Bogumił Burczyk, WP SportoweFakty: Pana przygoda z Włókniarzem Częstochowa dobiegła końca. Jak można ją podsumować? Towarzyszy panu uczucie niedosytu?
Bartosz Smektała, Fogo Unia Leszno: Na pewno tak. Przechodząc do Włókniarza wyobrażałem sobie to nieco inaczej. Wynik sportowy drużyny może nie był najgorszy, bo brązowy medal daje powody do radości, choć pewnie liczyliśmy na jeszcze więcej. Natomiast ja mógłbym mówić o satysfakcji, gdybym regularnie zdobywał te 10 punktów na mecz. Niestety, zbyt często czegoś brakowało, żeby wywalczyć wspomniany dorobek. Pierwszy sezon w Częstochowie był dla mnie trudny, zwłaszcza na wyjazdach. W drugim było nieco lepiej, ale także nie idealnie. Nie ma jednak sensu się załamywać i bez końca to rozpamiętywać, przede mną nowy rozdział.
Nasunęły się panu na myśl jakieś wnioski, odnoszące się do tego, czego zabrakło?
Zwyczajnie lepszej jazdy. Widocznie nie byłem dostatecznie dobrym zawodnikiem, żeby punktować na miarę oczekiwań, które sam stawiałem względem siebie. Zostawiając już wyjazdy... Miałem być pewniakiem na domowym torze i nie mieć problemu ze zdobywaniem dwucyfrówek, zwłaszcza że zawsze lubiłem ten obiekt. A jak było, to niestety wszyscy widzieli. Trudno mi jednoznacznie powiedzieć, że zawiodło to i to. Żużel jest bardzo skomplikowanym sportem, na końcowy wynik składa się wiele czynników. Tutaj efekt końcowy pozostawiał sporo do życzenia.
ZOBACZ Trener rozchwytywany jak renomowany zawodnik. Mówi, kiedy wszystko powinno się wyjaśnić
Pan jednak nie żałuje przejścia z Leszna do Częstochowy?
Zgadza się. Mimo wszystko nie żałuję tego kroku. Pierwszy sezon był średni, w drugim udało mi się poprawić wyniki, choć nie było idealnie. Trzeba jednak szukać pozytywów. Przede wszystkim zdobyłem bezcenne doświadczenie, które pomoże mi być lepszą wersją samego siebie.
Teraz powinno być łatwiej. Wraca pan do korzeni, czyli na chyba najlepiej znany tor.
Teoretycznie powinno być łatwiej, ale nie zawsze tak jest. Niestety nie mam kryształowej kuli, żeby przewidzieć, jakie życie napisze scenariusze. Na pewno czuje się bardzo dobrze na leszczyńskim torze, ale mam w pamięci, że podobnie było kiedyś z tym częstochowskim. To niestety nie przełożyło się na wynik. Dlatego nie chcę wychodzić przed szereg z jakimiś obietnicami. Mogę zapewnić kibiców, że dam z siebie sto procent.
Niektórzy eksperci komentowali fakt przeplatania przez zawodników trójek zerami. Ich zdaniem, wynika to głównie z obsesji doskonałości i zmieniania ustawień nawet po zwycięskich biegach. Panu też zdarzały się takie mecze. Czym to było spowodowane?
U mnie często bywało tak, że zaczynałem mecz od zera. Potem szły zdecydowane korekty w sprzęcie, co przekładało się na trójkę. Dlaczego tak było? Czasami brakowało wiedzy, jak skutecznie wejść w dany mecz, a czasami nie zaryzykowałem z ustawieniami, chociaż mogłem. Druga sprawa to warunki torowe. Nawierzchnia zmienia się z biegu na bieg i trzeba ją dobrze odczytać, co nie zawsze się udaje. Choć zawodnicy ze ścisłej czołówki raczej nie mają z tym problemów, to nie jest wcale takie łatwe.
Powraca pan do Leszna, skąd odchodzi Piotr Pawlicki. Czuje się pan naturalnym następcą niedawnego kapitana Unii? Obaj daliście kibicom wiele radości.
No tak. Rzeczywiście daliśmy kibicom wiele powodów do zadowolenia i cieszę się, że mogłem dorzuć swoją cegiełkę do sukcesów klubu. Szkoda, że Piotrek odchodzi z Unii. To swój chłopak i na pewno mógłby znów dać wiele drużynie, ale teraz trzeba będzie wygrywać mecze bez niego.
Atmosfera towarzysząca pańskiemu rozstaniu z Unią była dosyć napięta. Ma pan jeszcze żal do klubu, ewentualnie jakieś obawy przed powrotem?
Mogę tylko przytoczyć słowa, których nauczyłem się od Józefa Dworakowskiego, byłego prezesa Unii. Otóż z historii się nie żyje, ale historie trzeba pamiętać. Tamte wydarzenia już miały miejsce, więc traktuję je jako zamknięty rozdział.
Jeździł pan jako junior w parze z Dominikiem Kuberą. On był bardziej uniwersalny, z kolei pan nie miał sobie równych głównie na domowym torze. Doświadczenia z Częstochowy pomogą w poprawie wyników na wyjazdach?
Liczę na to. Na Smoku czuje się świetnie, a jeżeli w domu będę dokładał ważne punkty, to łatwiej przyjdą dobre występy na innych obiektach. Nawierzchnia w Częstochowie jest zupełnie inna niż w Lesznie, zdecydowanie bardziej przyczepna. Myślę, że dzięki temu stałem się bardziej uniwersalnym zawodnikiem i będę w stanie punktować w różnych warunkach. Tak jak powiedziałem, jazda we Włókniarzu to nie był stracony czas. Wyciągnąłem wnioski z tej przygody i miejmy nadzieję, że efekty pojawią się szybko.
Jako junior był pan co najmniej na poziomie Kubery, a może i wyższym. Teraz Dominik zaszedł dalej. Dlaczego?
Wiele czynników się na to złożyło. Dominik, odkąd przeszedł do Lublina, staje się coraz lepszym żużlowcem. Widocznie wszystko w jego obozie się zazębiło i pozwoliło mu wejść na wyższy poziom. Nie uważam, że jestem mniej zaangażowany od niego, ale to jeszcze nic nie znaczy. Trzeba mieć trochę szczęścia i znaleźć odpowiednie dla siebie rozwiązania.
Pan, jak rozumiem, nie czuje się słabszym zawodnikiem od Kubery?
Na pewno nie. W zawodowym sporcie trzeba mierzyć wysoko i być świadomym swoich umiejętności. Ja wiem, że stać mnie na bardzo wiele. Oczywiście Dominik jest teraz w zupełnie innym miejscu, stał się zdecydowaniem lepszy niż ja. Natomiast to wcale nie oznacza, że w przyszłości nie będę w stanie mu dorównać. Trzeba brać się do pracy i tyle.
Eksperci spekulują, że Unia będzie biła się o utrzymanie z GKM-em i Wilkami.
Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że na papierze nasz zespół rzeczywiście wygląda nieco słabiej niż w minionych sezonach. Ale ja się z tego powodu wcale nie martwię, nie przytłacza mnie żadna presja. Gdy negocjowałem kontrakt, podpisywałem się pod projektem, w którym miał brać udział Jason Doyle. Australijczyka nie będzie, co oznacza, że nasza siła rażenia trochę zmalała, bo on jest znakomitym zawodnikiem. Ale ja nie jestem z tych, którzy uciekaliby gdzie indziej, zaczynali się martwić na zapas. Daje z siebie wszystko i nie zważam, z kim staję pod taśmą.
To, że Unia jest słabsza, wynika z odejścia Pawlickiego i Doyle'a czy wzmocnień innych drużyn?
Piotrek jest wartościowym zawodnikiem, podobnie można mówić o Jasonie. Pewnie wszystko miało znaczenie. Inni się wzmacniali, PZMot odwiesił także rosyjskich żużlowców z polskim paszportami, przez co Betard Sparta i For Nature Solutions Apator będą znacznie silniejsze.
Czy można powiedzieć, że Unia popadłaby w niepoprawny optymizm mierząc wyżej niż w szóste miejsce? Leszczynianie już nie raz udowodniali, że nigdy nie wolno ich pochopnie skreślać.
Na pewno będziemy jechać na 100 proc. w każdym spotkaniu. A na co się to zda? Nie wiem, bo nie przewiduję przyszłości. Zadanie nie jest łatwe, ale będziemy walczyć. Mamy swoje mocne strony.
Chociażby uzdolnioną młodzież.
Tak, ale i bardzo doświadczonych liderów. Janusz Kołodziej i Chris Holder ścigają się bardzo długo, mają bogate CV i z pewnością są w stanie prowadzić drużynę do zwycięstw. Ważne, żeby dopisała atmosfera, bo wtedy o sukces jest zdecydowanie łatwiej.
Ma pan jakieś życzenie wobec klubu? Coś może być kluczem do dobrych wyników, poza atmosferą?
Odniósłbym się jedynie do kwestii toru. Chciałbym, żeby w przyszłym sezonie nasza ekipa miała częściej jego atut. Myślę, że nikt się na mnie nie obrazi za takie słowa, ale w przeszłości bywało z tym różnie. Brakowało powtarzalności, nawierzchnia różniła się w poszczególnych spotkaniach, co utrudniało zadanie zawodnikom. Występy w domu to absolutny klucz w dyscyplinie, w której decydują detale. Ja jednak wierzę w fachowców pracujących w Lesznie. Jestem dobrej myśli i patrzę na nowy rok z optymizmem. Mam sobie i kibicom coś do udowodnienia.
Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Skomentował sytuację Rosjan. "Nie dziwi mnie, że milczą. Nikt nie chce mieć rodziny w obozie pracy"
- To się nie może udać. Były prezes nie ma wątpliwości w sprawie Trześniewskiego