Żużel. Pieniądze woził w reklamówce. Cztery kluby do dziś mu nie zapłaciły

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Mariusz Staszewski
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Mariusz Staszewski

- Pogodzony byłem z tym, że nie odzyskam pieniędzy. Wtedy były stowarzyszenia, które odpowiadają jedynie ZUS-owi i Urzędowi Skarbowemu, więc jak klub upadał, to nic z tego nie było - przyznał Mariusz Staszewski w podcaście "Mówi się żużel".

Mariusz Staszewski od kilku lat pracuje w roli trenera i szkoli przede wszystkim młodzież w Arged Malesie Ostrów. Nim ubrał kurtkę z napisem "Trener", to przez ponad dwadzieścia lat sam zdobywał punkty na żużlowych torach.

Najdłuższy staż ma rzecz jasna w macierzystym klubie, czyli w Stali Gorzów. Pierwszym klubem na obczyźnie był Włókniarz Częstochowa, gdzie trafił w 1998 roku i ścigał się tam przez trzy sezony.

- Bardzo miło wspominam, choć byłem trochę wystraszony, bo to była moja pierwsza zmiana klubu, a człowiekowi wydawało się, jakby to był koniec kariery. Pierwsze dwa sezony mieszkałem w Częstochowie, gdzie miałem wynajęte przez klub mieszkanie. Nie miałem wówczas rodziny, miałem dziewczynę, która czasami, jak moja obecna żona jechała tam ze mną - przyznał Staszewski w podcaście "Mówi się żużel".

Jacek Dreczka po serii trzech odcinków, w których zawodnicy omawiali stadiony żużlowe polskich lig, tym razem zagadywał gości o porównanie żużla - z czasów ich jazdy i jak to wygląda dziś. Były żużlowiec nie ukrywa, że wiele zmieniło się szczególnie w kwestii finansów.

ZOBACZ Majewski o hejcie i kontakcie z kibicami. "Były sytuacje, w których cierpiała rodzina"

- Szło się po meczu do kasy, ale rzadko starczało. Zazwyczaj dwaj pierwsi. [...] Przeważnie tak było, że ci musieli dostać (Świst i Hamill - dop. red.), bo mieli najwięcej do powiedzenia, a my juniorzy, jak cokolwiek dostaliśmy, to byliśmy szczęśliwi - powiedział otwarcie Staszewski, dodając, że przepisy pozwalały jedynie na wypłatę dziesięciu tysięcy złotych tym, którzy nie mieli działalności gospodarczej.

Gorzowianin wrócił wspomnieniami do czasów jazdy we Włókniarzu. Opowiedział, że zdarzało mu się otrzymywać pieniądze dopiero w zimie, kiedy to klub ściągnął wszystkie zaległości m.in. z giełdy towarowej, która istniała i nadal działa na terenie stadionu żużlowego. - Pamiętam, że tych pieniędzy było trochę, bo się wydawało, że to ogromne pieniądze. I potem uczucie, że całą drogę do Gorzowa ktoś mnie śledzi, by mi je ukraść (śmiech). Tak zasuwałem, że prawie z Transita zawory powyskakiwały - dodał.

Pytany, jak przewoził pieniądze odpowiedział: - W reklamówce. To wszyscy tak, bo to tak wyglądało.

Mariusz Staszewski nie ukrywa, że z klubami żużlowymi nie jest na zero, bo niektóre do dziś zalegają mu pieniądze. - Nie pamiętam już dokładnej kwoty, ale był to KM Ostrów, więc staramy się, aby teraz w Ostrowie był ten jedyny klub, a nie się zmieniał co kilka lat. Długo za któryś sezon zalegała mi Stal Gorzów, kiedy odszedłem. Poza tym nie zapłaciły mi dwa szwedzkie kluby, co się rzadko zdarza. Pogodzony byłem z tym, że nie odzyskam pieniędzy. Wtedy były stowarzyszenia, które odpowiadają jedynie ZUS-owi i Urzędowi Skarbowemu, więc jak klub upadał, to nic z tego nie było - przyznał w podcaście "Mówi się żużel", który można znaleźć na platformie Spotify.

Czytaj także:
Już w drugiej kolejce pojedzie przeciwko Wybrzeżu. "Potrafię rozdzielić sport od polityki"
Były kapitan ocenił szanse PSŻ-u Poznań. Taki wynik przewiduje na inaugurację

Źródło artykułu: WP SportoweFakty