Żużel. Ewenement. Zawodził w Grand Prix, a błyszczał w Ekstralidze!

WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: Ryan Sullivan
WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: Ryan Sullivan

W Częstochowie do dzisiaj mają do niego sentyment. Żużlowiec ten był liderem Włókniarza z krwi i kości. Przez 6 lat startów nie zawodził nigdy, a w jednym roku doszło wręcz do paradoksu.

Niektórzy zawodnicy mają problem ze skutecznością w meczach ligowych rozgrywanych dzień po turniejach Grand Prix, co oczywiście irytuje sympatyków danego klubu. Problem ten został już w środowisku nazwany "syndromem Crumpa", bowiem to właśnie w przypadku Australijczyka często było tak, że gdy w sobotę zajmował wysoką lokatę w zawodach rangi mistrzowskiej, to następnego dnia spisywał się poniżej oczekiwań.

Przykładów można wskazywać więcej, jak choćby Fredrik Lindgren, na którego narzekano w Częstochowie w ostatnich sezonach. Szwed, podobnie jak Jason Crump, potrafił regularnie wjeżdżać do finału i wskakiwać na podium podczas turniejów GP, a potem w lidze był cieniem samego siebie.

Mają jednak w Częstochowie takiego lokalnego bohatera, który choć nie pochodził z miejscowej społeczności, to swoją postawą zżył się z tym środowiskiem. Miewał swoje kaprysy, za to na torze nie można było mieć do niego żadnych zastrzeżeń. Nigdy. Był przeciwieństwem postawy Crumpa czy Lindgrena. W Grand Prix mógł być na szarym końcu, ale w Ekstralidze brylował. Tą postacią jest Ryan Sullivan.

Przejmująca deklaracja Kudriaszowa. Mówi o oddawaniu pieniędzy ze zbiórki i kosztach leczenia

Niczym kameleon

W roku 2005 Australijczyk zaczął zmagać się z infekcją krwi, co miało oczywiście duży wpływ na jego formę. Wyjaśniał to w rozmowie z Konradem Mazurem, dziennikarzem WP SportoweFakty, którą opublikowaliśmy w zeszłym roku: - W przeciągu 18 miesięcy trzykrotnie złamałem obojczyk. To wszystko się kumulowało, do tego uraz kręgosłupa i poważne poparzenie ręki. Brakowało czasu, by to wszystko się zagoiło, żebym po prostu wyzdrowiał. Stąd pojawiła się infekcja krwi, z którą zmagałem się przez siedem miesięcy. Nadal mam ślad po tym. Czułem się okropnie. Tamten czas wypompował mnie psychicznie i fizycznie (TUTAJ przeczytasz cały wywiad ->>).

Mimo kłopotów zdrowotnych, w Ekstralidze nie dawał po sobie niczego poznać. Był jak huragan, który dewastował zasieki rywali. Bardzo długo przewodził w klasyfikacji najskuteczniejszych zawodników rozgrywek, by ostatecznie uplasować się na drugiej lokacie - za Tomaszem Gollobem. Dzieląca ich różnica była jednak minimalna. Gollob skończył tamten sezon ze średnią 2,440, a Sullivan 2,429.

To wydaje się wręcz nieprawdopodobne, ale zupełnie inny obraz Australijczyka oglądaliśmy wówczas w cyklu Grand Prix. Najczęściej zajmował końcowe pozycje w turniejach i finalnie zajął 14., przedostatnie miejsce. W klasyfikacji generalnej wyprzedził jedynie Tomasza Chrzanowskiego.

Musiał zastąpić mistrza

Kibice Włókniarza śledząc poczynania swojego lidera podczas sobotnich zawodów mogli mieć obawy o jego formę następnego dnia. Tymczasem on każdorazowo na ligowych owalach pokazywał swoje najlepsze oblicze. Tak zresztą czynił przez wszystkie lata, które spędził w Częstochowie.

Barwy Lwów przywdziewał w latach 2001 - 2006. Najpierw był postacią, która wyciągnęła klub z ligowego marazmu, niemalże w pojedynkę zapewniając Włókniarzowi utrzymanie w 2001 roku. Później święcił z nim największe sukcesy - mistrzostwo Polski (2003), wicemistrzostwo (2006) oraz dwa brązowe medale (2004 - 2005). W każdym tym sezonie był liderem Włókniarza.

A trafił do niego w roli strażaka, który musiał zastąpić... ówczesnego mistrza świata, Marka Lorama. Brytyjczyk po tym, jak sięgnął po złoto w 2000 roku znacząco podniósł swoje oczekiwania finansowe, którym Włókniarz nie był w stanie sprostać. Prezes Marian Maślanka rozpoczął więc poszukiwania nowego lidera. Wśród kandydatów byli Chris Louis czy Peter Karlsson, jednak zdecydował się na Sullivana, który oczarował go podczas jednego z turniejów w Wielkiej Brytanii.

Kibice Lwów nie byli zadowoleni z powodu straty Lorama, którego darzyli ogromną sympatią, ale bardzo szybko przekonali się do Australijczyka. On niemalże z miejsca stał się ulubieńcem publiczności, która na jego cześć nawet wymyśliła przyśpiewkę: "Motor ma szybki, kevlar ma czysty, Ryan Sullivan jest zaje***ty".

Australijczyk był jak dotąd najdłużej startującym dla Włókniarza obcokrajowcem. W tym roku wyprzedzi go Leon Madsen, dla którego będzie to już 7. sezon w biało-zielonym zespole.

Mateusz Makuch, WP SportoweFakty

Zobacz również:
- Cieślak stawia wymagania nowemu promotorowi GP

Komentarze (1)
avatar
KacperU.L
20.02.2023
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Ehhh...do dziś jeszcze widzę minę tego Australijczyka i prawie jego płacz kiedy to wchodził na tor Smok a jeszcze nawet nie rozpoczął obchód.Chusteczki leciały w stronę Kangura.Ehhh...