Otóż Raymond Moore, przed laty były znakomity deblista, powiedział: "W następnym życiu chciałbym być działaczem WTA, głównie dlatego, że jadą na plecach męskiego tenisa. Nie muszą podejmować żadnych decyzji i mają szczęście. Bardzo dużo szczęścia. Gdybym był tenisistką, na kolanach dziękowałbym Bogu za to, że na świecie pojawili się Federer i Nadal, bo to oni wypromowali ten sport". Słowa te wywołały olbrzymią konsternację. Oczywiście, dalsza część wypowiedzi Moore'a, w której stwierdza, że nie ma przeszkadza mu, iż pule nagród w turniejach męskich i kobiecych są takie same oraz wychwala Serenę Williams i inne pomnikowe postaci tenisa minionych dekad nie zostały zauważone. Podkreślano natomiast fakt, że dyrektor turnieju w Indian Wells obraził kobiecy tenis.
Natychmiast, jak zawsze w takich sytuacjach, rozpętała się wielka afera. Swoje oburzenie w mediach społecznościowych wyraziły legendy kobiecego tenisa jak Billie Jean King czy Chris Evert, a także tenisistki pokroju tych, które "powinny dziękować Bogu za Federera i Nadala" - jak Nicole Gibbs. Stosowne oświadczenia wydały wszelkie możliwe organizacje, na czele z ATP, WTA i właścicielem zawodów w Indian Wells, Larrym Ellisonem. Moore zreflektował się i przeprosił, ale nie w porę, bo 24 godziny później, gdy spirala została już nakręcona.
To, że Moore strzelił sobie w stopę, bo podważył biznes, z którego sam czerpał zyski jako dyrektor imprezy w Indian Wells - jest niepodważalne. Niemniej obiektywnie musimy podkreślić, iż Afrykaner powiedział też czystą prawdę. Nie tylko tenisistki, ale również my wszyscy, sympatycy tenisa, powinniśmy dziękować Bogu, że w tenisie pojawili się Roger Federer i Rafael Nadal. To oni wynieśli tenis na jeszcze wyższą półkę, to oni rozprawili się z wieloma mitycznymi rekordami, wreszcie - to dzięki ich rywalizacji do białego sportu trafili kolejni hojni sponsorzy, inwestując kolejne miliony, co we własnej kieszeni odczuły również tenisistki.
Zdaję sobie sprawę, iż niedzielny kibic - w Polsce określany pewnym męskim imieniem - zwłaszcza podczas turniejów wielkoszlemowych będzie wybierał kobiecy tenis. Bo mecze krótsze i przeważnie zamykają się w czasie maksymalnie trzech godzin. Bo można sobie popatrzeć na powabną, zgrabną i atrakcyjną młodą kobietę. W końcu - bo kobiecy tenis jest łatwiejszy w odbiorze. W kobiecych meczach taktyki nie uświadczysz za grosz, tenisistki przebijają piłkę na zasadzie "byle mocniej" albo "uderzę przez środek, może ona zepsuje". O takich rzeczach jak akcja serwis-wolej czy atak w drugie tempo, czy też innych wysublimowanych kombinacjach taktyczno-technicznych w wykonaniu pań lepiej nie będę wspominał. Choć oczywiście wyjątki się zdarzają i także we współczesnym WTA są tenisistki, których występy warto oglądać.
Po dopingowej wpadce Szarapowej rozgrywki WTA trzymają się na jednym filarze - Serenie Williams. Niedawno zastanawiałem się, co będzie, gdy zabraknie Amerykanki. Czy WTA ugnie się przed azjatycką ekspansją, czy przeniesie cały swój rynek na największy kontynent świata, bowiem tylko tam znajdzie sponsorów? Jeśli spełni się ten drugi scenariusz, tenisistki będą musiały rywalizować przy garstce kibiców na trybunach i w grobowej atmosferze. A i telewizyjni fani w Europie i Ameryce Północnej z pewnością będą odczuwać niezadowolenie z powodu niekorzystnych godzin transmisji.
ATP takich problemów nie ma. Męski tenis obroni się, wciąż będzie na świeczniku, sponsorzy wciąż będą rywalizować, by organizować turnieje głównego cyklu, nawet gdy Federer, Nadal, Novak Djoković i Andy Murray zakończą kariery. Wynika to z wielu czynników. Przede wszystkim z jakości i poziomu, jaki w porównaniu z WTA gwarantuje cykl ATP. Przykład? W męskich rozgrywkach niemożliwe jest, by rakieta numer jeden nie potrafiła poprawnie uderzyć z forhendu czy zagrać wolejem, w kobiecym - niestety - tak.
Moore, który zrezygnował z funkcji dyrektora turnieju w Indian Wells, prócz ogromnej wizerunkowej gafy, jaką popełnił, stał się ofiarą paradoksu obecnego świata. Lubimy ludzi, którzy głoszą wyraziste opinie, lubimy też zaznaczać, że we współczesnym świecie mamy wolność słowa. Lecz jeśli ktoś wyjdzie poza bardzo sztywne ramy poprawności politycznej, zostaje napiętnowany.
To właśnie stało się w przypadku Moore'a, tylko dlatego, że nie bał się powiedzieć, że tenis kobiecy to tenis gorszego sortu i "jedzie na plecach" męskiego. W tej całej sprawie najsmutniejsze jest to, iż ma rację.
Marcin Motyka