Konrad Cinkowski, WP SportoweFakty: Bardzo dużym zaskoczeniem dla fanów czarnego sportu była informacja przekazana przez Steve Evansa, że będzie pan jednym z uczestników meczu reprezentacji USA z drużyną Reszty Świata. Skąd pomysł, by wrócić?
Kyle Legault, żużlowiec z Kanady: Byliśmy w kontakcie od kilku lat, bo trzy sezony temu, nim pojawiła się pandemia COVID-19, to Steve organizował otwarte zawody w Stanach Zjednoczonych i byłem jednym z zaproszonych zawodników. Byłem tym zainteresowany i nawet gotów, by tam lecieć, ale miałem już zobowiązania związane ze startem w Xtreme International Ice Racing, które organizował Anthony Barlow.
Menadżer amerykańskiej drużyny nie musiał pana chyba długo namawiać, prawda?
Zadzwonił do mnie dwa miesiące temu i zapytał, czy nie byłbym zainteresowany występem. Od razu powiedziałem, że tak, że nie ma problemu. Umowa była formalnością. Odkąd byłem dzieckiem, to marzyłem, by ścigać się w Kalifornii. I teraz nadarza się ku temu świetna okazja, by odwiedzić Kalifornię i spędzić czas robiąc to, co się kocha. Nie mogę się doczekać powrotu do ścigania. Chociaż jeśli mam być szczery, to nie zdawałem sobie sprawy z kalibru nazwisk, jakie wezmą udział w tym wydarzeniu.
ZOBACZ Świącik szczerze o Drabiku. "Wykreował swoją osobowość". W tle kulisy transferu do Wrocławia
Trochę czasu od pana ostatniego występu minęło.
Zdecydowanie, ale to od takiego ścigania na wysokim poziomie. Jeszcze niedawno ścigałem się w Kanadzie, a przez ostanie lata trochę jeździłem na motocyklach typu Flattrack oraz na lodzie, czy to na galach, czy to na motocrossie. Każdej zimy staram się to w sumie robić, więc myślę, że jeśli chodzi o moją formą wyścigową, to moja głowa i ciało są na to gotowe. Jednak to jest jak z jazdą na rowerze. Nie zapominasz, jak to się robi.
Zabawa zabawą, ale czy ma pan jakieś konkretne nadzieje związane z występem w USA?
Pojadę tam z numerem szóstym, co będzie dla mnie takim powrotem do przeszłości, kiedy to ścigałem się w pierwszym sezonie w Wielkiej Brytanii. Mam nadzieję, że uda mi się pokazać z dobrej strony, a może nawet wygrać jakiś wyścig. Chcę się po prostu dobrze bawić i zobaczyć, czy nadal mam to "coś". Zaszczytem będzie dla mnie jechać w parze z Wilburem Hancockiem.
I to był pana jednorazowy występ, czy bierze pan pod uwagę powrót do regularnego ścigania, ewentualnie występów w turniejach otwartych i krajowych?
Żużel jest moją pasją i tym, co kocham. Jest to świetna okazja, by zrobić to, co sprawia mi naprawdę wielką radość. Czy wróciłbym do zawodowego ścigania? Mam obecnie najlepszą pracę na świecie, bo jestem strażakiem w Weeland. Po karierze zawodniczej poszedłem do College'u w Teksasie i robiłem kurs na strażaka. Pięć lat w szkole i na szkoleniach, by pracować w tym zawodzie. Włożyłem w to dużo pracy i kocham to, co obecnie robię zawodowo, tych gości, z którymi pracuję, bo są moimi najlepszymi przyjaciółmi. To jest teraz moje życie, gaszenie pożarów jest tym, co mną teraz rządzi.
Jednak jeśli chodzi o ewentualne jednorazowe wyjazdy do Europy, by zrobić coś w stylu otwartych turniejów, to jestem zainteresowany! Czekam, aż ktoś zadzwoni i złoży mi propozycję. Jednak w pełnym wymiarze godzin, czyli tak profesjonalnie, to żużel jest już tematem zamkniętym.
Jak wyglądały pana przygotowania do występu w Bakersfield?
Fizycznie czuję się gotów, bo jestem najbardziej wysportowany w swoim życiu. Codziennie ćwiczymy ze strażakami na siłowni oraz crossficie. Zajęcia mamy nawet sześć dni w tygodniu, więc jeśli chodzi o kondycję, to nigdy nie byłem w takiej formie. I trochę żałuję, że nie byłem w takiej formie, kiedy sam ścigałem się na żużlu, bo to by mi z pewnością pomogło.
Z motocyklem kontakt miałem kilka miesięcy temu, kiedy był w Kanadzie mój przyjaciel z Włoch, Guglielmo Franchetti. Udaliśmy się na lokalny tor, by się trochę pobawić, więc to by mój pierwszy raz w tamtym roku. Ale tak ja mówiłem, to jest jak z jazdą na rowerze. Puszczasz klamkę i wszystko idzie naturalnie. Przed samymi zawodami było trochę motocrossu i jazdy na lodzie.
A sprzętowo?
Ze sobą zabieram podwozie, a na miejscu pożyczę silnik od Broca Nicola. W czwartek budowaliśmy motocykl wraz z mechanikiem, który udał się ze mną z Kanady, a piątek upływa nam pod znakiem treningów. Mam nadzieję, że ten nowy tor mi spasuje, bo nigdy na nim nie byłem, a jedynie tyle, co oglądałem filmiki na YouTube. Piątek jest dobrym dniem, by dopasować ustawienia i przygotować sprzęt na sobotnie ściganie.
