Rozmawiali z ukraińskimi żołnierzami. Tak mówią o Polakach

Facebook / Arkadiusz Sodkiewicz / Na zdjęciu: Arkadiusz Sodkiewicz (trzeci od lewej), Paweł Wojtaszak (pierwszy od prawej) z ukraińskimi żołnierzami
Facebook / Arkadiusz Sodkiewicz / Na zdjęciu: Arkadiusz Sodkiewicz (trzeci od lewej), Paweł Wojtaszak (pierwszy od prawej) z ukraińskimi żołnierzami

Była 4.40 nad ranem. Obudził nas alarm bombowy, a później nastąpiła seria wybuchów. Huk był tak ogromny, że byłem święcie przekonany, że ta rakieta spadła na naszej ulicy - opowiada nam Arkadiusz Sodkiewicz.

Na Żytomierz, gdzie przebywali Polacy, spadło czternaście rakiet. Ostrzał nastąpił z terytorium Białorusi. Celem były obiekty wojskowe.

- Najbliższa rakieta spadła na szkołę wojskową jakieś cztery kilometry od nas. Kolejne na poligon, który znajdował się 8-9 kilometrów od miejsca, gdzie przebywaliśmy. Pomimo sporej odległości huk był bardzo intensywny - podkreśla Arkadiusz Sodkiewicz. To przedsiębiorca, radny miejski, wielki kibic sportu żużlowego i nie tylko. Spotkać go można zarówno na meczach Arged Malesy Ostrów, ale także koszykarzy Arged BM Stali i szczypiornistów Arged KPR Ostrovii.

- Nie wyobrażam sobie, jak ci ludzie żyją w domach czy blokach, które są bombardowane. Trudno w ogóle opisać słowami grozę tej sytuacji. Doświadczenie jest niewiarygodne. Trzeba to po prostu przeżyć na własnej skórze - dodaje.

Drugi konwój z pomocą

To nie był jego pierwszy wyjazd w czasie wojny do Ukrainy. Na początku maja wraz ze swoim przyjacielem Bogdanem Marko, ukraińskim lekarzem, zawiózł po raz pierwszy pomoc humanitarną za naszą wschodnią granicę. Pisaliśmy o tym TUTAJ.

Tym razem do Ukrainy pojechał wraz ze znajomym Pawłem Wojtaszakiem, również przedsiębiorcą i wielkim sympatykiem sportu. - Mieliśmy jechać dalej w głąb Ukrainy, ale żołnierze w Żytomierzu ze względów bezpieczeństwa odradzili nam taką podróż. Pierwotnie były plany dojechania pod Charków, ale to nierealne i niebezpieczne - tłumaczy nasz rozmówca.

Pomoc humanitarna, którą wieziono z Ostrowa Wielkopolskiego, trafiła zatem do żołnierzy w Żytomierzu. - Żołnierze jeżdżą na front i przekazują nasze paczki bezpośrednio walczącym o wolność Ukrainy. Zawieźliśmy pełnego busa zebranych najpotrzebniejszych rzeczy. Były to namioty, śpiwory, łóżka polowe, karimaty, koce, żywność, środki czystości oraz środki opatrunkowe. Zawieźliśmy także pampersy oraz pieluchomajtki do szpitala dziecięcego. Wszystko o wartości około 50 tysięcy złotych. Serdecznie dziękujemy wszystkim darczyńcom - podkreśla Sodkiewicz.

Spokojna podróż

Arkadiusz Sodkiewicz miał porównanie z podróżą sprzed prawie dwóch miesięcy do Ukrainy. Teraz wydawało się, że jest spokojniej. Do czasu. - Posterunki wojskowe są nadal na trasie. Im bliżej Żytomierza i Kijowa, tym pojawiają się coraz częściej. Każdy transport był szczegółowo sprawdzany. W okolicach Kijowa jest wielu dywersantów, więc nie ma się co dziwić środkom ostrożności - tłumaczy.

Dary udało się dowieźć na miejsce. - Było spokojnie. Nic się szczególnego nie działo. Był tylko jeden alarm, kiedy przebywaliśmy w Kijowie, ale generalnie nic nie zwiastowało, że może nastąpić bombardowanie. Ukraińcy chyba się trochę na to przygotowywali. Być może mieli informacje, że coś takiego może nastąpić. Dla nas było to totalne zaskoczenie i szok - wspomina Sodkiewicz.

Przerażająca pobudka w Żytomierzu

Noc z piątku na sobotę, gdy ostrowianie nocowali w Żytomierzu, zapamiętają do końca życia. - Była godzina 4.40 nad ranem. Chwilę wcześniej zaczęły mocno ujadać psy. Za moment rozbrzmiewał już alarm bombowy, a później nastąpiła seria wybuchów. Z ręką na sercu powiem, że czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. Huk był tak ogromny, że byłem święcie przekonany, że ta rakieta spadła na naszej ulicy - wspomina z przerażeniem Arkadiusz Sodkiewicz.

Okazało się, że najbliższa bomba uderzyła w odległości czterech kilometrów od domu, w którym przebywali Polacy. - Nocowaliśmy u lekarza z Ukrainy, Bogdana Marko, który z Żytomierza wyjechał do Ostrowa. Wydawało nam się, że ta bomba spadła tuż obok jego domu. Huk był niesamowity. Dom aż się zatrząsł w posadach. Za chwilę usłyszeliśmy kilkanaście kolejnych wybuchów, które były już mnie intensywne, bo bomby spadły w dalszej odległości. Jak się później okazało na poligon w Żytomierzu - dodaje.

Skala zniszczeń, także budynków cywilnych w Ukrainie poraża. Fot. Archiwum prywatne Pawła Wojtaszaka
Skala zniszczeń, także budynków cywilnych w Ukrainie poraża. Fot. Archiwum prywatne Pawła Wojtaszaka

Ostrowianin opowiada, że to, co przeżył, jest trudne do opisania. - W życiu jeszcze tak się nie baliśmy. Człowiek w takiej sytuacji jest bezradny. W Żytomierzu nie ma schronów przeciwbombowych. Dopiero rano dowiedzieliśmy się, że ostrzelano tylko obiekty wojskowe. Na Żytomierz spadło czternaście rakiet - dodaje.

Bombardowanie miasta nie zmieniło planów Polaków, którzy w sobotę mieli wracać do domu i kierowali się w stronę granicy. - Wyjechaliśmy około południa.
Przejeżdżaliśmy m.in. przez miasto Równe, które godzinę po naszym przejeździe zostało zbombardowane. Wracaliśmy z duszą na ramieniu - nie kryje Sodkiewicz. O ostrzale miasta, przez które niedługo wcześniej przejeżdżali, dowiedzieli się już na granicy polsko - ukraińskiej.

Równe to ośrodek doskonale znany żużlowym kibicom. Mieści się tam bowiem ukraiński klub, który swego czasu startował nawet w polskiej lidze.

Ukraińska wdzięczność

Sodkiewicz podkreśla, że na każdym kroku w Ukrainie spotykał się z ogromną wdzięcznością dla Polski i Polaków. - Rozmawialiśmy z żołnierzami, którzy podkreślali rolę naszego kraju. Usłyszeliśmy słowa, które łapią za serce i ściskają w gardle. Mówili, że nie pozwolą, by prawda o tych wydarzeniach i pomocy Polaków dla Ukrainy kiedykolwiek została zapomniana. Podkreślali, że będą opowiadać swoim dzieciom, a później wnukom, kto tak naprawdę im pomagał. To są słowa, które zapamiętam do końca życia, a wdzięczności Ukraińców wobec Polaków nie sposób opisać. To się po prostu czuło - dodaje.

Wiozący pomoc humanitarną z Polski usłyszeli opowieści ukraińskich żołnierzy o brutalności Rosjan w czasie wojny. - Opowiadali straszne rzeczy, które wydawałoby się w XXI wieku nigdy nie będą mieć miejsca, a jednak wciąż dochodzi do zbrodni, że najeźdźcy potrafią chodzić od domu do domu i mordować Ukraińców. To przerażające, co tam się dzieje. Cieszmy się, że mamy pokój w naszym kraju. Mam nadzieję, że bohatersko walcząca Ukraina pokonana najeźdźców z Rosji, bo oni naprawdę walczą nie tylko za swoją wolność, ale także naszą - podkreśla.

Z niektórych zbombardowanych budynków pozostały tylko zgliszcza. Fot. archiwum prywatne Pawła Wojtaszaka
Z niektórych zbombardowanych budynków pozostały tylko zgliszcza. Fot. archiwum prywatne Pawła Wojtaszaka

Arkadiusz Sodkiewicz drugi raz w przeciągu niespełna dwóch miesięcy zawiózł pomoc humanitarną do Ukrainy. Pytany, czy pojechałby tam kolejny raz, odpowiada, że nie wie. - Dzisiaj raczej nie, bo to przeżycie bombardowania jest zbyt świeże. Pewnie, jak ochłoniemy i byłaby konieczność pojechania tam jeszcze raz, być może zdecydowałbym się na to samo. Do pewnego momentu było naprawdę spokojnie, aż nagle ta noc z piątku na sobotę zmąciła te wcześniejsze wrażenia. Na szczęście wróciliśmy cali i zdrowi do Ostrowa. Przeżycia z nami zostaną na zawsze - kończy.

Zobacz także:
Przyszłość Patryka Dudka praktycznie rozstrzygnięta

Źródło artykułu: