W poniedziałek w kierunku największych miast Ukrainy zostały wystrzelone 84 pociski, zginęło wielu cywilów. Władze kraju natychmiast wydały zakaz organizacji jakichkolwiek wydarzeń i rekomendują, by w najbliższych dniach zostać w domu.
- Nasz klub wracał już do normalnego funkcjonowania, a na ten tydzień mieliśmy zaplanowane dwa treningi. Nic z tego nie wyszło, bo dostaliśmy wiadomość od prezydenta miasta, by odwołać wszystkie aktywności na świeżym powietrzu - przyznaje działacz żużlowego klubu Ukraina Równe, Siergiej Gołownia. - Podobnie jest zresztą we wszystkich miastach Ukrainy. Dzieci, które niedawno wróciły do szkoły, znów muszą przejść na naukę zdalną. Rozmawiam z ludźmi i słyszę, że wrócił strach o własne życie. Ostatni raz taka atmosfera panowała, gdy rosyjskie wojska stacjonowały w okolicach Kijowa - relacjonuje.
Spokojna atmosfera to już przeszłość
Równe położone jest około 250 kilometrów od granicy z Polską i choć należy do jednych z większych miast Ukrainy (250 tysięcy mieszkańców), to uniknęło poniedziałkowego bombardowania. To jednak nie oznacza, że panuje tam spokojniejsza atmosfera.
- W poniedziałek syreny wyły nieprzerwanie od godz. 7 do 14. Mieszkam sto metrów od schronu i obserwuję, że po kilku miesiącach przerwy ludzie znów coraz częściej udają się do schronienia, gdy tylko słyszą alarm. Właśnie rozpoczął się kolejny alarm, słyszy pan? - dodaje Gołownia, a w tle faktycznie słychać ryk syren alarmowych. On sam w trakcie rozmowy przebywa w samochodzie i jest już na tyle uodporniony, że nie reaguje w żaden sposób na ostrzeżenie. Przyznaje jedynie, że wraz z partnerką spędzili w schronie kilka pierwszych dni wojny, gdy jeszcze nie było wiadomo, jak rozwinie się sytuacja.
Działacz mieszka w Równem w pobliżu stanowiska straży pożarnej, więc w jego przypadku sygnał alarmowy jest wyjątkowo intensywny, a w ostatnim czasie nierzadko zdarzało się, że był budzony przez syreny o godzinie trzeciej-czwartej w nocy. Z kolei w trakcie alarmów w ciągu dnia trudno skupić się na normalnym życiu.
- Dopóki panowało przeświadczenie, że nasza sytuacja jest już stabilna, ludzie ignorowali sygnały ostrzegawcze. Widzę jednak po znajomych, że ostatnie ataki pozostawiły ślad w ich psychice i znów niczego nie jesteśmy pewni. W naszej telewizji podają, że spalenie Mostu Krymskiego, to prowokacja ze strony Rosjan. Też mi się tak wydaje, ale nie jestem już niczego pewien - dodaje 38-latek, który mimo wszystko stara się utrzymywać klub żużlowy i sprawia, że młodzi adepci tego sportu choć na chwilę zapominają o trudnej sytuacji swojego kraju.
Trwają ostrzeliwania pobliskich miejscowości
- Słyszał pan to? - przerywa wątek Gołownia, choć tym razem w tle nie było słychać niczego poza wciąż włączoną syreną ostrzegawczą.
- Słychać było wyraźnie, że coś nadlatywało w naszą stronę, a chwilę później nastąpił wybuch. Doskonale znam już ten dźwięk, bo w ostatnich miesiącach ostrzelano wiele obiektów w okolicach naszego miasta. W Równem nie ma co prawda żadnej infrastruktury krytycznej, ale już w jego okolicach znajduje się duża baza wojskowa, maszt telewizyjny, baza paliw, a w każdym z tych miejsc odnotowano już potężne bombardowania, w których zginęło kilkadziesiąt osób. Mam nadzieję, że ten ostatni wybuch, to efekt zestrzelenia rakiety przez naszą obronę przeciwlotniczą - dodaje Gołownia.
W kierunku Równego rakiety są wystrzeliwane z terytorium Białorusi, ale na szczęście w tym rejonie Ukraińcy mają rozlokowane całkiem skuteczne oddziały obrony przeciwlotniczej. Dzięki temu większość rakiet jest zestrzeliwana jeszcze w powietrzu.
Został ekspertem w kwestii bomb
- Nigdy nie znałem się na wojskowości, ale w ciągu kilku miesięcy widziałem tyle wybuchów, że nauczyłem się już rozpoznawać, co się dzieje. Nawet jeśli bomba uderzy 20-30 kilometrów od miasta, to słychać uderzenie i widać iskry oraz dym - dodaje.
Mieszkańcy zachodniej Ukrainy i tak zdają sobie sprawę, że są w znacznie lepszej sytuacji niż ci na wschodzie. Tam wciąż zostało wiele ludzi, którzy żyją tuż przy linii frontu i codziennie modlą się, by ich horror się skończył. Jednocześnie cały czas muszą się obawiać, by ich miast nie zajęli Rosjanie. Gołownia w Równem już nie raz organizował pomoc humanitarną dla byłych żużlowców i mieszkańców wschodnich terenów kraju.
- Większość młodych ludzi opuściła te tereny, ale wielu starszych zapewnia, że nie zmieni miejsca zamieszkania i jak trzeba będzie, to będą bronić się przed Rosjanami. Wielu z nich, mimo kiepskiej sytuacji materialnej, pomaga nawet naszemu klubowi. Byli zawodnicy zrobili w sierpniu zrzutkę po 50 dolarów, by nasi najmłodsi adepci mogli pojechać na zawody do Pardubic. Ostatecznie się opłacało, bo brat Marka Lewiszyna, Makar, zajął czwarte miejsce w mistrzostwach świata 125 cc - mówi organizator wielu zawodów żużlowych, których w ostatnim czasie - ze względów bezpieczeństwa - nie mogą jednak oglądać widzowie.
Wielu z jego podopiecznych już w pierwszych dniach wojny trafiło pod opiekę polskich klubów i dziś startują w naszym kraju. Największe sukcesy osiąga Nazar Parnicki, który w ostatnim czasie stanął na podium trzech zawodów juniorskich. Na Ukrainie wciąż trenuje kilku młodszych zawodników, którzy niedługo zamierzają reprezentować kraj na arenie międzynarodowej. Ukraińcy za punkt honoru postawili sobie to, by za rok wystawić mocne drużyny w mistrzostwach Europy juniorów do lat 19 i 23.
Mateusz Puka, dziennikarz WP Sportowefakty
Czytaj więcej:
Były senator oskarża dwóch dziennikarzy o mowę nienawiści
O decyzji zawodnika dowiedział się SMS-em. Domaga się zawieszenia