Pana powrót na tor był na pewno wielkim wydarzeniem, chociażby dla kanadyjskiego środowiska żużlowego. Tak samo ważna byłaby pana obecność podczas zawodów w ojczyźnie. Co pan uważa o kondycji żużla w Kanadzie?
Tak naprawdę, to żużel w Kanadzie jest martwym sportem. Nie ma prawdziwych torów, bo mamy zaledwie jeden, w Welland. Chociaż... trudno też to nazwać torem żużlowym, bo to bardziej mocno ubity gliniany tor do flattracka. Wiesz, u nas to są głównie starsi panowie, którzy jeżdżą dla zabawy, ale jeśli mam być szczery, to oni nie różnią się niczym od zwykłego faceta z ulicy, który wypróbowałby pierwszy raz w życiu motocykla żużlowego. Nie ma też młodych chłopaków.
Trzy lata temu mój redakcyjny kolega rozmawiał z Nicolasem Fafardem (wywiad dostępny TUTAJ), który przyznał wówczas, że Kanada ma zaledwie pięciu żużlowców. W ubiegłorocznych zawodach ścigało się ich już dziesięciu. Ale z tego co pan mówi, to wynika, że perspektyw zero.
Nie ma torów, nie ma zawodników, więc i nie ma żużla. Wiesz, może coś się zmieni, ale nie uważam, nie widzę zbytnio przyszłości dla speedwaya w Kanadzie.
W Stanach Zjednoczonych popularną odmianą wyścigów w lewo jest Flattrack, ale i np. na Harleyach-Davidsonach. Z tego co zaczerpnąłem wiedzy, to u was jest podobnie. Z czego to wynika?
Dwa powody doskonale już ci przedstawiłem - brak torów i brak zawodników. Poza tym u nas łatwiej dzieciakom ścigać się na motocrossie, bo takie motocykle oferuje u nas wiele sklepów, a taką crossówkę łatwo przerobić pod cokolwiek innego. Chcesz raz pod flattrack, to to robisz, a na drugi dzień znów możesz mieć maszynę na motocross. Jest to też bardziej atrakcyjne, niż ciągła jazda w lewo.
Porozmawiajmy chwilę jeszcze o pana karierze. Jak pan wspomina czas spędzony na żużlowych torach i jak z perspektywy czasu ocenia swoją karierę?
Ja uważam, że miałem całkiem udaną karierę. W Europie pojawiłem się w 2004 roku i ścigałem się tam aż do 2011 roku z przerwą w 2009 roku, kiedy to złamałem kość udową. Robiłem to, czego oczekiwały ode mnie drużyny i zawsze się przy tym dobrze bawiłem, dążąc zarazem do ciągłego rozwoju. Raz byłem naprawdę blisko awansu do Grand Prix, kiedy dotarłem do Challengu. I cieszę się z takich rzeczy. Uważam, że z nieco większym wsparciem i lepszym sponsorem, to mógłbym osiągnąć poziom, jakim było Speedway Grand Prix. Byłem wystarczająco utalentowany, by tam się znaleźć.
Jednak wiesz... różne okoliczności, a także kontuzje, to było coś, co skutecznie przeszkadzało mi w rozwoju. Jednak znowu z takich plusów, to na pewno fakt, że byłem jedynym kanadyjskim żużlowcem w Europie. Na pewno nie było to łatwe, bo raz, że z dala od domu, a dwa, że nie miałem takiego wsparcia sponsorów, jak zawodnicy z innych krajów. W moim kraju było o to naprawdę trudno. Ale wykorzystałem to, co dał mi los i ogromnie się z tego cieszę.
Do dziś mam też wiele fantastycznych kontaktów. Utrzymuję relacje z Wabo, ze swoim mechanikiem. Mam wielu przyjaciół, zarówno w Anglii, jak i w Szwecji, czy w Polsce. Jeśli miałbym ci jednym słowem odpowiedzieć, czy jestem zadowolony ze swojej kariery, to nie mam innego wyjścia, jak powiedzieć ci, że tak! Zrobiłem maksymalnie wszystko, na co było mnie stać.
Który z tych wszystkich sukcesów jest dla pana najcenniejszy?
Trudne pytanie. Na pewno awans do Grand Prix Challenge, bo to było u szczytu mojej kariery. To był zdecydowanie coś największego w mojej karierze, ale to też nie oznacza, że nie miałem innych albo w jakimś stopniu ich nie doceniam. W 2009 roku udałem się do Argentyny na mistrzostwa tamtego kraju. Byłem zaskoczony tym, co tam nas spotkało. Tory i zawodnicy, tam była naprawdę trudna rywalizacja. Było zdecydowanie trudniej, niż się spodziewaliśmy. Udaliśmy się tam z Lee Complinem i udało nam się zająć dwie czołowe lokaty, ja zdobyłem złoto, a Lee srebro. Nie mogę zapomnieć o tym, że mam pięć tytułów mistrza Kanady, a trzy osiągnąłem w czasach, kiedy jeszcze ten sport coś u nas znaczył.
Jednak takim największym sukcesem w mojej karierze jest to, że spotkałem na swojej drodze tylu wspaniałych ludzi, którzy dziś są moimi przyjaciółmi. I są to ludzie z całego świata. To jest coś więcej, niż mógłbym sobie wyprosić przez całą karierę.
Czytaj także:
Ostatni sezon spisał na straty i chciał zniknąć z żużla
Żywa legenda klubu. "Gdy się jeździło, to żużel był piękną sprawą"