Limit budżetowy wprowadzony w Formule 1 sprawił, że Ferrari musiało poszukać dodatkowego programu wyścigowego, aby nie musieć zwalniać setek pracowników. Wybór padł na wyścigi długodystansowe WEC, co jest ogromnym zaskoczeniem. Włosi dotąd nawet nie informowali, że spoglądają w kierunku tej serii.
Starszym kibicom już w roku 2023 mogą się przypomnieć dawne czasy, gdy Ferrari toczyło zacięte boje o wygraną w 24h Le Mans. Wydarzenia sprzed lat posłużyły nawet za scenariusz filmowy do "Le Mans '66", w którym zagrali Matt Damon i Christian Bale. To była jedna z lepszych pozycji kinowych w roku 2019.
Ferrari wraca do WEC w momencie, gdy do wyścigów długodystansowych szykuje się Robert Kubica. - Zaczynam nowy etap w swojej karierze - mówił ostatnio Polak po podpisaniu kontraktu z zespołem WRT. Na razie 36-latka oglądać będziemy w mniej prestiżowej serii - European Le Mans Series. To był jednak jego wybór.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wieloryb na brzegu. Co za zdjęcie Mariusza Pudzianowskiego!
Kubica nie chciał w tym sezonie łączyć pracy w Formule 1 z WEC, bo miał w pamięci, co wydarzyło się przed rokiem, gdy koronawirus zaczął zmieniać kalendarze kolejnych serii wyścigowych i nagle równoczesna rola rezerwowego w Alfie Romeo i jazda w DTM były dla niego sporym wyzwaniem.
Zbliżając się do 37. roku życia Kubica musi mieć świadomość, że kolejny powrót do F1 w jego wykonaniu jest niemożliwy. Należałoby sobie zadać pytanie, czy nie lepiej byłoby, gdyby za rok, dwa zrezygnował on z roli rezerwowego i w pełni poświęcił się konkretnemu programowi wyścigowemu. Takiemu, w którym ma szansę na regularne ściganie i wygrywanie. Tak zrobil chociażby Kevin Magnussen, który opuścił definitywnie F1, odrzucił pracę w roli rezerwowego w Haasie i podpisał już kontrakt w wyścigach długodystansowych WEC na sezon 2022. Chwytając dwie sroki za jeden ogon, nie da się wszystkiego pogodzić i trzeba chodzić na kompromisy.
Powrót Ferrari do WEC powinien być dla Kubicy znakiem. Można potraktować rok 2021 w ELMS jako zapoznanie z wyścigami długodystansowymi, by w dłuższej perspektywie postawić na taką formę rywalizacji. Zwłaszcza w obliczu decyzji Włochów, z którymi krakowianin ma niezałatwione sprawy.
Przypomnijmy, że Kubica był na radarze Ferrari już dwukrotnie. Gdyby nie feralny wypadek w Ronde di Andora w roku 2011, to w kolejnym sezonie oglądalibyśmy go za kierownicą czerwonego samochodu w F1. Polak miał nawet podpisaną umowę przedwstępną z ekipą z Maranello. Kolejna propozycja nadeszła przed sezonem 2019. Wtedy Włosi oferowali Kubicy rolę testera, ale ten wybrał powrót do regularnego ścigania w barwach Williamsa. Do trzech razy sztuka?
Ferrari ma kilka, kilkanaście miesięcy, by skompletować skład kierowców na sezon 2023. Włosi muszą też znaleźć testerów, którzy zgodzą się sprawdzać i rozwijać prototyp klasy hypercar. Biorąc pod uwagę prestiż i renomę firmy, kandydatów będzie aż nadto. Ferrari może rekrutować spośród własnej akademii, może zainteresować się weteranami z F1 - takimi jak Kimi Raikkonen czy Robert Kubica.
- Jeśli jest szansa, by nosić czerwony kombinezon, nawet podczas krótkiego testu, to będzie to spełnienie jednego z największych marzeń mojego życia. Kiedyś byłem tego bardzo blisko, ale nie osiągnąłem tego celu z powodu wypadku w rajdzie samochodowym. Nie mówię, że do pracy z Ferrari dojdzie, ale jeśli na to szansa, na pewno to rozważę - mówił Kubica jesienią 2018 roku.
Może warto odświeżyć parę kontaktów w Maranello w najbliższych miesiącach?
Kubica może też przez kilka kolejnych lat być rezerwowym w F1 i z doskoku pojawiać się w pojedynczych wyścigach jak Daytona 24h czy mniej prestiżowych zawodach jak ELMS. Tylko to wszystko prowadzić będzie do tego, że więcej może być rozczarowań niż powodów do radości. Przypomnijmy, że w Daytona 24h krakowianin nawet nie wyjechał na tor, po tym jak duński zespół High Class Racing miał awarię na samym początku rywalizacji.
Czytaj także:
Kubica ostrzega, że F1 może stracić swoje DNA
Ferrari odpaliło bombę. Kibice zaskoczeni