potyczek Sereny i Venus Williams tenisowy świat dzieli się na dwa obozy. Pierwszy tworzą wielcy sympatycy tych meczów, uważający je za wyjątkowe, za święto współczesnego białego sportu. Na przeciwległym biegunie znajdują się ludzie, których zmysłów te konfrontacje nie rozpalają. Dla tej grupy jest to rywalizacja przereklamowana. Nikt jednak obok potyczek Amerykanek nie przechodzi obojętnie. Jedni chcą się pozachwycać bombowym tenisem, a drudzy mogą sobie wtedy ponarzekać na to, że dużo w nim strzałów i wyreżyserowanych emocji, a za mało technicznych fajerwerków i dramaturgii.

Wyznawców spiskowych teorii nigdy nie brakowało przy okazji konfrontacji sióstr Williams. A to dawniej tata Richard pociągał za sznurki, by obie szły w miarę równo z tytułami w dużych imprezach. A to same Amerykanki naradzały się i obmyślały scenariusz danego meczu. Kontrowersje dotyczące ich pojedynków nasiliły się w 2001 roku, gdy Venus oddała walkowerem półfinał w Indian Wells. Nastąpiło to tuż przed planowanym rozpoczęciem tego spotkania, co tylko dało pożywkę wyznawcom spiskowych teorii, że siostry i ich ojciec ustawiają wyniki meczów. Całą rodzinę wygwizdano podczas finału z udziałem Sereny i Kim Clijsters. Od tamtej pory, aż do sezonu 2015, obrażone siostry konsekwentnie nie pojawiały się w Indian Wells.

Nie jestem sympatykiem zdominowanego przez siłę mięśni stylu gry, ale próbowałem się przekonać do meczów sióstr Williams. Szanuję i podziwiam, że grając tak ryzykowny tenis potrafiły dojść do takich wyników, lecz ich konfrontacje mnie nie porywają. Nigdy nie oczekiwałem od nich, że zmuszą mnie do uruchomienia głowy, bo przecież mecze takich siłaczek nie mogą mi dostarczyć uwielbianych przeze mnie taktycznych łamigłówek. Chciałem jednak tylko i aż zażartej walki toczonej dłużej niż w jednym secie, bo można mnie kupić prawdziwymi emocjami. Niestety takich spotkań było bardzo niewiele, a przecież Serena i Venus grały ze sobą już 27 razy. W dzisiejszym tenisie dużo jest bombardowania, a mało finezji. A dzieje się tak dlatego, bo siostry Williams dały przykład, że siła to gwarancja spektakularnych sukcesów. Okazało się jednak, że obsesyjne wręcz próby naśladowania Amerykanek niekoniecznie pozwalają zaspokoić apetyt na wygrywanie. Musi działać system naczyń połączonych. Jeśli energia nie wychodzi z głowy to ogromne mięśnie do niczego się nie przydadzą. I za tę mentalną siłę siostry Williams podziwiam.

Irytuje mnie zachowanie na korcie, przede wszystkim Sereny, bo Venus jest w swoich reakcjach bardziej stonowana. Młodsza siostra wychodzi na mecz jak na wojnę, pobudza się głośnymi okrzykami (rozlegające się na cały stadion "come on"), używa przekleństw. Niestety Serena dała zły przykład i coraz więcej mamy na korcie jęków i wrzasków, jakby ktoś im wyrządzał krzywdę albo robił z nimi inne rzeczy. Takimi reakcjami Serena dodaje wydarzeniom na korcie pikanterii, także w meczach z siostrą, choć już nie na taką skalę. Oczywiście nie twierdzę, że każdy mecz Amerykanek miał napisany szczegółowy scenariusz. Aż tak wszystkiego zaplanować się nie da. Ale z ich dotychczasowych starć wyciągnąłem jeden wniosek. Gdy poziom gry spada, czyli bardzo często, dodają coś od siebie gestami, szczególnie Serena. Podam tylko jeden przykład z ich ostatniej konfrontacji, w ćwierćfinale tegorocznego US Open. Venus przegrywała w trzecim secie 2:5 i utrzymała podanie serwując asa. Co zrobiła Serena? Niby była wściekła. Nic, tylko boki zrywać.

Rozumiem, że Venus była w trudnym położeniu. Przecież nie mogła zamknąć Serenie drogi do historii, do Klasycznego Wielkiego Szlema, którego jednak ostatecznie Serena nie zdobyła (jak się okazało barierą nie do przejścia była Roberta Vinci). Jednak liczyłem na to, że w trzecim secie choć przez chwilę poczuję rzekomą wyjątkowość amerykańskich bojów, a dostałem to tylko w pierwszych kilku gemach pierwszego seta, bo później albo jedna była na fali, albo druga ciągnęła grę. A co otrzymałem po doprowadzeniu przez Venus do remisu? Trzecia partia wyglądała jak marna komedia, której tytułu nie pamięta się zaraz po obejrzeniu. To się w ich meczach bardzo często powtarza. Przynajmniej w jednym secie prawie zawsze nie działo się absolutnie nic. Ich pierwsza tegoroczna konfrontacja kompletnie mnie rozczarowała. W IV rundzie Wimbledonu Venus urwała młodszej siostrze siedem gemów, choć wydawało się, że jest w formie pozwalającej stawić Serenie dużo większy opór.

Powiedzieć, że panny Williams zniszczyły kobiece rozgrywki to zbyt brutalna teza. Ale stwierdzenie, że jedna siostra mniej w tenisie nie wywołałaby takiej lawiny prób naśladowania Amerykanek chyba mocno przesadzone nie będzie. Bo jedna może być absolutnie wyjątkowa, niedościgniona, lecz gdy pojawiają się dwa takie chodzące ideały siłowego tenisa, wszystkie zawodniczki ulegają owczemu pędowi w dążeniu do fizycznej perfekcji. Tym samym przeciwnicy takiego stylu przeżywają ogromne tortury, które mogły być jeszcze większe. Całe szczęście, że pozostałym siostrom Williams nie przyszło do głowy, by zostać tenisistkami. Serena, zdobywczyni 21 wielkoszlemowych tytułów w singlu, jest najmłodszą z nich. W sumie było ich pięć, najstarsza, Yetunde, została zamordowana we wrześniu 2003 roku.

Z przerażeniem wracam do pierwszych lat XXI wieku, gdy mieliśmy jedną z największych dominacji dwóch tenisistek w historii WTA. Zdecydowana większość wielkoszlemowych finałów z lat 2001-2003, w których siostry ze sobą się zmierzyły, pozbawiona była dramaturgii. Jeden czy dwa razy można to było przeżyć, ale takich meczów o tytuł w tamtym okresie było aż sześć. Osobiście nie czułem, że uczestniczę w święcie tenisa. Amerykanki hołdują tym samym ideałom, czyli że tylko siłą można dojść do wielkich rzeczy, przez co ich mecze były i są dla mnie nie do strawienia. A gdyby nie problemy zdrowotne obu sióstr takich potyczek mogło być dużo więcej. Po części można zrozumieć podejście obu Amerykanek, bo przecież bardzo trudno się walczy z osobą tak bliską w życiu osobistym, więc nie sposób przez cały mecz walczyć całkowicie na poważnie. Jednak tutaj oceniamy tenis, któremu taka rywalizacja nie przyniosła zysków czysto sportowych. Dla mnie to zawsze był bardziej film ze słabą fabułą, który próbowano ratować przeładowaniem efektami specjalnymi, niż tenisowy spektakl kipiący od emocji.

Łukasz Iwanek

Zobacz więcej komentarzy Łukasza Iwanka ->

Źródło artykułu: