Kiedyś wakacyjny relaks, teraz poważne rozgrywki. Czas na sporty plażowe

Michał Fabian
Michał Fabian

"Kenny", bo taki przydomek nosi piłkarz z Łodzi, ma na koncie kilkadziesiąt występów w kadrze. Także w tych historycznych spotkaniach - na przykład pierwszym, w 2003 r. z Norwegią w Chodczu (6:4 dla Polski). - Wtedy jeszcze wszyscy traktowali piłkę plażową jako zabawę. Odbywało się to bardziej w formie relaksu, rekreacji. Owszem, każdy chciał coś ugrać, ale nie za wszelką cenę. Nie było "napinki" na wynik - wspomina.

Osobą, która spopularyzowała tę dyscyplinę w naszym kraju, był Michał Sieczko. Powołał Polską Federację Beach Soccera, organizował turnieje o mistrzostwo i o Puchar Polski. - Przyciągały one na trybuny masę ludzi z plaży. Przez całe trzy dni w danej miejscowości nadmorskiej wszyscy się bawili - od rana do... rana - kontynuuje Krzysztof Kuchciak.

Z czasem jednak na pierwszym planie znalazła się nie zabawa, a wyniki. Te zaś zaczęły być coraz lepsze. W 2006 r. reprezentacja Polski osiągnęła największy sukces w historii. - Nikt nie sądził, że awansujemy do finałowej szóstki Europejskiej Ligi Beach Soccera. Później mieliśmy w ciągu trzech dni przemieścić się z turnieju w Portugalii do Marsylii. Nie było środków na szybki transport, więc jechaliśmy 36 godzin pociągiem - mówi Kuchciak. Piłkarze byli mocno zmęczeni podróżą, ale nie wypuścili z rąk wielkiej szansy. W Marsylii zapewnili sobie awans na mistrzostwa świata w Brazylii.

Do Rzymu pojechały dwie kadry

Na mundialu na "dzień dobry" doszło do brutalnego zderzenia z rzeczywistością. Polacy, niemal prosto z podróży, zmierzyli się na słynnej Copacabanie z gospodarzami. Źle się to dla nich skończyło, przegrali aż 2:9. W kolejnym spotkaniu mierzyli się z Amerykanami. Klimat dał im się we znaki. Wilgotność powietrza wynosiła 80 procent, było niezwykle parno. - Ciężko nam było oddychać, a co dopiero biegać. To był kluczowy mecz, a nam przydarzył się kryzysowy dzień w aklimatyzacji. Przegraliśmy 2:4 - dodaje były reprezentant Polski. Mimo dwóch porażek Biało-Czerwoni zachowali szanse na wyjście z grupy. Musieli pokonać Japończyków różnicą czterech goli i... w ostatniej minucie prowadzili 8:4. Rywale zdołali jednak trafić po raz piąty, na 24 sekundy przed końcem. Po końcowym gwizdku jedni i drudzy padli na piasek załamani. Zachowanie Japończyków było bardzo dziwne. - Płakali, bo myśleli, że nie awansowali. Tymczasem źle policzyli bramki. Byli od nas lepsi o jedno trafienie - śmieje się nasz rozmówca.

Przewrotka w wykonaniu Bogusława Saganowskiego (w meczu towarzyskim z Brazylią) Przewrotka w wykonaniu Bogusława Saganowskiego (w meczu towarzyskim z Brazylią)
Co ciekawe, w pewnym momencie mieliśmy nawet dwie reprezentacje. To był kuriozalny widok, gdy na Puchar Europy w Rzymie, w maju 2009 r., przyjechały dwie drużyny znad Wisły. PZPN - podążając za wytycznymi FIFA - utworzył komisję ds. piłki nożnej plażowej (działał w niej Tomasz Iwan). Nie porozumiał się jednak ze wspomnianą Polską Federacją Beach Soccera. - Do ostatniego momentu rozmawiałem z prezesem PZPN, Panem Grzegorz Lato. Pan Prezes poinformował mnie, iż posiada władzę, pieniądze i media, które nas zniszczą. Do końca starałem się doprowadzić do porozumienia i zapobiec międzynarodowemu skandalowi. Niestety pozycja siły PZPN okazała się silniejsza od prawa i zdrowego rozsądku - to fragment oświadczenia Michała Sieczki, szefa PFBS.

W hotelu w Rzymie stawiły się dwie nasze kadry. Ostatecznie drużyna pod egidą PFBS musiała się wyprowadzić, a w turnieju zagrała ekipa firmowana przez PZPN. Związek przejął kadrę, ale w jednym z niedawnych wywiadów prezes Zbigniew Boniek stawiał pytania o sens jej finansowania. - Dyscyplina jest niszowa i PZPN nie przykłada do niej takiej wagi. Wiadomo, pierwsza reprezentacja była, jest i będzie numerem jeden - kończy były piłkarz i selekcjoner kadry beach soccera. Plażowej kadrze od wspomnianego turnieju na Copacabanie już nie udało się awansować na mundial (w tym roku w lipcu odbędzie się w Portugalii). W Europie też obniżyła loty. W zeszłym roku spadła z Dywizji A (najwyższej) Europejskiej Ligi Beach Soccera. Okazało się jednak, że w niej pozostanie - z powodu wycofania się Holendrów.

Obrót o 360 stopni - to się opłaca!

O ile w futbolu jedyną nagrodą dla strzelca pięknego gola (np. przewrotką) są brawa kibiców, o tyle w plażowej odmianie szczypiorniaka "efekty specjalne" znajdują odzwierciedlenie w wyniku meczu. Za tzw. spektakularne bramki przyznawane są bowiem aż dwa punkty, za "zwykły" gol - jeden. Co trzeba zrobić, by dostać bonus? Najczęściej obrót o 360 stopni przed rzutem. Premiowana jest także tzw. wrzutka (złapanie piłki w wyskoku i natychmiastowy rzut). Krótko mówiąc: w plażowej piłce ręcznej opłaca się ryzykować i szukać dwóch punktów.

- Dlatego śmiało można powiedzieć, że to beach handball jest najbardziej widowiskową z wszystkich dyscyplin plażowych - przekonuje w rozmowie z naszym serwisem Klaudiusz Sevković. Uczestnik pierwszej edycji "Big Brothera" od lat działa w polskim szczypiorniaku, obecnie przewodniczy Komisji ds. piłki ręcznej plażowej przy ZPRP.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×