Amputacja nogi była... najlepszą decyzją w życiu. "Zacząłem normalnie funkcjonować"

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Jacek Tomczak
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Jacek Tomczak

Gdyby nie rada lekarzy Jacek Tomczak nigdy nie zdecydowałby się na amputację nogi i dziś byłby niepełnosprawną osobą uzależnioną od leków. - Paradoksalnie, po stracie nogi stałem się sprawniejszy - mówi były górnik i uczestnik zawodów Ironman.

W tym artykule dowiesz się o:

To miał być normalny dzień pracy. 20-letni Jacek Tomczak od trzech miesięcy był zatrudniony w miejscowej kopalni, a 8 marca 2009 roku jak zwykle pracował z kolegami na jednym z wyrobisk. Pod koniec szychty doszło jednak do fatalnego wypadku, który na zawsze zmienił jego życie.

Na skutek błędu komunikacyjnego, kolejka wioząca węgiel zjechała z toru jezdnego i wjechała na tor odstawczy, na którym Tomczak, wraz z innymi górnikami, kończył właśnie swoją zmianę. Największego pecha miał 20-latek, który w momencie wypadku znalazł się w tak nieszczęśliwym położeniu, że jego noga, od kolana w dół, została przygnieciona przez nadjeżdżającą lokomotywę do stojącego nieopodal wagonu.

Przez kolejnych kilka dni lekarze skupiali się na uratowaniu życia, a jednocześnie robili wszystko, by przywrócić nogę do normalnego funkcjonowania. Pierwsze prognozy były zaskakująco dobre, bo choć przygnieciona kość wyglądała fatalnie, to wciąż tliła się spora nadzieja, że uda się ją nie tylko uratować, ale także odzyskać część normalnych funkcji.

Zdjęcie wykonane niedługo przed pechowym wypadkiem w kopalni
Zdjęcie wykonane niedługo przed pechowym wypadkiem w kopalni

Najgorsze wiadomości przyszły dopiero później

Po siedmiu dniach dobrych informacji nastąpiło nagłe pogorszenie, a ryzyko powstania śmiertelnie niebezpiecznych skrzepów i zatorów wzrastało z każdą godziną.

- Pamiętam, gdy lekarz przedstawił mi dwie propozycje. Pierwszą z nich było zostawienie nogi i walka o odzyskanie sprawności, z zastrzeżeniem 90-procentowego ryzyka powikłań i dużego prawdopodobieństwa, że już nigdy nie uda mi się odzyskać kontroli nad stawem skokowym. Druga opcja brzmiała jeszcze bardziej abstrakcyjnie - amputacja nogi tuż poza kolanem - wspomina tamte dni Tomczak. Ostatecznie ranny górnik posłuchał porad lekarzy i innych pacjentów i zdecydował, że lepiej będzie pozbyć się nogi.

ZOBACZ WIDEO: Iga Świątek ma problem. Cała nadzieja w trenerze

Dziś tę decyzję wspomina jako... najlepszą w swoim życiu. Przez ostatnie lata spotkał bowiem wielu pacjentów, którzy w jego sytuacji wybrali inaczej i do dziś żałują. Wbrew pozorom okazuje się bowiem, że w niektórych sytuacjach posiadanie własnej nogi może być tylko dodatkowym utrapieniem i przeszkodą na drodze do normalnego życia.

Byłby inwalidą, a teraz cieszy się życiem

- Po tak poważnych urazach noga nigdy nie wraca do pełnej sprawności, a ludzie do końca życia są inwalidami. Co z tego, że mają własną nogę, jeśli nie mogą nią ruszać, a codziennie walczą z niewyobrażalnym bólem. Dodatkowo każdy z nich do końca życia musi przyjmować mnóstwo leków przeciwzapalnych, przeciwzakrzepowych, czy przeciwbólowych, bo bez nich nie są w stanie normalnie funkcjonować. Takie osoby faktycznie mogą o sobie myśleć, że są niepełnosprawne. Ja zakładam protezę i na co dzień nie mam praktycznie żadnych ograniczeń - dodaje.

Oczywiście, decyzja o amputacji nogi nigdy nie jest łatwa, a strata części ciała jest niemal zawsze okupiona traumą i problemami psychicznymi. Podobnie było i w tym przypadku. Tomczak po amputacji przez ponad dwa lata uczęszczał na terapię, która miała mu pomóc poradzić sobie z nową sytuacją i ukoić ból po stracie nogi. Ostatecznie jednak najbardziej pomocni okazali się znajomi górnika, którzy nie pozwolili mu zamknąć się w domu i tuż po wypadku nie dali mu odczuć, że stało się coś złego.

- Już po kilku miesiącach od wypadku znów jeździłem jako kibic na mecze wyjazdowe ukochanego Górnika Zabrze, a po dwóch latach po raz pierwszy odważyłem się skorzystać z zaproszenia na wspólny wyjazd w góry. Wszedłem na Kasprowy Wierch i kilka innych szczytów i już wiedziałem, że mogę wszystko. Od zawsze byłem bardzo aktywny, a znajomi sprawili, że nawet bez nogi dość szybko wróciłem do odpowiedniej formy - przyznaje.

Wspinaczka w polskich górach nie stanowi dla niego żadnego problemu
Wspinaczka w polskich górach nie stanowi dla niego żadnego problemu

Można nawet powiedzieć, że dość szybko sport stał się sposobem, by udowodnić sobie i całemu światu, że wciąż nie ma przed nim żadnych barier, których nie da się pokonać. Dość szybko przyszedł czas na dość poważne wyzwania jak choćby biegi z przeszkodami, start w biegach ulicznych oraz nauka jazdy na nartach, czy snowboardzie. Nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Tomczak nie opanował tych umiejętności nawet przed wypadkiem.

Miał szansę pojechać na letnią i zimową paraolimpiadę

Dziś jako 34-latek ma już na koncie wicemistrzostwo Polski w parasnowboardzie, a niedawno stanął przed szansą wyjazdu na zimowe igrzyska paraolimpijskie. Z życiowej okazji zrezygnował jednak, bo uznał, że nie ma szans walki o medale, a w takim przypadku nie ma sensu korzystać z dzikich kart i jechać na tak ważne zawody jako turysta.

To jednak wcale nie oznacza, że zupełnie porzucił marzenia o wyjeździe na igrzyska paraolimpijskie. Poza kadrą narciarską Tomczak należy także do drużyny narodowej w siatkówce na siedząco. Reprezentacja Polski w tej dyscyplinie niedawno zajęła siódme miejsce w Europie i wciąż ma spory potencjał na jeszcze lepsze wyniki. Były górnik na co dzień występuje w drużynie Paravolley Silesia, z którą niedawno zdobył mistrzostwo i Puchar Polski. Sukcesy smakują wyjątkowo, bo poza obowiązkami podstawowego zawodnika, pełni także rolę grającego trenera.

To jednak wcale nie koniec, bo grafik sportowych zajęć Tomczaka w ostatnich latach dopełniają także regularne treningi triathlonowe, zawodnik niedługo ma szansę zostać pierwszym Polakiem bez nogi, który ukończy dystans 1/2 IronMana (1,9 km pływania, 90 km jazdy na rowerze i 21,09 km biegania).

Jacek Tomczak ma już całkiem spore doświadczenie w triathlonie, ale nie na dłuższych dystansach
Jacek Tomczak ma już całkiem spore doświadczenie w triathlonie, ale nie na dłuższych dystansach

- Mam taki charakter, że nie boję się nowych wyzwań. Podczas spotkania z jednym ze znajomych padło wyzwanie, byśmy wystartowali w zawodach IronMana. Mojemu koledze wydawało się to niemożliwe, ale ja szybko przyjąłem propozycję i niedługo później stałem na starcie zawodów w Stężycy. Nie dość, że nie byłem ostatni, to spodobało mi się tak bardzo, że postanowiłem zaangażować się jeszcze mocniej. Kolejne wyzwanie pojawiło się przypadkowo, gdy podczas wakacyjnego spaceru w Gdyni, zobaczyłem wielkie logo zawodów IM z zegarem odliczającym dni do najbliższego startu. Zrobiłem sobie zdjęcie i od razu wiedziałem, że wkrótce muszę tam wrócić - dodaje.

Jak postanowił, tak zamierza zrobić i wiele wskazuje, że już 7 sierpnia pojawi się na starcie zawodów IronMan w Gdyni, które uchodzą za najtrudniejsze zawody tego typu w naszym kraju.

Żyje pełnią życia, a sport jest w centrum

Kolejne wyzwania sportowe nie utrudniają mu jednak normalnego życia i łączenia sportu z pracą. Tomczak od 12 lat wciąż pracuje w tej samej kopalni, w której przydarzył się fatalny wypadek. Tym razem jednak nie musi już zjeżdżać na dół, a większość czasu spędza w biurze. Jedyną ulgą jest fakt, że ze względu na niepełnosprawność przysługuje mu krótszy, siedmiogodzinny czas pracy. Zaoszczędzoną godzinę poświęca codziennie właśnie na aktywność fizyczną.

- Zaczynałem od Amp Futbolu, potem zająłem się bieganiem, aż wreszcie trafiłem na narciarstwo, siatkówkę i triathlon. Braki nogi w niczym mnie nie ogranicza, przede mną kolejne wyzwania - dodaje na zakończenie Tomczak.

Czytaj więcej:
Bayern wyśmiany na rynku transferowym
Rosjanie ukradli mu wszystko

Komentarze (0)