Zawodnicy zarzucają mu, że kupił sobie jacht i postawili warunek. "Kończy mi się cierpliwość"

WP SportoweFakty / Tomasz Rosochacki / Na zdjęciu: Tadeusz Zdunek
WP SportoweFakty / Tomasz Rosochacki / Na zdjęciu: Tadeusz Zdunek

Sytuacja Wybrzeża Gdańsk jeszcze dwa tygodnie temu wydawała się całkiem stabilna. Władze klubu nie dotrzymały jednak ustaleń z zawodnikami i nie wypłaciły im pieniędzy na czas. Zawodnicy ruszyli do innych klubów, a gdańszczanie zaczynają od początku.

Teraz specjalnie dla nas sytuację Wybrzeża komentuje prezes i właściciel klubu, Tadeusz Zdunek. Milioner przyznaje, że powoli kończy mu się cierpliwość do żużla i coraz częściej rozważa rezygnację z zaangażowania w tę dyscyplinę sportu. Cały czas jednak wierzy, że zawodnicy dotrzymają swoich obietnic odnośnie przyszłości w gdańskim klubie.

Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Czy Wybrzeże Gdańsk ma już choćby zarys składu na kolejny sezon?


Tadeusz Zdunek (prezes Zdunek Wybrzeża Gdańsk): Wedle doniesień medialnych nasz skład się rozsypał. Natomiast żaden z zawodników, którzy ustalili z nami wcześniej warunki na kolejny sezon, nie przekazał nam, że wycofał się z wcześniejszych ustaleń. Jeśli chodzi o zadłużenie, spływają już do nas środki, dzięki którym uregulujemy zobowiązania.

ZOBACZ Fredrik Lindgren latem rozważał zakończenie kariery! Szczerze opowiedział o swoich problemach

Zawodnicy twierdzą, że gdy na początku sierpnia deklarowali pozostanie w klubie, mieli obiecane, że zaległe pieniądze szybko wpłyną na ich konta. Do końca września zaległości nie zostały jednak uregulowane. Mowa o ponad 700 tysiącach złotych.

Środki z umów sponsorskich oraz z tytułu promocji miasta wypłacane są dopiero po zrealizowaniu umowy. Zawodnicy wiedzieli, że większość środków spływa do nas we wrześniu, więc nie mogli spodziewać się przelewów wcześniej i byli o tym poinformowani. Wiemy, że w przypadku niektórych klubów wspierane są przez miasta w ramach dotacji, które są płatne z góry. W naszym przypadku jest to umowa na promocję i te pieniądze spływają później. Dodatkowo czekaliśmy na pieniądze z I ligi, a one też wpłynęły dopiero w ubiegłym tygodniu.

Czy macie już pieniądze na spłatę wszystkich zawodników?

Mówiąc zupełnie szczerze, może nam zabraknąć stu tysięcy złotych, by zamknąć sezon i rozliczyć się ze wszystkimi zawodnikami. To skutek niezaplanowanych kosztów jak wypożyczenie Timo Lahtiego czy Karola Żupińskiego. Obecnie staramy się zorganizować dodatkowe środki. Słyszałem sugestie, że planujemy zmniejszyć zadłużenie poprzez kary dla zawodników, ale podjęliśmy decyzję, że nie będziemy robić takich rzeczy. Możemy skorzystać z możliwości, którą daje regulamin w przypadku obniżek kontraktów zawodnikom, którzy spadli w rankingu, ale na ten moment nie podjęliśmy takiej decyzji. Zwrócę uwagę, że słabsze wyniki niektórych zawodników, miały realny wpływ na zmniejszone przychody klubu. Słaba forma drużyny sprawiła, że na mecz z ROW Rybnik sprzedaliśmy zaledwie 900 wejściówek, a to oznacza, że klub stracił na tym przynajmniej sto tysięcy złotych.

To ile, według pana wiedzy, wynosiły wszystkie zaległości wobec zawodników?

Nie pomylił się pan, gdy napisał o około 700 tysiącach złotych, bo tyle faktycznie mieliśmy do zapłaty. Natomiast nie nazywam tego zadłużeniem, ponieważ posiadaliśmy i nadal posiadamy perspektywy na spłatę, w większości bez poszukiwania dodatkowych środków. Część przelewów została już wysłana do zawodników. Po ostatnim zamieszaniu czekamy jednak z wypłatą kolejnych pieniędzy. Nie podoba mi się, że podaliśmy komuś rękę, gdy był w czarnej dziurze, a on w tej chwili stawia nam warunki. Staram się postępować fair i tego samego oczekuję od zawodników.

Czy to prawda, że zawodnicy stawiali wam warunki, że jeśli nie spłacicie całości zaległości do 30 września, to oni odejdą z klubu?

