"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Z pięciu polskich tytułów IMŚ cztery poszły na konto Stali Gorzów, jeden stworzył legendę Kolejarza Opole. Trzech autorów napisało jednak trzy kompletnie różne historie.
Jerzy Szczakiel - byłoby nietaktem nazywać szczęściarzem zawodnika, który w szczytowym okresie kariery fruwał przy ogrodzeniach, a w parze z Andrzejem Wyglendą został też mistrzem świata par, bez straty punktu zresztą. No ale trudno nie dostrzec, że na złoto opolanina złożyło się też kilka szczęśliwych jednak okoliczności. O ile Wojciech Fortuna musiał w tamtej epoce wyskoczyć po swoje złoto do dalekiego Sapporo, o tyle Szczakiel jedynie za miedzę – do Chorzowa. Był na swojej ziemi. I niewielu już dziś pamięta, że do finału dostał się dzięki kontuzji Marka Cieślaka, który wyżej stał w decydującym o obsadzie krajowym rankingu. Zatem druga strona tego medalu to jednak piękne zrządzenie losu.
Mówią, że dobra żona głowy mężowej korona. Szczakiel ze swoją był już od… chrztu. Otóż on i Stefania pochodzili z Grudzic. Mało tego, urodzili się w tym samym miesiącu. Zatem żeby wyszło taniej, to na chrzest do pobliskiej wioski jechali jedną wynajętą bryczką. Tak się obie rodziny zmówiły. Oni się natomiast rozmówili w wieku lat 19, wtedy zostali parą. Jak mi bohatersko przyznał swego czasu mistrz, żona była mądrzejsza, lepiej jej nauka szła i została ekonomistką. Ale i on zdobył później tytuł magistra. Skończył 3-letnie studium trenerskie na wrocławskiej AWF, oczywiście, przy pomocy Stefanii.
ZOBACZ WIDEO Zmiana potrzebna jest od zaraz? Znany dziennikarz o regulaminie: Jak się chce to można
Gdy chodzi o Tomasza Golloba, było nieco inaczej. Ozłocił się dopiero wtedy, gdy wyrwał ze szponów Brygidy, w wieku 39 lat. W myśl powiedzenia - baba z wozu, koniom (mechanicznym) lżej.
O ile Tomasza wprowadził w świat motorsportu tata, a Bartoszowi ojciec podstawiał pod tyłek własnoręcznie wykonane miniżużlówki, o tyle Szczakiela za próby ujeżdżania motocykla ojciec po dupie bił. A było to tak - w 1955 roku siostra Jerzego, startując w wyścigach rowerowych, wygrała trzy motocykle. I właśnie na jednym z nich zaczął się uczyć Szczakiel. Pod okiem brata, lecz tylko wtedy, gdy rodzice byli poza domem. Donieśli jednak sąsiedzi i wtedy przyszły mistrz był przez ojca bity. Jednak po dwóch dniach, kiedy siniaki na siedzeniu zanikały, znów wsiadał na motor. A im mocniej ojciec bił i im bardziej zabraniał, tym częściej synek tej maszyny używał. Za to po chorzowskim finale z 1973 roku ojciec stawiał całym Grudzicom, rodzinnej wsi, dziś części Opola.
Dzień przed tą historyczną imprezą, 1 września, kolarskim mistrzem świata został w Barcelonie Ryszard Szurkowski, a drugi był Stanisław Szozda. Szczakiel oglądał wyścig w telewizji i nawet sobie pomyślał - "oho, a ja chyba będę jutro z tyłu." Znalazł jednak swoją receptę na sukces - sen. Zawody rozpoczynały się koło 14:30, a on jeszcze w południe poszedł drzemać. Koledzy byli zdziwieni, bo sami nie potrafili zasnąć przed tak wielkim wydarzeniem. W końcu Szczakiela obudziła dr Polakowa, pani psycholog. Gdyby nie czuwała, zaspałby. A później nie zasypiał pod taśmą i został pierwszym polskim indywidualnym mistrzem świata. By na koniec roku, w Plebiscycie Przeglądu Sportowego, zostać wyprzedzonym tylko przez Szurkowskiego i Szozdę.
A więc Szczakiel i Zmarzlik nie musieli długo czekać na swoje złoto. Sięgnęli po nie w wieku 24 lat. Gollob do takiej windy nie wsiadł, musiał iść naokoło, schodami. Potykając się i cierpiąc, wiele razy dostając w twarz, nie tylko od Craiga Boyce'a i momentami tracąc wiarę. A my wraz z nim. Stylem jazdy na przemian nas oczarowywał i irytował. Był jednak pracusiem i marzycielem. Doczekał się spełnienia kilka miesięcy przed czterdziestką. I wtedy zmienił się nieco jako człowiek. Przestał zaciskać wargi, stał się bardziej przystępny. Zrzucił plecak i zaczął bawić się speedwayem.
I wreszcie Zmarzlik, teraz już można powiedzieć, że najcudowniejsze dziecko spośród polskich mistrzów. Tata go ani nie bił, ani też nie nastawiał przeciwko całemu świata i nie wpajał od maleńkości, że wróg czai się za rogiem. Tata po prostu podstawił odpowiedni instrument, a syn zaczął grać jak z nut.
Swoją wielką formę Szczakiel zgubił szybko, po opolskiej kolizji z Józefem Jarmułą. Ten drugi zaraz po upadku, jak opowiadał, stracił na chwilę kontakt ze światem, dusił się pod maską jakimiś kawałkami żużla, a od jednego z kibiców, którzy się nad nim pojawili, usłyszał - "byś zdechł!" Mistrz świata z kolei złamał nogę i jego wielka kariera też się załamała.
Gdy chodzi o Golloba, miło patrzeć, jak odzyskuje formę po wypadku, który usadził go na wózku i kazał żyć inaczej. Zrzucił sporo kilogramów i z twarzy przypomina tego starego mistrza u schyłku zawodniczej kariery. Bartosz natomiast delektuje się każdą chwilą spędzoną na motocyklu. Oto w Malilli postawił pieczątkę na trzecim tytule, po czym wygrał półfinał oraz finał. Bo zawsze chce wziąć całość. Ktoś inny świętowałby na jednym kole, ale z napisem "koniec wyścigu". Albo w ogóle by się wycofał, jak przed sześcioma laty obrażony Greg Hancock w Australii. Bartas ciśnie zawsze do końca.
Szczakiel - mistrz ze snu, który pomógł swojemu szczęściu. Gollob - pracuś i wirtuoz w jednym oraz marzyciel. Zmarzlik - dla nas cudowne dziecko, dla rywali seryjny morderca.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
Fundacja K2 Zaborowscy chce pomóc młodym żużlowcom
Wiemy, kto wystartuje z dziką kartą w SGP i SGP2 w Toruniu