Brytyjski żużlowiec należy do klubu spadochronowego Skydive Wrocław, a każdą wolną chwilę wykorzystuje na doskonalenie się w tej dziedzinie. Nie ma się zresztą czemu dziwić, bo jego plany są bardzo ambitne.
- Mam już za sobą 27 skoków z samolotu. W ostatni weekend byłem w specjalnym tunelu, by nauczyć się nowych rzeczy i wypróbować zupełnie inną technikę. W takim tunelu wiatr jest bardzo "agresywny" i z pozoru zupełnie niewinny ruch ręką, może zrobić dużą zmianę. Podczas prawdziwego skoku ma się dużo więcej czasu i ruchy ciała mogą być znacznie obszerniejsze. Tak już mam, że uwielbiam uczyć się nowych rzeczy, a teraz pochłonęły mnie właśnie skoki ze spadochronem. Następny będzie z pewnością BASE jumping (sport polegający na skakaniu ze spadochronem z wieżowców, mostów, czy urwisk skalnych - dop. aut.) i będę skakał z klifów. Potem wymyślę sobie jeszcze coś innego - przyznaje Tai Woffinden, który jak widać nie potrafi żyć bez adrenaliny.
Brytyjski żużlowiec kocha prędkość, a podczas pojedynczego skoku spadochronowego mknie się z prędkością około 200 kilometrów na godzinę i to przez prawie trzy kilometry. Sam okres spadania od momentu wyskoczenia z samolotu do momentu otworzenia spadochronu potrafi trwać nawet 50 sekund. Okazuje się, że takie doznania to jednak wciąż za mało dla Woffindena.
ZOBACZ WIDEO Nicki Pedersen wróci szybciej niż zakładano? Ma szalony pomysł
- Oczywiście myślę także o wingsuitingu (widowiskowe skoki w specjalnym kombinezonie, który zmniejsza prędkość opadania, a zwiększa prędkość w poziomie, dzięki czemu można szybować znacznie dłużej i wykonywać przy tym efektowne akrobacje - dop. aut.). Na razie nie mogę tego robić, ponieważ pierwszy skok w takim stroju można wykonać dopiero po wykonaniu dwustu normalnych prób ze spadochronem. Takie są przepisy i niczego tutaj nie da się przyspieszyć. Faktycznie marzy mi się spróbowanie czegoś takiego i liczę, że uda mi się tego dokonać - dodaje żużlowiec, któremu ekstremalna pasja nie przeszkadza w kontynuowaniu kariery żużlowej.
Pytanie, jak na jego nową pasję zareagowały władze Betard Sparty Wrocław, które znane są z tego, że w kontraktach ze swoimi zawodnikami wpisują choćby zakaz jazdy na motocrossie w trakcie rozgrywek. Wszystko po to, by minimalizować ryzyko kontuzji i osłabienia zespołu przed najważniejszymi spotkaniami.
- Kilka dni temu rozmawiałem nawet o tym z prezesem Andrzejem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że mam zobowiązania względem mojego klubu, ale próbowałem wytłumaczyć, że skoki ze spadochronem, co prawda wydają się całkiem niebezpiecznym sportem, to w rzeczywistości są bardzo bezpieczne. Oczywiście, jeśli popełni się naprawdę bardzo poważny błąd, można umrzeć, ale w innym przypadku jest się zupełnie bezpiecznym. W tym sporcie nie ma nic pomiędzy, albo się umiera - co zdarza się bardzo rzadko - albo kończy się zupełnie zdrowym - dodaje z uśmiechem zawodnik.
Żużlowiec zapewnia, że w trakcie takiego lotu jest przygotowany na naprawdę każdą ewentualność i ma sporą wiedzę, jak reagować w sytuacjach ekstremalnych. Dzięki temu nie musi już latać w tandemie z instruktorem i zwykle odbywa loty w samotności.
- Przed każdym skokiem przechodzę odpowiednie szkolenie, na którym uczę się technik odpowiedniego ułożenia ciała. Jeśli w trakcie lotu pojawiłby się jakikolwiek problem, to pod ręką mam nóż, którym mogę przeciąć jeden spadochron i dotrzeć do rezerwowego. Na wypadek utraty przytomności, z powodu zderzenia w powietrzu z kimś innym, każdy jest wyposażony w system automatycznego otwierania spadochronu, który włącza się po przekroczeniu wysokości krytycznej. Skoki ze spadochronem brzmią więc jak czyste szaleństwo, ale w rzeczywistości to super bezpieczna rozrywka. Mam wrażenie, że większe ryzyko kontuzji jest podczas zwykłej kąpieli - dodaje 32-latek.
Czytaj więcej:
Takiego wypadku nie widziano już bardzo dawno temu
W lidze na takim torze nie byłoby jazdy