W niedzielę, 30 maja 2004 roku, ZKŻ Zielona Góra miał mierzyć się z Unią Leszno. Choć motocykle Rafała Kurmańskiego były już przygotowane do zawodów w parku maszyn, to jednak samego zawodnika w nim nie było. W końcu nadeszła tragiczna wiadomość: w nocy z 29 na 30 maja Rafał Kurmański powiesił się.
- Rafał zawsze chodził swoimi ścieżkami - mówi nam Jacek Frątczak, który w roku 2004 był w zarządzie zielonogórskiego klubu. - Jakbym miał go porównać w sposobie zachowania, to każdy, kto ma kota, to wie o tym, że jednego dnia da się go ugłaskać, a następnego dnia potrafi zniknąć i nie ma go dwa dni. Z Rafałem też tak było. Chodził swoimi ścieżkami, miał takie swoje życie poza żużlowe, o którym mało kto wiedział i do którego dopuszczał tylko tych, których chciał. Czasami to miało konsekwencje w relacjach w klubie, czasem był problem - dodaje Frątczak.
Był nadzieją zielonogórskiego żużla
Rafał Kurmański uchodził za ogromny talent. Działacze zielonogórskiego klubu chcieli zbudować w przyszłości skład oparty o miejscowych zawodników, w tym m.in. właśnie o Kurmańskiego.
ZOBACZ WIDEO Magazyn PGE Ekstraligi. Termińska, Demski i Murawski gośćmi Musiała
- Na pewno została po nim ogromna pustka i brakuje nam go - mówi nam Robert Dowhan, który w tamtych latach pełnił funkcję prezesa klubu. - To była taka nadzieja zielonogórska. Młody, uśmiechnięty, fajny chłopak, utalentowany z mega perspektywą. Chcieliśmy wokół niego budować przyszłość zielonogórskiego speedwaya. Niestety stało się, jak się stało. Wszystko się zawaliło - podejście do żużla, życia. Ja jako osoba, która była tego blisko, bardzo to przeżyłem. Ciągle to w mojej pamięci jest i chyba nigdy się nie dowiemy, dlaczego tak się stało - kontynuuje.
Ostatnie spotkanie
Po raz ostatni Kurmański był widziany dzień przed meczem z Unią Leszno, na meczu sparingowym w Zielonej Górze. Udział w nim zakończył jednak na dwóch startach, ponieważ sam uznał, że bardziej niż jazdy, potrzebuje odpoczynku.
- Pamiętam nasze ostatnie spotkanie podczas treningu punktowanego przed meczem z Lesznem - mówi Frątczak. - On przyjechał wykończony z Anglii. Pogoda też była niespecjalna, bo padał deszcz, my walczyliśmy z torem, ale ostatecznie trening punktowany odbył się. Rafał mówił, że jest zmęczony, że wszystko ma gotowe i prosił, żeby go nie katować występami w sparingu. Byliśmy spokojni o niego, bo mówił, że musi wypocząć i wyspać się, bo przyleciał praktycznie bezpośrednio z Wielkiej Brytanii - dodaje nasz ekspert.
- Później stało się to, co się stało. Dowiedzieliśmy się o tym późnym porankiem. Sytuacja kompletnie irracjonalna. Problem polegał na tym, że ciężko było zdiagnozować, co mu dolega. Do tego pojawiły się kłopoty związane z jego przygodami w jednym z lokali. Pamiętam, że dość mocno lokalne media rozpisywały się o jakimś konflikcie w lokalu. Wiadomo, że Rafał był w Zielonej Górze na najwyższym poziomie, jeśli chodzi o rozpoznawalność. On to mocno przeżywał - mówi Frątczak.
Nikt się tego nie spodziewał
Informacja o samobójstwie Rafała Kurmańskiego była zaskoczeniem dla wszystkich. - Nikt się tego nie spodziewał. Szukaliśmy go, myśleliśmy, że może miał jakiś wypadek lub coś się po drodze na stadion stało. Nikt nie wiedział, nikt nie był wtajemniczony. Nikt nie przypuszczał, że poszukiwania Rafała skończą się taką informacją. Każdy, kto wie, że istnieje jakieś zagrożenie życia, to nie patrząc na nic, życie uratuje - dodaje Dowhan.
- My sobie do końca chyba nie zdawaliśmy sprawy, że Rafał powoli zapada się w sobie. To nie był taki chłopak, z którym można było porozmawiać od deski do deski. Co innego w kręgu najbliższych przyjaciół. My byliśmy dla niego osobami, które go zatrudniają. Nie miał z nami takich relacji jak z bliskimi. Ciężko było z nim budować relacje głębsze. On za bardzo ludzi do siebie nie dopuszczał - mówi Frątczak.
W roku 2003 doszło do zakończenia współpracy z firmą Boll, a następnie Kurmański przeszedł na kontrakt zawodowy. Sezon zakończył się dla niego pechowo, ponieważ doznał ciężkiej kontuzji szyi. - Zimą coś się zaczęło psuć. Na wiosnę to był już inny chłopak, którego znaliśmy wcześniej. Był taki bardziej zdystansowany. To był chłopak, który mocno zdystansował siebie i otoczenie, które go otaczało - dodaje były menedżer klubów z Zielonej Góry i Torunia.
Mnóstwo pytań, na które nie poznamy odpowiedzi
Kto wie, jak potoczyłyby się losy Kurmańskiego, gdyby wydarzenia te rozgrywały się w teraźniejszości. Wielu żużlowców korzysta bowiem z pomocy psychologów, co w tamtych czasach nie było spotykane.
- Dzisiaj mamy rozwinięte kierunki studiów, ludzi z doświadczeniem. Mamy też sytuacje, które są podwaliną pod różne teorie. My wtedy uczyliśmy się na żywym organizmie. Biorąc pod uwagę dzisiejszy stan wiedzy i doświadczenia, pewnie bylibyśmy w stanie w jakiś sposób Rafałowi pomóc. Czy skutecznie i definitywnie? Do tego mam szereg wątpliwości. Nagromadziło się całe mnóstwo sytuacji pozasportowych i biorąc pod uwagę skalę wewnętrznych odczuć w zakresie swoich kłopotów osobistych, to chyba byłoby ciężko. W tej sytuacji trudno byłoby go uratować na dłuższą metę - stwierdza Frątczak.
- Po tej tragedii były jakieś domysły, ale dzisiaj po 18 latach, co by się nie wydarzyło, do tej tragedii już doszło. Co siedziało w głowie tego młodego chłopaka i dlaczego akurat tak postąpił? Ja nie znam odpowiedzi na to pytanie i chyba nikt nie zna - podsumował Robert Dowhan.
Zobacz także:
- Gdzie i kiedy oglądać żużel w telewizji? Sprawdź program
- Pierwszy taki mecz Lebiediewa w tym sezonie. Świetny występ Huckenbecka [NOTY]