Wojciech Potocki: Im bliżej igrzysk olimpijskich, tym mniej konsekwentny jest PKOl. Podobno niektórym naszym zawodnikom do kwalifikacji wystarczą, łagodniejsze niż polskie, już normy międzynarodowe?
Kazimierz Kowalczyk: Jeszcze przecież nie została podjęta decyzja dotycząca składu naszej reprezentacji. Stanie się to, za kilka dni, 27. stycznia, na posiedzeniu zarządu PKOl. Pracujemy teraz nad analizą zgłoszeń przedstawionych przez związki sportowe. W większości wypadków są to zawodnicy spełniający nasze, polskie kryteria.
Ilu sportowców może być już pewnych startu w Vancouver?
- Trzydziestu dziewięciu sportowców spełniło normy krajowe i międzynarodowe. Co będzie dalej? Dowiemy się za kilka dni. Komisja Zawodnicza upomniała się o tych, którym brakuje nieco do spełnienia naszych norm, ale uzyskali te międzynarodowe. Co prawda czasu na osiągniecie odpowiednich wyników było dużo, lecz czasami forma przychodzi w ostatniej chwili i każdy działacz czy trener musi to brać pod uwagę.
To zapytam inaczej. Dla ilu osób zostały przygotowane stroje kolekcji olimpijskiej?
- Wystarczy dla każdego kto znajdzie się w ekipie wyjeżdżającej do Kanady (śmiech).
- Nie wydaje się panu, że pokazana niedawno kolekcja jest uboższa od tej, którą zaprojektowano na Pekin? Nie widziałem walizek, kilku innych potrzebnych drobiazgów.
- No tak, walizek nie ma, ale za to proponujemy piękną, funkcjonalną torbę sportową, dwa plecaki i jestem przekonany, że wszyscy zawodnicy będą zadowoleni.
Mówi się, że strój nie decyduje o wynikach i medalach. Ile butelek szampana weźmie pan do Vancouver, żeby świętować z naszymi medalistami?
Ani jednej (śmiech). Jak będzie trzeba to kupię na miejscu taką ilość jaka będzie potrzebna, by świętować z tymi zawodnikami, którzy dobrze wypadną.
Zawodnicy startują w ostatnich przedolimpijskich zawodach, a jak wygląda sytuacja w wiosce olimpijskiej? Podobno już jest wszystko zapięte na ostatni guzik, a na drzwiach są nawet wizytówki sportowców?
- Ostatni raz byłem tam 3 października. Już wtedy wszystko było gotowe. Co prawda nazwisk zawodników na drzwiach nie widziałem, ale mamy już wyznaczane swoje miejsca. Wiemy gdzie będziemy mieszkać, w jakich pokojach. Wyjeżdżam teraz do Kanady już 30 stycznia po to, by na miejscu wszystko przygotować tak, żeby zawodnicy nie mieli już żadnych kłopotów i na nic nie musieli czekać.
Niektóre wioski olimpijskie, szczególnie zimowych igrzysk, były trochę prowizoryczne. Nie zawsze zawodnicy byli zadowoleni. Czy w Vancouver będzie wszystko co potrzebne?
- Będą dwie wioski olimpijskie. Jedna w Vancouver, a druga w oddalonym o 120 kilometrów Whistler. Pokoje są duże, bardzo widne, maja duże tarasy. W każdym z nich są duże szklane powierzchnie, przepiękne łazienki. Wyposażono je także w odpowiedni sprzęt. Jednym słowem nikt nie powinien mieć zastrzeżeń co do warunków w jakich przyjdzie mu mieszkać.
Niektórzy mówią, że "wąskim gardłem" będzie transport. Droga z Vancouver do Whistler przypomina podobno nasza Zakopiankę. Będziemy mieli własny transport czy skorzystamy w tego, jaki zapewniają organizatorzy
- Każda misja olimpijska ma do dyspozycji swoje środki transportu, które będą służyć w sytuacjach nadzwyczajnych, awaryjnych. Kanadyjczycy postanowili zamknąć tę drogę dla kibiców, a znając ich konsekwencję oraz precyzję poradzą sobie z tym problemem. Nie sądzę, żeby sportowcy odczuli jakieś niedogodności. Trzeba też powiedzieć, że nikt z wioski olimpijskiej w Vancouver nie będzie jeździł na treningi do Whistler, albo odwrotnie. Obiekty sportowe są położone kilkanaście kilometrów od wioski, a to nie jest problem.
Niektórzy wielcy mistrzowie nie mieszkają w wiosce olimpijskiej i wolą koncentrować się z dala od olimpijskiego zgiełku. Czy ma pan takie zgłoszenia od naszych gwiazd?
- Nikt się z taki pomysłem nie zgłosił, a poza tym w Whistler, poza wioską, tak na dobrą sprawę nie bardzo jest gdzie wynająć sobie na przykład wille. Wioska jest zresztą tak fantastyczna, że nikomu z naszej ekipy nie przyszedł do głowy podobny pomysł.
Jak do Vancouver będą się zjeżdżać olimpijczycy i kto ustala terminy przyjazdu?
- Polski Komitet Olimpijski bardzo merytorycznie podszedł do sprawy. Któż oprócz trenera czy opiekuna zawodników może decydować o terminie przybycia do Vancouver? Poszczególne związki sportowe już zadecydowały kiedy to będzie. Problem był taki - żeby się odpowiednio zaaklimatyzować trzeba przebywać w danym miejscy mniej więcej tyle dni ile wynosi różnica czasu. Dla nas jest to 9 godzin. Jeśli więc ktoś traktuje start poważnie, musi być w Kanadzie co najmniej 9 dni przed występem. Pierwsi zawodnicy pojawią się w wiosce olimpijskiej już 4 lutego, ale niektórzy będą jeszcze wcześniej startować na różnego rodzaju zawodach w innych miejscach Kanady.
Prezes PKOl Piotr Nurowski nie chce powiedzieć na ile medali liczy. A pan?
- Ja też nie powiem (śmiech). Powiem natomiast, że robimy wszystko, aby nasi zawodnicy wystartowali w optymalnej formie. Ekipa jest mocna, ale o zwycięstwie czy zdobyciu medalu nie zawsze decyduje sam zawodnik. Są jeszcze przeciwnicy, chwila w której wypada start i wiele innych czynników. Chcielibyśmy żeby nasi zawodnicy osiągnęli w Vancouver najwyższy pułap swoich możliwości. Wtedy wszyscy powinni być zadowoleni.
Nie pozostaje nam nic innego, jak życzyć, by stracił pan jak najwięcej dolarów na szampany dla medalistów.
- Przygotuję się odpowiednio (śmiech). Wezmę tyle pieniędzy, że na pewno ich nie zabraknie.