MKOl zdecydował na początku grudnia, że szkoleniowcy, którzy prowadzili zawodników przyłapanych na dopingu, nie będą mieć wstępu na igrzyska w Pjongczangu.
Z kadry Rosji, z którą w sezonie 2013/14 pracował Wolfgang Pichler, zdyskwalifikowano Olgę Zajcewą, Janę Romanową i Olgę Wiłuchinę. Jednak jeszcze przed startem igrzysk został zdegradowany ze stanowiska głównego szkoleniowca. - Byłem zawieszony, nie byłem już trenerem. Nie wiedziałem o dopingu, gdyby ktokolwiek z zachodu się o tym dowiedział, to od razu by wyszło na jaw - mówił w rozmowie z "Frankfurter Allgemeine".
Rok później Niemiec pracował już w Szwecji, która pod jego okiem poczyniła ogromne postępy. Brak trenera może im sprawić dużo problemów.
Sam Pichler broni Zajcewej. - Mieszkała w Belgii, później w Szwajcarii. Obozy treningowe w 90 proc. odbywały się w Europie środkowej albo w Skandynawii. Przez cały czas była poddawana testom przez WADA, a teraz oskarża się ją o doping. Nie mogę tego zrozumieć. Jeżeli zażywała niedozwolone substancje, to dlaczego niczego nie znaleziono wcześniej? - zastanawiał się Niemiec.
Szkoleniowca najbardziej boli fakt, że przez całe życie był przeciwni dopingowi, prowadził kampanię na rzecz czystego sportu przez całą swoją karierę. Tymczasem nikt z komisji śledczej z nim nie rozmawiał. - Nie kontaktowali się ze mną przedstawiciele MKOl ani WADA. Nie zadano mi pytań, nie pozwolono niczego skomentować. Czuję się oszukany, ale walczę o moje dobre imię - zapewnił.
Szwedzi ufają swojemu szkoleniowcowi, ale chcą być posłuszni wobec odgórnej decyzji MKOl.
Impreza w Korei Południowej rozpocznie się 9 lutego i potrwa do 25 lutego.
ZOBACZ WIDEO: Zaskakująca wypowiedź Macieja Kota. Stracił cierpliwość? Patryk Serwański: Siła tych słów mnie nie razi