Żużel. Włókniarz zakończył sezon ze stratą w wysokości ponad miliona złotych. Wprowadzono "plan zmniejszający koszty"

WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Maksym Drabik (w kasku białym) i Leon Madsen (żółty)
WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Maksym Drabik (w kasku białym) i Leon Madsen (żółty)

Niedawno informowaliśmy o stosunkowo słabej sytuacji polskich klubów w pierwszym roku obowiązywania nowego kontraktu telewizyjnego z Canal+. Teraz okazuje się, że w 2023 roku było jeszcze gorzej. Przykładem jest choćby Tauron Włókniarz Częstochowa.

Miniony rok finansowy częstochowianie zakończyli ze stratą 1,16 mln złotych. Dla porównania, jeszcze w 2022 roku osiągnęli zysk 22 tys. złotych. Co prawda strata finansowa z ostatniego sezonu nie zagraża sytuacji finansowej klubu, bo została pokryta z kapitału rezerwowego wypracowanego jeszcze w 2020 roku, ale już sam trend jest przynajmniej niepokojący.

Znalazło to zresztą odzwierciedlenie w sprawozdaniu z działalności zarządu Włókniarza, w którym zaznaczono, że w 2024 roku klub zamierza wprowadzić "plan zmniejszający koszty związane z prowadzeniem działalności w wybranych sektorach działania". Czy to oznacza, że brak przedłużenia umowy z Jakubem Miśkowiakiem i zastąpienie go Madsem Hansenem było spowodowane właśnie koniecznością zmniejszenia wydatków?

- Kuba Miśkowiak odszedł z innych powodów. Zawodnik chciał zmienić środowisko, my musieliśmy to uszanować, a względy finansowe nie miały tu znaczenia. Zresztą w tym roku wydatki na pierwszą drużynę są na zbliżonym poziomie, jak w 2023 roku. Mogę zapewnić, że utrzymanie wysokiego poziomu sportowego i tworzenie dobrych widowisk dla naszych fanów wciąż są naszym priorytetem. W klubie nic złego się nie dzieje - wyjaśnia prezes Tauron Włókniarza Częstochowa, Michał Świącik.

ZOBACZ WIDEO: Żużel. Rewelacyjne informacje od Patricka Hansena. Zdradził, kiedy wsiądzie na motocykl

Na razie nie są znane sprawozdania finansowych ze wszystkich klubów PGE Ekstraligi, ale nieoficjalnie wiadomo, że nawet większość z nich może być po ostatnim sezonie w podobnej sytuacji. Zwiększone wpływy (w przypadku Włókniarza dwa miliony złotych więcej w porównaniu do 2022 roku) wcale nie zapewniły większej stabilności, a sprawiły, że działacze stąpają po jeszcze bardziej kruchym lodzie.

- Największym obciążeniem finansowym dla klubu okazały się w minionym roku wydatki na szkółkę i naszych juniorów. Utrzymanie młodzieżowców kosztowało nas około 3,3 mln złotych, a wydatki Włókniarza na ten cel z pewnością wykraczały nawet ponad wyśrubowane normy ekstraligowe. Warto zaznaczyć, że w tej kwocie nie są wliczone wydatki na obcokrajowców jeżdżących w Ekstralidze U24 i koszty organizacji meczów w tych rozgrywkach. Obecnie mamy wyszkolonych wielu zawodników, więc możemy nieco zwolnić ze szkoleniem, a to powinno przełożyć się na mniejsze wydatki. Mało kto wie, ale utrzymanie nawet najsłabszego juniora, to koszt przynajmniej 350 tysięcy złotych rocznie - wyjaśnia Świącik.

To jednak wcale nie koniec, bo na większe wydatki wpływ miało także to, że częstochowianie jako jedni z nielicznych w PGE Ekstralidze sami muszą utrzymywać stadion. W minionym roku radykalnie wzrosły wydatki związane ze sprzątaniem obiektu, ochroną, instalacją przenośnych toalet, czy nagłośnieniem meczów. Mniejsza od zakładanej była także frekwencja. Kilka domowych porażek sprawiło, że na każdym meczu przychodziło średnio 10 tysięcy widzów.

- Sytuacja jest pod pełną kontrolą, a wyniki za pierwsze miesiące kolejnego roku obrotowego są dużo bardziej optymistyczne niż w analogicznym okresie rok temu. Mogę zapewnić, że jesteśmy gotowi na walkę o zatrzymanie najważniejszych zawodników, a Włókniarz zarówno w tym, jak i w kolejnych sezonach wciąż będzie liczyć się w walce o medal - dodaje Świącik.

To ważne, bo przecież częstochowian czeka trudne zadanie nie tylko na torze, ale także w gabinetach działaczy. Kuszeni przez inne kluby bardzo mocno będą Mikkel Michelsen i Leon Madsen, a strata któregokolwiek z liderów może mieć bardzo poważne konsekwencje.

- Inna sprawa, że razem z innymi prezesami powinniśmy zastanowić się, co zrobić z rosnącymi z roku na rok wydatkami na zawodników. W pewnym momencie dojdziemy bowiem do ściany - przyznaje przedstawiciel Włókniarza.

Zdają sobie z tego sprawę także w PGE Ekstralidze, a prezes rozgrywek Wojciech Stępniewski przyznał, że wzrost kontraktu telewizyjnego o około cztery miliony złotych na każdy klub już w pierwszym roku obowiązywania spowodował znaczący wzrost wydatków na kontrakty z zawodnikami. Niektórzy z nich mogli pochwalić się nawet milionowymi podwyżkami, przez co prezesi musieli się skupić, by dopiąć budżety, a znaczącą nadwyżkę wypracowała tylko Betard Sparta Wrocław.

Okazuje się, że w minionym roku pod tym względem było jeszcze gorzej. Po pierwsze, kontrakty były jeszcze wyższe, a znaczące podwyżki dostali w minionym sezonie także ci, którzy wcześniej mieli umowy długoletnie. Po drugie, kluby poważnie wzięły się za inwestycje w adeptów i musiały zadbać o coraz większą liczbę podopiecznych w szkółkach. Na razie nie wszystkie kluby zdążyły złożyć sprawozdania finansowe, ale już pierwsze informacje pokazują, że nie jest lekko.

Czytaj więcej:
Gdzie są Vaculik, Pawlicki, Lebiediew?
Zwrot akcji ws. kontraktu z Dudkiem?!

Źródło artykułu: WP SportoweFakty