W zawodowym sporcie nie ma chyba drugiej grupy, której zarobki rosną ostatnio w tak szybkim tempie, jak w przypadku żużlowców. To wcale nie oznacza, że dyscyplina ma się świetnie. Kluby żyją ponad stan i niebawem mogą grozić im bankructwa.
Przed sezonem 2019 aktualny trzykrotny mistrz świata Bartosz Zmarzlik podpisał dwuletni kontrakt ze Stalą Gorzów, na mocy którego mógł liczyć na 500 tysięcy złotych za podpis pod umową i pięć tysięcy złotych za każdy zdobyty punkty. Jak na tamte czasy był jednym z najlepiej zarabiających żużlowców w PGE Ekstralidze.
Już wtedy wszyscy spodziewali się, że zarobki żużlowców będą nadal rosnąć, ale chyba nikt nie przypuszczał, że w takim tempie. Po upływie około czterech lat prezesi oferują zawodnikom (i to wcale nie tym najlepszym) nawet 1,2 mln za podpis i ponad 10 tysięcy złotych za punkt.
ZOBACZ Prezes Wilków Krosno: W żużlu etyki nie było, nie ma i nie będzie
- Nie ma drugiej grupy w zawodowym sporcie, której zarobki rosną tak szybko. Żużlowcy to ewenement. To wszystko stoi już na głowie. Wzrost jest horrendalny. A warto dodać, że ich wydatki wprawdzie stają się coraz większe, ale jednak nie rosną w takim tempie jak zarobki. To są niewielkie wzrosty spowodowane kursem walut czy inflacją - mówi nam Ireneusz Maciej Zmora, były prezes Stali Gorzów.
To właśnie on negocjował z Bartoszem Zmarzlikiem i jego rodziną wspomniany wyżej kontrakt na lata 2019 i 2020. Teraz zdarza się, że takich umów jak tamta oczekują żużlowcy, którzy startują na niższym poziomie rozgrywkowym.
Czeka nas katastrofa?
Zdaniem Zmory żużel czeka niebawem prawdziwa katastrofa. Prezesi nadal będą wydawać więcej, niż mają, i wyrywać sobie zawodników, bo żaden z nich nie chce spadku do niższej ligi, gdzie kontrakt z telewizją jest na znacznie niższym poziomie. W PGE Ekstralidze opiewa on na 242 miliony złotych. To oznacza, że rocznie 60,5 miliona złotych jest rozdzielanie na wszystkich wspólników. Poprzednia trzyletnia umowa była warta łącznie około 60 milionów złotych. Dla porównania drużyny rywalizujące w eWinner 1. Lidze otrzymują po kilkaset tysięcy złotych w skali roku.
- Obawiam się, że niedługo wrócimy do mrocznych czasów, które miały miejsce ponad 10 lat temu. Przypomnę, że wtedy groziły nam realne bankructwa klubów. Teraz znowu nas to czeka. Według mnie nie ma znaczenia, ile będzie pieniędzy z kontraktu telewizyjnego. One i tak zostaną wydane - podkreśla Zmora.
Warto również zauważyć, że w polskim żużlu niebawem ma przestać obowiązywać regulamin finansowy. Do tej pory było tak, że maksymalne stawki za podpis i punkt były ustalone na określonym poziomie. Zawodnicy realnie zarabiali więcej, bo otrzymywali dodatkowe środki z umów sponsorskich, ale te nie podlegały pod proces licencyjny. Ta fikcja sprawiała, że klubom nie groziły bankructwa.
- Uważam, że problemy pojawią się głównie w niższych ligach, ale jestem przekonany, że usłyszymy o nich także w PGE Ekstralidze. Wycofanie regulaminu finansowego przy braku wprowadzenia KSM tylko przyspieszy ten proces. To dla mnie nieuniknione - tłumaczy Zmora.
Lepsza fikcja czy wolny rynek?
Krzysztof Cegielski ze stowarzyszenia żużlowców "Metanol", które reprezentuje interesy żużlowców, nie ukrywa, że zawodnicy, nawet w niższych ligach, zarabiają obecnie dobrze lub bardzo dobrze. On również obawia się o przyszłość klubów, choć bardziej tych startujących w niższych ligach.
Zdaniem Cegielskiego, wprowadzanie ograniczeń jednak nie pomoże. - Od lat powtarzam, że prezesi wydadzą tyle pieniędzy, ile będą ich mieć. Teraz akurat mają ich więcej - tłumaczy.
- Nie mam też nic przeciwko uzdrawianiu finansów, ale ostatnie porozumienie finansowe skończyło się poważnymi zarzutami ze strony UOKiK. Limity zostały zakwestionowane i groziły nam kary. Być może jakieś ograniczenia finansowe w wydatkach są potrzebne, aczkolwiek najlepszym rozwiązaniem i tak pozostanie wolny rynek - tłumaczy.
Cegielski uważa, że paradoksalnie najlepszym lekarstwem na bankructwa klubów mogą być... pierwsze bankructwa. Jeśli któryś z prezesów przesadzi i nie otrzyma licencji, to być może kolejni działacze się opamiętają i przestaną żyć ponad stan.
- Poza tym ograniczenia w żużlu się nie sprawdzają, bo wszyscy i tak je omijają. Dziś zorganizowanie dodatkowe sponsora na Grand Prix nie jest żadnym problemem. Tego nikt nikomu nie zabroni. Problemy jednego czy drugiego klubu i związane z nimi konsekwencje będą zatem najlepszym lekarstwem i sprawią, że reszta się opamięta i zacznie racjonalnie podchodzić do sprawy - podsumowuje.
Zobacz także:
Specjaliści od łamania obietnic
W Poznaniu zrealizowali cel