Faktycznie postawili nam warunek, że pieniądze mają być zapłacone do soboty, 1 października. Część pieniędzy wyszła z klubu we wtorek, 3 października. Czekamy, co wydarzy się teraz.

Czeka pan z wypłatą pieniędzy, by spłacić tylko tych, którzy zostają na kolejny sezon?

Po prostu czekamy, co będzie dalej. Jeśli zawodnicy zwrócą się do nas z nowymi propozycjami, a one będą o wiele wyższe, to po prostu im podziękujemy. Gdańsk nigdy nie brał i nie będzie brał udziału w głupiej licytacji o zawodników i przebijał ofert innych zespołów. Przecież żużlowcy z roku na rok nie potrzebują dwa razy więcej pieniędzy na sprzęt. Wielu z nich deklaruje, że kupiło kilka silników na nowy sezon, a potem okazuje się, że to sprzęt sprzed dwóch lat. Tunerzy nie byliby w stanie przygotować wszystkich silników, gdyby zawodnicy faktycznie zamawiali od nich tyle sprzętu, ile deklarują w klubach.

Jaki jest budżet Wybrzeża na kolejny sezon?

Około 4,2-4,3 mln złotych, ale już wiemy, że pod względem finansowym będziemy nie będziemy pod tym względem w czołówce I ligi. Założyliśmy sobie, że na wypłatę pieniędzy za podpis na kontraktach możemy przeznaczyć około miliona złotych w wypadku zakontraktowania pięciu seniorów. W takiej kwocie musimy się zmieścić i na pewno nie wydamy więcej.

Pan już wie, którzy zawodnicy odeszli z Wybrzeża w ostatnich dniach?

Powtórzę jeszcze raz, że mimo regularnego kontaktu, żaden z zawodników nie poinformował nas, że nasze wcześniejsze ustalenia przestały obowiązywać.

Chwilę temu powiedział pan, że nikt z zawodników nie poinformował oficjalnie o odejściu. Adrian Gała, Timo Lahti i Jakub Jamróg mają już nowe zespoły. Co z Rasmusem Jensenem?

Tak jak powiedziałem, skład rozsypał się wedle doniesień medialnych. Informacja o naszych problemach narobiła potężnego bałaganu, a na naszych zawodników jak hieny rzucili się z propozycjami przedstawiciele innych klubów. Liczę, że dotrzymają słowa, a nie zaczną żądać podwyżek. Czytałem, że beniaminek z Poznania ma dysponować bardzo wysokim budżetem i sypie gotówką na lewo i prawo. Inne kluby rzekomo też nagle mają pieniądze na gigantyczne kontrakty. Oby to nie skończyło się falą bankructw.

Mówił pan, że na kwoty za podpis możecie przeznaczyć maksymalnie milion złotych. Czy za takie pieniądze da się zbudować solidny zespół, który będzie walczył o coś więcej niż tylko utrzymanie?

To zawsze jest niewiadoma, bo kto w zeszłym roku stawiał na awans Arged Malesy Ostrów. Tak samo wszyscy przekonywali w tym roku, że Landshut Devils z hukiem spadną z ligi, a oni zrobili dobry wynik.

Uważa pan, że mimo zamieszania uda się utrzymać w składzie Wybrzeża Rasmusa Jensena?

Liczymy na to, że Rasmus dotrzyma słowa i nie będę wdawał się w dywagacje. Jestem zawiedziony, że pojawiają się informacje o jego odejściu i nie czuję się z tym komfortowo, ale ja nadal ufam zawodnikom.

Zawodników najbardziej miało zdenerwować to, że klub spóźnia się z wypłatą 700 tysięcy złotych, a pan w tym samym czasie kupuje sobie nowych jacht za 3 miliony euro. Co pan na to?

Jeśli chodzi o jacht, wpłaciłem tylko zaliczkę. Poza tym nie mylmy pojęć. Ja prowadzę firmę i z jej budżetu co roku przeznaczam około miliona złotych na Wybrzeże Gdańsk. Niech nikt mnie nie rozlicza, co robię z moimi prywatnymi pieniędzmi. Mam jedną z największych firm samochodowych w Polsce, w skali roku nie zarabiam miliona, czy dwóch, tylko dużo, dużo więcej i po prostu stać mnie na kupienie sobie jachtu. Moja firma ma rocznie miliard obrotu. Sprzedaję kilka tysięcy samochodów, dziennie na serwis przyjmuję 250 aut. To są pieniądze mojej firmy i żadnego zawodnika nie powinno interesować, co z nimi robię. Jako prezes czuję się odpowiedzialny za klub i rokrocznie zwiększam przeznaczone na niego środki.

