Gierek, szampany i krzyki nad ranem. Matka i córka - dwie medalistki olimpijskie

WP SportoweFakty / Marta Wieliczko z mamą Małgorzatą Dłużewską-Wieliczko
WP SportoweFakty / Marta Wieliczko z mamą Małgorzatą Dłużewską-Wieliczko

- Miałam sen. A później to zobaczyłam - mówi Małgorzata Dłużewska-Wieliczko. - A ja słyszałam tylko trzask wioseł - dopowiada Marta Wieliczko. Obie wywalczyły srebrne medale na olimpiadzie w wioślarstwie. Marta zrobiła to 41 lat po sukcesie mamy.

Spotykamy się w Warlubiu, przy Biedronce. Marta Wieliczko czeka obok swojego samochodu w stroju olimpijskim - białej koszulce z orłem i zielonej sukience. Ludzie z wypełnionymi jedzeniem koszami podchodzą i gratulują. W okolicy wszyscy ją znają. Mama, Małgorzata Dłużewska-Wieliczko z mężem Markiem Wieliczko, również byłym wioślarzem, od 21 lat mieszkają we wsi obok, w województwie kujawsko-pomorskim.

Z Martą Wieliczko jedziemy dalej: spod sklepu do Płochocinka. Tam co środę mama zawodniczki spotyka się z koleżankami w domu seniora. Nie przypomina jednak kobiety po 60-tce. Jest wysoka, ma 176 centymetrów wzrostu, a do tego ruchliwa. To dusza towarzystwa, uśmiech nie schodzi z jej twarzy. Jak na byłą sportsmenkę przystało - dba o formę. Jeździ rowerem 6 kilometrów w jedną stronę: z domu do Płochocinka. Choć jak przyznaje: "mogłaby samochodem, ale nie chce".

Pierwszy raz zdarzyło się, by na spotkanie w domu seniora przyszły dwie medalistki olimpijskie. Małgorzata Dłużewska-Wieliczko zdobyła srebrny medal na olimpiadzie w Moskwie w 1980 roku. Jej córka Marta 41 lat później też w wioślarstwie osiągnęła na igrzyskach ten sam sukces (Marta na odcinku 2 kilometrów, jej mama na odcinku 1 kilometra). Marta wywalczyła srebro w czwórce z Agnieszką Kobus-Zawojską, Marią Sajdak i Katarzyną Zillmann. I do rodzinnej wioski przyjechała zostawić medal.

Medale przy garnkach

Czeka na nią cała sala. Wypatrujące głowy tylko zmieniają się w oknach. W głównym pokoju kilka złączonych stołów tworzy jeden - nakryty szarą ceratą ustawiony jest w literę "L". Nie ma wolnego miejsca. Na drewnianych deskach do krojenia chleba stoją trzy garnki wypełnione letnią "parzybrodą", czyli kapuśniakiem - zupą z warzywami z tamtejszych upraw, dopiero co zebranych z pola. Gdy Marta i Małgorzata pojawiają się w progu, rozlegają się brawa i zaczynają śpiewy. "Sto lat", "Niech jej gwiazdka pomyślności". Czerwona na twarzy Marta Wieliczko stojąca z mamą na środku, z trudem powstrzymuje emocje. Oczy ma mokre, jest zawstydzona, ale też jakby dochodziło do niej, co osiągnęła.

- Mamy medalistkę! - wzruszyła się jedna z pań. - Marcia, jedz, to dla ciebie! - dopowiada druga. Z rąk do rąk przekazywane są dwa srebrne medale: z Tokio i z Moskwy. Okulary na nosach, pokrowce na stołach. Każda z pań dokładnie się przygląda, przewraca jeden i drugi krążek. Tak, jakby trzeba go było najpierw wszędzie dotknąć, a dopiero później przekazać dalej. - Ten z Tokio cięższy - słychać. - Zobacz, Marta, to twój cały trud - komentują.

