Andrzej Grajewski jest postacią świetnie znaną w polskim sporcie. W latach 90., będąc współwłaścicielem Widzewa Łódź, świętował z klubem ogromne sukcesy i awans do Ligi Mistrzów, współpracując z trenerem Franciszkiem Smudą. Jako menedżer bokserski odegrał istotną rolę w organizacji międzynarodowych walk Dariusza Michalczewskiego, co przyczyniło się do sukcesów polskich pięściarzy na arenie światowej.
Miał również ogromną rolę w reaktywacji żużla w Łodzi w 1995 roku po 15 latach przerwy. Do JAG Speedway Łódź sprowadził chociażby Sama Ermolneko, który w barwach tej drużyny zdobył brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Świata.
Przez ostatnie blisko 20 lat klub żużlowy w Łodzi prowadził za to Witold Skrzydlewski. Znany biznesmen, posiadający zakłady pogrzebowe oraz kwiaciarnie, postanowił jednak w 2024 roku sprzedać Orła, wystawiając go za złotówkę. Jednocześnie zaznaczył, że brak kupca będzie oznaczał likwidację ośrodka.
Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty: Śledzi pan losy żużla w Łodzi?
Andrzej Grajewski: Gdy mam tylko chwilę czasu, to jestem stałym bywalcem stadionów na meczach H.Skrzydlewska Orła. Dla mnie wielkim dramatem jest, że łódzki "czarny sport" w gruncie rzeczy umiera śmiercią naturalną.
Co pan sądzi o całej sytuacji? Kilka sezonów temu było już blisko PGE Ekstraligi, wybudowano nowy stadion i trochę się to nagle posypało.
Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to zawsze chodzi o pieniądze. Witold Skrzydlewski i jego firma nie są gotowi wydawać tyle, aby robić igrzyska dla miasta Łodzi oraz wszystkich innych, gdyż są po prostu na to, obojętnie jak patrzymy, za biedni. Każdy pieniądz wyniesiony z domu i włożony w drużynę sportową, która nie daje żadnych zysków, spowoduje, że w takim momencie ktokolwiek by to nie był, puknie się w głowę i zapyta, po co to robi.
ZOBACZ WIDEO: Czy Lebiediew zrezygnowałby z GP po wprowadzeniu limitu w PGE Ekstralidze? "Zrobi się konkretny bałagan"
A budżety w żużlu są ogromne.
Obecnie już Metalkas 2. Ekstraliga zaczyna wariować. Nie wiem, do czego to doprowadzi, ale najprawdopodobniej do katastrofy. Jeżeli włodarze klubów nie usiądą przy stole i nie zaczną rozmawiać o tym, żeby ten polski "czarny sport" uratować przed przepaścią, to zawodnicy będą zarabiali po trzy czy cztery miliony złotych.
Żużel w Europie jest dyscypliną niszową, lecz środki generowane w Polsce powodują, że najlepsi żużlowcy tutaj występują. Zawodnik tak naprawdę pościga się gdzieś dwa lata, a jak się skończą pieniądze, idzie w inne miejsce. Oni wykorzystują te pięć minut do zarobku. Nie ulega wątpliwości, że jeżdżą bardzo dobrze, ale czy cena tej jazdy jest adekwatna do tego, na co kluby stać?
One stały się zakładnikami żużlowców, a prezesi wyników?
Było kilku takich, jeden ostatnio w Gorzowie, który wyprowadził Stal na manowce. Teraz ludzie dobrej woli muszą składać się na to, żeby płacić za głupoty prezesa. Tak nie może być. Jestem temu absolutnie przeciwny. Ci, którzy doprowadzili do takiej sytuacji, jak w Gorzowie czy Tarnowie, lub jaka się stanie w klubach, o których jeszcze nie wiemy, powinni odpowiadać swoim majątkiem.
Aczkolwiek ostatnio pojawiły się informacje, że Orzeł rozmawia z zawodnikami.
Jeżeli byłaby taka możliwość i mógłbym, dzięki swojemu doświadczeniu, przydać się do rozmów z miastem oraz innymi ludźmi, jestem gotowy przyjechać i wesprzeć moją ukochaną dyscyplinę sportu. Na piłce może się trochę znam, ale żużel kocham.
To być może faktycznie warto spróbować we dwóch porozmawiać z miastem?
Witek ma jeden problem, że jest takim trochę cholerykiem. Szybko się obraża i przerywa rozmowy. W negocjacjach potrzeba cierpliwości. Jeżeli ona będzie, zawsze jest szansa na dogadanie się.
Pan Skrzydlewski popełnił jakiś błąd w zarządzaniu Orłem?
Łódź jest specyficznym miastem, gdyż posiada dwie piłkarskie drużyny, sporty halowe i żużel. W tej chwili nie ma najmniejszych szans, aby "czarny sport" utrzymywał się z widzów. To może się stać tylko dzięki osobom dobrej woli. Czytałem, że na Skrzydlewskim wieszają psy. Robią to ci, którzy kupują bilet na miejsce stojące za 10 złotych i chcą, żeby Jancarz tam jeździł. To jest jedna, wielka głupota.
Temu człowiekowi należy się medal za zasługi, cierpliwość oraz dodatek za pracę w szkodliwych warunkach, że był w ten sposób obrażany. Ludzie sobie nie zdają sprawy, co to znaczy wydać dziesięć tysięcy, sto tysięcy, milion, dwa czy pięć milionów złotych. Ja to przeżyłem w Widzewie. Nigdy nie dołączę do osób, które teraz psioczą na Skrzydlewskiego, ponieważ nie mają takiego prawa.
Spotkanie z kibicami było niepotrzebne?
Było żenujące. Powiedziałem Witkowi, że spotyka się z ludźmi, którzy chcą, żeby dał wszystko, a oni od siebie nic, oprócz dobrych rad. Te wszystkie wizje czy dobre pomysły kosztują tylko pieniądze. Najczęściej nie tych wizjonerów, którzy z nimi chodzą. Mamy w Łodzi piękny stadion. Moim zdaniem, gdyby u boku Witka stał człowiek znający żużel od podszewki, może by części wydatków nie było i można by je zmniejszyć z pięciu na dwa miliony złotych. Aczkolwiek to są także straszne kwoty.
Faktycznie, nie ma wielu prezesów, którzy wydają własne pieniądze, a już na pewno nie w takich sumach.
Witek jest prawdopodobnie jednym z ostatnich Mohikaninów, załapując się na to, aby inni ludzie go wykorzystali. Jest mi przykro, gdyż bardzo bym chciał, żeby żużel został w Łodzi. Sam przywróciłem go do życia w tym mieście, a Witek to kontynuował i robił to nieźle. Tylko w pewnym momencie to wszystko przerosło jego wyobrażenia finansowe. Rozmawiałem z nim na ten temat kilka razy. Proponował mi ten klub za złotówkę, ale ja już jestem za stary.
Wiem, skąd Wrocław dostawał na początku pieniądze, podobnie Unia Leszno czy Falubaz Zielona Góra. Kiedyś był taki film "Ona tańczyła jedno lato". I tak samo jest w polskim żużlu. Ktoś wyskoczy i da pieniądze, a ludzie ciągle chcą więcej. Gdy w końcu powie, że jakiejś sumy nie ma, będą mu kazali sp... To jest dramat, że osoby z marginesu rządzą tym sportem, a zawodnicy przebierają się w głupotach. Dla żużlowca jeżdżącego pół roku suma dwóch czy trzech milionów jest sprawą niebotyczną i niewspółmierną do tego, co robi.
Zastanawiające jest jednak, że kibiców na stadionie w Łodzi nie ma za dużo.
Frekwencja jest podstawą finansowania. Mecz domowy zawsze opłaca spotkanie na wyjeździe i u siebie w domu. Kiedyś Witek mi wyliczył, że Luke Becker zdobył 12 punktów, co kosztuje 96 tysięcy złotych. Skrzydlewski miał za to przychodów 78 tysięcy. Nie wystarczyło mu nawet na jednego zawodnika. Ja go rozumiem. Nie potrafią tego uczynić tylko głupcy, którzy nigdy nie posiadali tych pieniędzy, a jeżeliby je mieli, to nigdy by ich nie oddali na ukochaną dziedzinę sportu.
Rozmawiał Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty