Nie ma drugiego miasta, które gościłoby u siebie najważniejsze narciarskie zawody tyle razy, co Lahti. Co więcej, za rok fiński rekord zostanie jeszcze bardziej wyśrubowany. Są kibice, którzy twierdzą, że Lahti organizuje mistrzostwa świata zbyt często, ale biorąc pod uwagę rolę tego ośrodka w historii rozwoju narciarstwa i urok tamtejszych tras, nie może to dziwić.
Do tej pory światowy czempionat odbywał się w fińskiej miejscowości w latach 1926, 1938, 1958, 1978, 1989 i 2001. Kilkunastoletnie odstępy są na tyle niewielkie, że większość najwybitniejszych narciarzy miała okazję "załapać" się na któreś z tamtejszych mistrzostw przynajmniej raz w karierze, a są i tacy, którzy walczyli tam o medale nawet dwukrotnie.
Lahti zawsze było szczęśliwe dla Polaków. Już w 1938 roku srebrny medal zdobył tam Stanisław Marusarz, walczący jak równy z równymi z wydawałoby się niezwyciężonymi w tamtych czasach Norwegami. Czterdzieści lat później na trasach biegowych w Lahti brylował Józef Łuszczek - na 15 kilometrów był najlepszy, a na dwukrotnie dłuższym dystansie zajął trzecie miejsce.
Ostatnie jak dotąd mistrzostwa w Finlandii przyniosły kibicom wspaniałe chwile radości dzięki Adamowi Małyszowi. Polski skoczek cieszył się z tytułów mistrza i wicemistrza świata. Lahti okazało się szczęśliwe już po raz trzeci, nawet w okresie, gdy ogólny stan polskiego narciarstwa był mizerny. To tam zapoczątkowana została złota era i czasy, których w polskich skokach i biegach jeszcze nie było.
Od piątku do niedzieli w Finlandii znów będą się odbywać zawody Pucharu Świata w konkurencjach klasycznych. Tym razem będą miały szczególny charakter, gdyż zostaną przeprowadzone jako próba przed kolejnymi mistrzostwami świata, które są zaplanowane na 2017 rok. Finowie przeżywają akurat kryzys, szczególnie w skokach i kombinacji, ale i tak przyszłoroczne zawody będą dla tamtejszych kibiców świętem. Na razie pozostaje im odliczać ostatnie godziny do kolejnych Salpausselän Kisat, jak tam nazywa się doroczną imprezę w Lahti.