Zawodnik w ostatnich dniach miał chwilę, by nieco odpocząć i zregenerować siły, ale w weekend najpierw czeka go występ w sobotnim Grand Prix Danii w Vojens (transmisja Eurosport Player), a potem pierwszy mecz finału PGE Ekstraligi w Gorzowie. Żużlowiec robi co może, by uśmierzyć ból.
Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Za panem bardzo trudny weekend. Jak obecnie wygląda pana sytuacja zdrowotna?
Mikkel Michelsen, zawodnik Motoru Lublin: Z moim zdrowiem jest coraz lepiej, choć oczywiście do ideału wciąż jest daleko. Robię co mogę, by złagodzić ból, biorę mnóstwo tabletek, odpoczywam, praktycznie nie chodzę, a wszystko po to, by wystąpić w najważniejszych meczach.
Czy prawdą jest, że lekarze powiedzieli panu, że byłoby lepiej dla pana, gdyby noga była złamana, a nie mocno stłuczona? Wtedy ból byłby mniejszy?
Faktycznie była taka sytuacja, ale szczerze mówiąc nawet nie pytałem o szczegóły. Mam znakomitego lekarza w Rybniku i najważniejsze, że on dał mi zielone światło na kolejne starty, pod warunkiem, że będę dużo wypoczywał.
ZOBACZ WIDEO Największe gwiazdy PGE Ekstraligi korzystają z nowinki technicznej. "Niedługo wszyscy będą go mieć"
W ostatni weekend nie miał pan zbyt wiele czasu na sen, bo cały czas trzeba było walczyć z bólem. To najtrudniejsze dni w pana karierze?
Faktycznie nie śpię ostatnio zbyt dobrze, ale chyba nic nie da się z tym zrobić. Początkowo czułem się zażenowany moim wypadkiem, bo nic takiego nie powinno się zdarzyć. Nie pamiętam kiedy ostatnio doznałem kontuzji przez tak prosty błąd w czasie treningowej jazdy. W Toruniu ból był bardzo duży, ale miałem świadomość, że muszę zacisnąć zęby i spróbować jechać dalej. Gdybym nie wystąpił w piątek, to nie wystartowałbym w sobotę. Gdybym nie wystąpił w sobotę, to musiałbym pauzować w niedzielę. W sobotę chciałem tylko przetrwać i z takim nastawieniem wystartowałem w mistrzostwach Europy. W niedzielę dostałem dużą pomoc tuż przed meczem i czułem się już nieco bardziej komfortowo.
Końcówka sezonu ułożyła się pechowo dla pana, bo kontuzja przydarzyła się chyba w najgorszym możliwym momencie. Ma pan za złe władzom żużla, że pod koniec sezonu doszło do takiej kumulacji ważnych turniejów?
W normalnej sytuacji nie miałbym nic przeciwko jeździe trzy dni z rzędu. Jeśli jednak nie czujesz się dobrze, a dodatkowo nie masz czasu na odpoczynek i realizację zaleceń lekarskich, to robi się bardzo kiepsko. Zostało mi już kilka tygodni tego sezonu i na pewno sobie z tym poradzę. Mam do zrealizowania jeszcze kilka celów na ten rok.
Jednym z nich jest na pewno zwycięstwo z Motorem Lublin w PGE Ekstralidze. Jak ocenia pan szansę w rywalizacji ze Stalą Gorzów?
Szczerze mówiąc byłem przekonany, że naszym rywalem w finale będzie Włókniarz Częstochowa, bo wydawało mi się, że jest najmocniejszym zespołem poza Motorem. Ostatecznie przegrali ze Stalą, a to tylko potwierdza, że w play-off wszystko się może zdarzyć. Wierzę w nasz zespół, bo w tym sezonie jesteśmy naprawdę mocni, a brak złotego medalu byłby na pewno sporym rozczarowaniem dla nas wszystkich. Byliśmy przecież tak blisko już rok temu, a teraz jesteśmy nawet bliżej. Nie mamy oczywiście pełnej drużyny, ale udowodniliśmy, że potrafimy być bardzo mocni. Tegoroczny finał traktuję jako rewanż za zeszły rok, gdy ostatecznie zdobyliśmy srebrne medale. Jeśli tylko wszyscy pojedziemy na wysokim poziomie, powinniśmy wygrać i zdobyć złoto.
Bez Thomsena gorzowianie wyglądają na papierze dużo słabiej. Będziecie chcieli rozstrzygnąć rywalizację już w pierwszym meczu?
W rundzie zasadniczej wygraliśmy w Gorzowie i oczywiście, że chcielibyśmy zrobić to samo w niedzielę. Pierwszy mecz będzie bardzo ważny, ale nawet jeśli przegramy, to mam nadzieję, że różnica przed rewanżem będzie naprawdę niewielka. W Lublinie jesteśmy bardzo mocni, co pokazaliśmy podczas ostatniego meczu z Apatorem Toruń. Przed półfinałowym rewanżem znów wiele osób nas nie doceniało i zaczęły się już dyskusje, że nie mamy szans na jazdę w finale. Zresztą to już norma, że fani nie doceniają Motoru i podważają nasze możliwości. Dzieje się tak od kilku lat.
Żadna z drużyn w PGE Ekstralidze nie czuje się tak dobrze na własnym torze, jak właśnie Motor Lublin. Jaka jest tajemnica sukcesu z domowym obiektem?
To nie jest nic nowego, bo w zeszłym roku też byliśmy u siebie bardzo mocni i ostatecznie przegraliśmy tylko mecz w finale, ale akurat wtedy tor przypominał pustynię i to był powód porażki. Tor w Lublinie wygląda na łatwy, ale tak naprawdę jest bardzo specyficzny. Jest szybki, co akurat mi bardzo pasuje i wymaga dobrego dopasowania, by poczuć się na nim komfortowo. Mam tylko nadzieję, że tor na finał nie będzie tak pofalowany jak na mecz z Apatorem, bo dla mojej nogi nie jest to zbyt komfortowa sytuacja. Liczę, że na kolejne spotkanie nawierzchnia będzie bardziej przypominała tę z wcześniejszych zawodów w Lublinie.
Czytaj więcej:
Finał ligi bez kibiców?
Włókniarz zachowa dwa swoje filary