W środowisku pojawiła się już teoria, że wasza polityka jest świadomą reakcją na bezczynność miasta. Wiecie, że nie ma szans na remont stadionu i jazdę w PGE Ekstralidze, więc odpuściliście walkę o solidnych zawodników?

To dwie osobne sprawy. Oczywiście nie jesteśmy zadowoleni z wysokości środków uzyskiwanych z miasta w ramach umów na promocję. Ekwiwalent reklamy eWinner 1. Ligi rośnie, dlatego liczymy na zwiększenie kwoty i miasto ma tego świadomość. Rozmawiamy z jego przedstawicielami i już padła deklaracja, że za rok ta kwota zostanie nam podwyższona.

Ile w tym roku otrzymaliście z miasta?

Na promocję miasta przez sport otrzymaliśmy 630 tysięcy złotych brutto, a do tego dochodzi jeszcze wsparcie miejskich spółek, które jest objęte tajemnicą handlową. Niezależnie od wsparcia miasta jako najemca stadionu, musimy jednocześnie przelewać spore sumy na rzecz Gdańskiego Ośrodka Sportu.

Ma pan jeszcze ambicje, by zdziałać coś w żużlu, czy może powoli kończy się panu wiara w sukces i cierpliwość do pracy w tym sporcie?

Rzeczywiście kończy mi się cierpliwość. Wyciągnąłem ten klub na prostą z poważnych problemów finansowych, spłaciłem 1,3 mln długu, a co roku dokładam potężne pieniądze. W zamian za to wszystko spotykają mnie same przeciwności. Mój biznes rozwija się teraz znakomicie, buduję właśnie osiem nowych salonów samochodowych. Za rok będę budował salony Land Rovera. Wszystko pięknie się rozwija i niepotrzebna mi taka kiepska reklama. Przez żużel mam mnóstwo zmartwień, a później muszę się tłumaczyć z dziwnych rzeczy. Naprawdę coraz częściej rozważam, by pójść w ślady Romana Karkosika, czy Marty Półtorak, spakować swoje rzeczy, pożegnać się i mieć jeden problem mniej. To pewnie oznaczałoby koniec żużla w Gdańsku. Jeśli taki jest cel wszystkich, to niedługo może się to udać.

A może zamiast zwijać żużel w Gdańsku, spłaci pan wszystkich zawodników, zbuduje mocną drużynę, awansuje do PGE Ekstraligi i postawi prezydent miasta w sytuacji, w której będzie musiała wyłożyć miliony na remont obiektu?

To są bardziej skomplikowane sprawy. Ja żyję w tym środowisku, jestem tutaj znany i działam w różnych gremiach. Można zrobić wszystko, ale proszę pamiętać, że ja jestem przede wszystkim biznesmenem, a żużel to jest moje hobby. Nie mogę sobie pozwalać na pewne zachowania, które mogą sprawić, że będę tutaj niemile widziany. Też mnie denerwuje, że takie miasto jak Gdańsk, ma taki przestarzały stadion. Żużel to przecież drugi najpopularniejszy sport w tym mieście.

Stracił pan nadzieję, że w tym mieście da się zrobić żużel na najwyższym poziomie?

Proszę zwrócić uwagę na przykład Wrocławia, bo tam przed remontem stadionu chodziło na żużel 2-3 tysiące ludzi. Chwilę później trybuny zaczęły się wypełniać i dziś niemal na każdym meczu jest komplet 12 tysięcy widzów. Nawet siedem tysięcy ludzi różnicy, przy cenach biletów 40 złotych, daje 280 tysięcy złotych różnicy z jednego meczu. W tym roku w Gdańsku na biletach zarobiliśmy ok. 700 tys. zł, co pozwala na pokrycie kosztów organizacji wszystkich spotkań oraz wypłaty za punkty dla zawodników w dwóch meczach.

Jaka przyszłość czeka gdański żużel?

Z żużlem jest gigantyczny problem w całym kraju. Chcemy, by miasta inwestowały w stadiony, ale dlaczego mają to robić, skoro nowy stadion kosztuje przynajmniej sto milionów złotych, a na obiekcie ma odbyć się zaledwie siedem imprez w roku? Sezon żużlowy trwa cztery, pięć miesięcy. Ja właśnie takie pytania usłyszałem w mieście. Musimy obniżyć zarobki zawodników i zrobić dwa razy więcej meczów. Gdy czytam, że jeden z najlepszych zawodników I ligi miał w tym roku zarobić około 1,5 mln złotych, to łapię się za głowę.

Mateusz Puka, dziennikarz WP Sportowefakty

Czytaj więcej:
Poznaliśmy wszystkie dzikie karty na GP
Dominik Kubera poszkodowany

Źródło artykułu: