Pojawienie się byłego zawodnika w teamie Macieja Janowskiego było sporą niespodzianką, bo do tej pory obaj panowie częściej spotykali się na wspólnych treningach motocyklowych, ale na meczach żużlowych, Janowskiemu pomagali inni. Tym razem pomoc Zbigniewa Lecha okazała się kluczowa i pomogła dopiąć wszystko od strony logistycznej.
- Regularnie występuję w zawodach motocrossowych i mam po prostu busa, który jest idealnie dopasowany także do potrzeb żużlowców. Ze względu na poniedziałkowe zawody pojawił się pewien problem logistyczny, a ja nie wahałem się nawet przez moment i po koleżeńsku postanowiłem pomóc Maćkowi. Taka była potrzeba chwili - tłumaczy nam Zbigniew Lech, który do tej pory podczas meczów żużlowych częściej występował jako ekspert niż członek teamu.
Janowski potrzebował pomocy, ponieważ niecałą dobę po zakończeniu rywalizacji w Rzeszowie, czeka go bardzo ważny ćwierćfinałowy mecz Bauhaus-Ligan w Malilli. Otoczenie zawodnika długo analizowało możliwe opcje, ale ostatecznie zdano sobie sprawę, że podróż busem do Szwecji może być dość karkołomnym wyzwaniem i sprawić, że lidera Dackarny zabraknie na najważniejszym tegorocznym meczu w Szwecji.
ZOBACZ WIDEO Jack Holder jest problemem Apatora? Termiński o formie Australijczyka
Podjęto więc decyzję, by podzielić team na dwie grupy. Marcin Klepuszewski w poniedziałek rano zapakował część motocykli do busa Janowskiego i ruszył nim bezpośrednio do Szwecji. Z kolei zawodnik ze Zbigniewem Lechem, Rafałem Hajem oraz Wojciechem Janowskim ruszyli około południa w drogę do Rzeszowa na finał IMP. Tuż po zawodach Haj i Lech wrócili do Wrocławia, a Maciej i Wojciech Janowscy pojechali na lotnisko i polecieli do Szwecji, gdzie dołączą do czekającego na nich Marcina.
Nastroje w teamie nie będą jednak najlepsze, bo w poniedziałek Janowskiemu nie udało się awansować do finału, a przez to nie włączył się do walki o kolejny medal mistrzostw Polski. Stało się tak, mimo iż zawodnik dysponował całkiem dobrą prędkością.
- W pierwszym biegu Maciej nie zdołał wywalczyć punktu przez problemy z silnikiem. Usterka szybko została zdiagnozowana, a silnik natychmiast został wyciągnięty z ramy. W kolejnym biegu było już dobrze, ale niestety w trzecim starcie zawodnik chciał zbyt szybko wystartować i dostał drugie ostrzeżenie. W kolejnych wyścigach było już dobrze, ale niestety regulamin jest tak skonstruowany, że nie można sobie pozwolić na dwie wpadki. W sumie więc prędkość była dobra, ale przez pechowe sytuacje nie udało się stanąć na podium - komentuje Lech.
Były zawodnik w trakcie zawodów czynnie brał udział w naradach całego teamu i próbował przekazywać zawodnikowi swoje spostrzeżenia na temat toru i najkorzystniejszych ścieżek. Kluczową rolę oczywiście wciąż pełnili ci, którzy są przy Janowskim przez cały sezon.
Dla samego Lecha powrót do parku maszyn był sporą atrakcją, bo przy okazji miał szansę spotkać wielu kolegów z toru, których nie widział od dłuższego czasu. Praktycznie w teamie każdego żużlowca w Rzeszowie był przynajmniej jeden zawodnik z lat 90.
Czytaj więcej:
Zmarzlik nie dał rywalom żadnych szans
Władze ligi chcą uniknąć skandalu