A Marta Wieliczko siedzi tuż przy wejściu, na czole stołu. - Herbatki, kawki? Możesz już normalnie jeść? - dopytują panie. - Dolej sobie jeszcze łyżkę, ale weź ze spodu, ziemniaki i mięso zbierz - robią, co mogą, żeby medalistce igrzysk niczego nie brakowało. W pomieszczeniu jest szum, co jakiś czas błyskają flesze. Dwa równo ułożone srebrne krążki z naciągniętą wstążką leżą obok pustych misek, aluminiowego rondla i są już w telefonach każdej z pań.

Seniorki pytają przy okazji o wszystko. - Na kartonach spałyście w tym Tokio? To tam seksu nie można uprawiać! - i cała sala wybucha śmiechem. - Sklep w wiosce był? Jakie plany dalej? W Paryżu złoto? Tak jak mama skończysz, przed 30-stką? - z tłumu bije jedno: zachwyt. A Marta i Małgorzata opowiadają swoją historię.

Marta Wieliczko i jej mama (obie z prawej) w domu seniora w Warlubiu
Marta Wieliczko i jej mama (obie z prawej) w domu seniora w Warlubiu

Sen z literą V

Marta: Słyszałam trzask obracających się wioseł: "Czy, czy, czy, czy" - coś w tym stylu.
Małgorzata: Ja pamiętam słowa koleżanki: "Podnosimy, damy radę".
Marta: A nam przecież rozgrzewka nie wyszła. I fala była ogromna.
Małgorzata: A w naszym biegu? Falstart był. "To pewnie my" - od razu pomyślałam. Bo super zaczęłyśmy.
Marta: A pamiętasz, co zobaczyłaś na mecie?
Małgorzata: To, co przyśniło mi się w nocy. Pana pokazującego literę "V" na palcach. A ty?
Marta: Od razu spojrzałam na tablicę z wynikami. "Mamy to" - krzyknęłam. Poczułam spokój.

Krzyki z domu

Małgorzata: Zegarek nastawiłam na 1.30 w nocy. Czekaliśmy z mężem do za dziesięć 4 rano. Nawet kawy nie parzyłam, trzymały nas emocje.
Marta: A co mama myślała, gdy przepłynęłyśmy pierwszy tysiąc metrów?
Małgorzata: Na srebro nie liczyłam, ale wiedziałam, że macie dobrą końcówkę i że na brąz jest szansa.
Marta: A po medalu?
Małgorzata: W domu takie krzyki były, że sąsiad, który buduje się obok, powiedział rano: "Radia nie mam, telewizji też, ale wiedziałem, że jest podium".
Marta: Mamo, dodzwonić się do was nie mogłam.
Małgorzata: Telefony dzwoniły od 4 rano do 20 wieczorem. Oka nie zmrużyłam do ósmej, a później padłam.
Marta: Trzy godziny po starcie połączyłam się z tatą. Jechałyśmy do wioski autobusem.
Małgorzata: Ojciec podstawił mi słuchawkę. - Mam to samo, co ty! - wołałaś do mnie.

Srebrne medalistki z Tokio. Marta Wieliczko - druga od prawej
Srebrne medalistki z Tokio. Marta Wieliczko - druga od prawej

Córki przekręcały

Marta: A wiesz, że ty mi za dużo o wioślarstwie i swoich sukcesach nie mówiłaś?
Małgorzata: Córcia. Bo jak opowiadałam twoim starszym siostrom, Kasi i Hani, to przekręcały! Mówiły, że mama jest kajakarką. Jaką kajakarką?!
Marta: Ja cię nawet nie pytałam, jak było na igrzyskach w Moskwie.
Małgorzata: A chcesz wiedzieć?
Marta: Opowiadaj!
Małgorzata: My na trzysta metrów przed metą byłyśmy czwarte.
Marta: Tak jak my w Tokio po połowie trasy.
Małgorzata: Zaczęło się od falstartu. Początkowo nikt nie wiedział, kto go zrobił. Denerwowałam się, że cztery lata pracy pójdą na marne. Sędziowie cofnęli wszystkich na start. Okazało się, że to nie my. Przy drugiej próbie stanęły Rosjanki, pękło im pióro. "Znowu to samo?" - pytałam samą siebie. Płynęłyśmy dalej, ale przez to zamieszanie nie dałyśmy z siebie całej pary.
Marta: Ale przed metą dałyście show!
Małgorzata: Działałam jak robot: "Ruch rąk, ruch nóg". Myślałam: "Jeszcze 40 metrów, 30 m... Wytrzymam, już bliziutko" - nakręcałam się. Widziałam już kibiców. Słyszałam wrzaski: "Szybciej, mocniej". Gwar był niesamowity, nie mogłam się skupić. Dzwonki, kołowrotki, piski.
Marta: I z czwartego miejsca zrobiłyście drugie.
Małgorzata: My przecież byłyśmy na początku rozczarowane. 46 setnych sekundy zabrakło do złota. Fotokomórka musiała rozstrzygnąć, kto wygrał.

Napięcie

Marta: Ja na pomoście pomyślałam: "Wszyscy teraz się budzą, włączają telewizory i liczą na nas".
Małgorzata: Miałam tak samo. Trener zamknął się z nami w hangarze przed startem i powiedział: "To wasze trzy minuty. Pokażcie, co umiecie".
Marta: A wiesz, że z nas zeszło napięcie dopiero po przepłynięciu tysiąca metrów?
Małgorzata: Jakby to były dwa oddzielne biegi. Widziałam.
Marta: Taktyka była jasna: idziemy z Chinkami na noże. Najpierw musiałyśmy okiełznać falę. Do tego jeszcze wiało, mieszało nami na wodzie jak w kotle. Ale na półmetku któraś z dziewczyn krzyknęła: "Teraz! Razem!". I mamo, jak poszło... przyszła taka świeżość!
Małgorzata: Niemki stanęły, coś się im stało.
Marta: Jak Agnieszka krzyknęła "srebro" tuż przed metą, to zaczęłyśmy jeszcze szybciej wiosłować. Z tego całego stresu, przed biegiem, nie wyjęłam z łódki sprzętu: szmatki i butelki z wodą. Zabrałam je dopiero dzień później.

Cel? Być jak mama

Marta: A jak ty zaczynałaś mamo?
Małgorzata: Za moich czasów nie było ergowioseł. Trenowało się na wodzie, w siłowni i płynęło do przodu.
Marta: Ja zaczęłam właśnie od ergometru.
Małgorzata: Miałaś 7 lat. Na pikniku olimpijskim spróbowałaś swoich sił i zajęłaś drugie miejsce. Później do twojej szkoły przyjechał wuefista, Michał Tomaszewski, były wioślarz. Przywiózł ze sobą ergometr. Zrobił zawody międzyklasowe, w których startowali chłopcy. Wygrałaś. To była 5 klasa.
Marta: A później zamiast ćwiczyć na WF-ie ze wszystkimi, robiłam trening na ergometrze. A ty mamo lubiłaś powtarzać: "Nie ma leżenia w łóżku".
Małgorzata: Bo wiedziałam, że każdego dnia musi być jakaś aktywność, a nie odpuszczanie i leniuchowanie. Reagowałaś dobrze. Jadłaś śniadanie i robiłaś to, co miałaś wykonać.
Marta: Śruby mi jednak nie dokręcałaś.
Małgorzata: Mamy podobne organizmy. U mnie przeforsowanie kończyło się zazwyczaj kontuzją.
Marta: A wiesz, że dużo dał mi twój medal?
Małgorzata: Dlaczego?
Marta: Miałam w domu trenerów i autorytety. Ciebie i tatę. Podczas pierwszego roku treningów w klubie pytali mnie, jaki mam na siebie pomysł. Odpowiedziałam: "Chce zdobyć taki sam medal, jak mama, a może nawet uda się coś więcej".
Małgorzata: Pytałam cię, pamiętasz? Czy aby na pewno chcesz to robić, bo to wymagający sport - obciążający organizm.
Marta: Teraz będziemy razem na pikniki olimpijskie jeździć. Jeszcze trochę i spotkamy się na emeryturze olimpijskiej!

Małgorzata Dłużewska-Wieliczko ze srebrnym medalem z igrzysk olimpijskich w Moskwie w 1980 roku
Małgorzata Dłużewska-Wieliczko ze srebrnym medalem z igrzysk olimpijskich w Moskwie w 1980 roku

Gierek gratulował

Małgorzata: Miałaś odprawę po medalu?
Marta: To znaczy?
Małgorzata: My w Moskwie codziennie o 8 rano mieliśmy tak zwane odprawy. Kto zdobył medal, wychodził na środek. Edward Gierek gratulował nam osobiście.
Marta: I jak wrażenia?
Małgorzata: Miał bardzo mięciutką rękę! Jak pupa niemowlaka!
Marta: A wioślarki mają przecież mocny uścisk dłoni!
Małgorzata: "Gratuluję udanego startu" - zwrócił się oficjalnie, ale biła od niego delikatność.
Marta: My dojechałyśmy do wioski olimpijskiej wieczorem. Na dole, w holu, pojawili się polscy sportowcy, około setka, bo nie każdy mógł zejść. Dostałyśmy brawa, gratulacje. I pobiegłyśmy na wywiady!

Teatr i selfie

Małgorzata: U nas była impreza wieczorem. Organizatorzy przygotowali specjalną salę dla medalistów, w której można było świętować. No i znalazły się dwa szampany dla dziewczyn z Polski.
Marta: Ja później spróbowałam "sake". Gorzkie. Zdecydowanie lepiej zostać przy białym winie.
Małgorzata: Wy to córcia w zamknięciu byłyście. Ja przynajmniej zobaczyłam Moskwę.
Marta: Niestety. W Tokio bardzo chciałam iść na metro Shibuya, ale grozili nam, że jeżeli opuścimy wioskę, to nas z niej wyrzucą do hotelu obok lub zdyskwalifikują. Zobaczyłam, co się dało z autobusu. A ty?
Małgorzata: Przed finałem pojechałyśmy na wycieczkę po mieście. Zwiedziłam wyludniony Plac Czerwony. Sobór, leżącego Lenina. Bardzo dobrze czułam się w Rosji. Mili ludzie i świetne lody! Jadłam i przed biegiem i po zawodach.
Marta: A ja po starcie!
Małgorzata: Ten delikatny, śmietankowo-waniliowy smak, do dziś pamiętam.
Marta: A co przywiozłaś z Rosji?
Małgorzata: Aparat. Korzystałam z niego tylko na igrzyskach. Do dziś leży w szafie, zrobiłam nim kilka nieostrych zdjęć na olimpiadzie.
Marta: W naszej wiosce sklep z pamiątkami wyczyścili po kilku dniach. Ale mieliśmy świetną siłownię, strefę do rozrywki i relaksu z fotelami masującymi.
Małgorzata: Ja chodziłam do teatru w naszej wiosce.
Marta: Nam przygotowano specjalne, różowe pomieszczenie do robienia "selfie" na Instagram. Mogłaś wybrać filtr i cyk. Przynajmniej nie było problemów z ostrością!

Małgorzata Dłużewska-Wieliczko i Czesława Kościańska
Małgorzata Dłużewska-Wieliczko i Czesława Kościańska

Zobaczysz za 41 lat

Małgorzata: Wiesz córcia, że ja już zapomniałam o tym swoim medalu?
Marta: Naprawdę?
Małgorzata: Żyjemy sobie na wsi 21 lat, człowiek zajmuje się codziennymi sprawami. W ogródku popracuję, do sklepu pojadę... Dzięki tobie wróciły do mnie wspomnienia ze zdwojoną siłą!
Marta: W końcu wyciągnęłaś medal z szafy!
Małgorzata: Czuję, jakbym zdobyła go z pięć lat temu. To dalej tak samo żywe emocje, porównałabym je do ślubu czy narodzin dziecka. Pamiętam każdy szczegół. Przekonasz się o czym mówię za 41 lat.

Marta Wieliczko z mamą Małgorzatą Dłużewską-Wieliczko
Marta Wieliczko z mamą Małgorzatą Dłużewską-Wieliczko

Mila przewiduje powołanie dla gracza Rakowa. "Mało jest takich piłkarzy w Polsce"

Legenda polskiej siatkówki otwarcie! "Porażka to nie był przypadek"

Źródło artykułu: