Łukasz Iwanek: Serena Williams - niewolnica sukcesu (felieton)

East News
East News

Mająca obsesję na punkcie wygrania czterech wielkoszlemowych turniejów w jednym sezonie Serena Williams mogła zrealizować swój cel. Kto by się spodziewał, że Roberta Vinci będzie koszmarem Amerykanki.

Amerykanie zdążyli ukoronować Serenę Williams jeszcze przed US Open. Wykupili wszystkie bilety na finał i nie dopuszczali do siebie myśli, że arcymistrzyni może się potknąć na prostej drodze do historii. Jednak liderka rankingu pokazała, że jest człowiekiem, a nie maszyną wygrywającą wszystko i wszędzie. Wygrała 33 mecze z rzędu w wielkoszlemowych turniejach i zdążyła zapomnieć jak smakuje porażka. I nagle nieoczekiwanie potknęła się na Robercie Vinci. Serena jest wielką mistrzynią jako tenisistka i tego nikt nie kwestionuje, nawet ci, którym nie odpowiada jej styl gry. Ale również jej zdarzyło się kilka bolesnych porażek. Po klęsce z Virginie Razzano w I rundzie Rolanda Garrosa 2012 pisano, że runęła tenisowa Statua Wolności. Ale skoro Serena odbudowała się po chorobie, która w wielu innych sportowcach zniszczyłaby ducha walki, to taka porażka była dla niej tylko kurzem. Wstała, otrzepała się i w tym samym roku wygrała Wimbledon i US Open.

Nie ma ludzi, którzy wytrzymywaliby napięcie w każdej sytuacji. Są tacy, którzy ze stresem radzą sobie lepiej i tacy, którym idzie to dużo gorzej. Nie lubię jednak określania aktywnych sportowców "wiecznymi przegranymi". Nie są to roboty i niektóre tenisistki potrzebują dużo czasu, by spełnić swoje marzenie o chwale. Nie wszystkim się to oczywiście udaje, bo chętnych jest bardzo wiele. Weźmy przykład Jany Novotnej. W finale Wimbledonu 1993 uległa Steffi Graf, choć w trzecim secie miała 4:1 i 40-30. W III rundzie Rolanda Garrosa 1995 Czeszka prowadziła 6:7(8), 6:4, 5:0, 40-0 z Chandą Rubin i przegrała w trzeciej partii 6:8. Boję się pomyśleć, co by o niej wypisywano, gdyby wtedy istniał Twitter. Ci sami ludzie musieliby wszystko odszczekiwać w 1998 roku, gdy Novotná w wieku 29 lat i dziewięciu miesięcy wygrała Wimbledon. Nie ma w tenisie wiecznych przegranych (gdy ktoś ma olbrzymi potencjał i go nie zmarnuje złymi decyzjami, karta kiedyś się odwraca), tak jak nie ma wielkich postaci bez bolesnych porażek. Również Serena jest na to dowodem.

Amerykanka po upadkach zawsze wracała silniejsza. Porażkę z Robertę Vinci, której w czterech wcześniejszych meczach oddała łącznie 21 gemów, w sytuacji gdy walczyła o Klasycznego Wielkiego Szlema, trzeba nazwać takim upadkiem. Tak bardzo ją to zabolało, że nie zagrała już żadnego meczu do końca roku. Jej kibice oczyma wyobraźni widzieli, jak przechodzi do historii i ona sama chyba nie czuła już zagrożenia. A tymczasem mała Włoszka upokorzyła ją na jej terenie. Może to brutalne określenie, ale łagodniejszego nie znajduję dla odzwierciedlenia tego, co się stało na Flushing Meadows. Liderka rankingu otrzymała lekcję pokory, która może była jej potrzebna, bo coraz bardziej nonszalancko podchodziła w tym roku do kolejnych meczów i turniejów. Niektórzy rzucali przesadzone hasło: "największa sensacja w historii sportu". Jak w takim razie określić późniejszą porażkę RPA z Japonią w Pucharze Świata w rugby? Jak nazwać zwycięstwo amerykańskich hokeistów amatorów nad rosyjską drużyną gwiazd w olimpijskim finale w Lake Placid z 1980 roku?

Serena stała się niewolnicą sukcesu. Pierwszy wielkoszlemowy tytuł w singlu zdobyła jako nastolatka (US Open 1999). Już wtedy musiała sobie stawiać najwyższe cele, bo ambicja nie pozwalała jej, by zadowolić się jednym triumfem. Rozpoczęła pogoń za historią, co z czasem stało się jej obsesją. Ciągle marzy o skompletowaniu Klasycznego Wielkiego Szlema. Może będę to musiał odszczekać, ale uważam, że takiej szansy, jak w 2015 roku Amerykanka już mieć nie będzie. Z prostego względu, ta chorobliwa ambicja zaczyna ją wykańczać fizycznie i mentalnie. Spójrzmy, co się z nią działo w minionym sezonie. Rozegrała mnóstwo trzysetowych meczów spowodowanych tym, że nie czuła się najlepiej, ale też dlatego, że coraz mocniej depczą jej po piętach młodsze tenisistki. Granica dzieląca Serenę i grupę pościgową jest coraz mniejsza, w moim przekonaniu niebawem ulegnie całkowitemu zatarciu. Amerykanka w tym roku była zaprogramowana na cztery wielkie triumfy. Siłą woli udało się jej wyszarpać trzy, na czwarty okazała się po prostu za słaba. Wciąż mamy dwie kobiety, które wywalczyły Klasycznego Wielkiego Szlema w Erze Otwartej: Margaret Smith Court (1970) i Steffi Graf (1988). Rok 2016 to dla Sereny ostatnia szansa (do 2020 roku raczej nie dotrwa), by dorównać wielkiej Niemce, czyli w jednym sezonie wygrać Australian Open, Rolanda Garrosa, Wimbledon i US Open oraz dodatkowo zdobyć złoty medal olimpijski.

Przytoczę słowa Aleksandry Krunić z wywiadu dla portalu spaziotennis.com. - Wielu z nas spędza czas martwiąc się o to, co może się wydarzyć, a następnie okazuje się, że to wcale nie było straszne. Proces przygotowania się był 10 razy gorszy niż to, co się faktycznie stało. Dlatego teraz staram się żyć chwilą, nie martwiąc się o to, co się stanie. To znaczy, jeśli dziś jest wtorek to tylko Bóg wie, czy będę jeszcze żyła w piątek - mówiła Serbka. Zapytacie, po co to się w tym tekście znalazło? Otóż 11 września Serena grała półfinał, a była myślami przy tym, co miało się wydarzyć dzień później, co ją zgubiło. Odnosząc ten cytat do tenisa, można to skwitować następująco: skup się na teraźniejszości, przeszłość i przyszłość na czas meczu zamknij na klucz w najgłębszych zakamarkach mózgu. Oczywiście to jest piekielnie trudne, ale tylko ci, którzy potrafią wyłączyć takie myślenie zostają wielkimi mistrzami.

Serena to jedna z największych mistrzyń w historii zawodowego tenisa, ale tym razem szum wokół Klasycznego Wielkiego Szlema był tak wielki, że sama dała się ponieść temu szaleństwu i uwierzyła, że nic złego już się jej stać nie może. Nie można powiedzieć, że Serena nie ma w sobie przynajmniej odrobiny pokory, bo bez tego by nie została żywą legendą tenisa, ale faktem jest, że porażki w wielkoszlemowych turniejach są dla niej trudne do przełknięcia. Poza tym jej reakcje na korcie w trakcie meczów są zbyt emocjonalnie, o czym sama mówiła, że jest to jej wada. Jednak nawet giganci tenisa mają swoje słabości, bo są tylko ludźmi. Niektórzy wychodzą z założenia, że kruchość mentalna jest stałą niezmienną. A przecież można mnożyć przykłady tenisistów, którzy na zaawansowanym etapie tenisowej egzystencji zaczynali prawdziwie żyć, sięgali nieba (choćby wspomniana Jana Novotná czy z ostatnich lat Na Li i Francesca Schiavone). Póki kariera trwa, każdy może przełamać barierę lęku i wyjść z próżni umartwiania się nad tym co złe we własnej osobie, by dokonać rzeczy wielkiej. I nawet tak wielka gwiazda, jak Serena Williams może się najzwyczajniej w świecie spalić psychicznie.

Serenie Williams ciężko przychodzi godzenie się z porażką. Nie chodzi mi o to, że nie okazuje szacunku rywalkom po porażkach, bo to oczywiście nieprawda, chyba że te wszystkie gesty są na pokaz, ale o tym wie tylko ona sama. Jej konferencje po przegranych meczach w wielkoszlemowych turniejach są bardzo krótkie. W tej po spotkaniu z Vinci wypowiedziała 541 słów. Dla porównania na konferencji po finale tego samego US Open z Novakiem Djokoviciem z ust Rogera Federera padło 1637 słów. Serena po trudnych do przełknięcia porażkach zamyka się we własnej skorupie, jakby to miał być koniec świata. Potrzebuje coraz dłuższych przerw od startów, by odzyskać motywację. A z tym może być coraz gorzej. Patrząc na najbliższe miesiące, ewentualne nie wygranie Australian Open może sprawić, że kompletnie zgaśnie w sezonie 2016, bo ona ma obsesję na punkcie Klasycznego Wielkiego Szlema i pojedyncze triumfy już ją nie zadowalają, nawet gdy jest to sezon olimpijski (przecież ma już złoty medal).

Czy warto być chorobliwie ambitnym? Przykłady wielu sportowców, także tenisistów, pokazują, że bardzo trudno jest zejść ze sceny, będąc na szczycie. Niektórzy odchodzą, a później wracają, bo nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Oni ciągle czują się niezaspokojeni, ścigają się ze sobą i z historią, są niewolnikami własnych sukcesów. A jak będzie z Sereną Williams, którą coraz mocniej naciskają dużo młodsze rywalki? Może teraz pokonywać Robertę Vinci wszędzie, ale ten nieszczęsny półfinał US Open zawsze będzie siedział w jej głowie. Może ścigać się z Margaret Court i Steffi Graf, które zdobyły odpowiednio 24 i 22 wielkoszlemowe tytuły. Pytanie, czy to da jej wielką satysfakcję w sytuacji, gdy nie zdobyła Klasycznego Wielkiego Szlema? Jeszcze do niedawna uważałem, że Serena odejdzie, gdy poczuje się nasycona. Teraz jednak uważam, że chęć demonstrowania swojej siły w starciach z młodszymi rywalkami jest u niej silniejsza i to może oślepić jej tenisowy umysł. Amerykanka może zginąć od własnej broni. Podniosła tenis do takiego poziomu fizycznej perfekcji, że kiedyś jej ciało na dobre przejdzie w stan niegotowości do rywalizacji na najwyższym poziomie. Lepiej by tak wielka mistrzyni karierę zakończyła zanim do tego dojdzie, a nie w następstwie braku poczucia uciekającego czasu.

Łukasz Iwanek

Zobacz więcej komentarzy Łukasza Iwanka ->

Komentarze (1)
margota
6.01.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Bardzo się cieszę, że pojawił się ciekawy artykuł.
Dzięki Panie Iwanek bo z wielką przyjemnością przeczytałam i mam nadzieję, że będzie więcej takich artykułów.
Również zgadzam się, że Serena
Czytaj całość