Wstrząsające wyznanie zawodnika. Ujawnia, co spotkało go w polskich szpitalach

WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: Michał Gruchalski
WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: Michał Gruchalski

Problemy zdrowotne za Michałem Gruchalskim, polskim żużlowcem, ciągną się już prawie rok. Z pozoru niegroźny upadek podczas jednego z treningów zamienił się w koszmar. Zawodnik na własnym ciele przekonał się, jak działa polska służba zdrowia.

Pod koniec marca 2022 roku Michał Gruchalski uczestniczył w wypadku na torze żużlowym w Łodzi. To właśnie od tego momentu zaczęły się problemy zawodnika, które ciągną się za nim do dziś.

Pierwsze doniesienia wskazywały na wybity bark. Jak się jednak okazało, sprawa jest znacznie poważniejsza.

Wizyta w szpitalu

- Po upadku pojechałem do szpitala. Czekałem w nim 4 godziny, zanim znalazło się dla mnie wolne łóżko. Żeby była jasność, nie winię za to personelu. Siedziałem na wózku inwalidzkim i dożylnie były mi podawane zastrzyki przeciwbólowe. Siedziałem i wyłem z bólu. Był tak mocny, że nie mogłem oddychać, bo przy każdym wdechu wszystko mnie bolało. W końcu znalazło się dla mnie miejsce i leżałem 2 godziny pod kroplówką. Dopiero później przyszedł lekarz, dali mi narkozę i nastawili bark - opowiada Gruchalski w rozmowie z WP SportoweFakty.

ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Dudek, Holder i Ferdinand gośćmi Musiała

Lekarze nastawili zawodnikowi bark, ale na przeprowadzenie operacji się nie zdecydowali, choć ten mocno na to nalegał. - Prosiłem ich, żeby mnie zoperowali, bo wiedziałem, jak to było w przeszłości u innych zawodników z tego typu urazami. W odpowiedzi usłyszałem, że nastawili mi bark, a wszystko dalej będę musiał robić na własną rękę - mówi.

To nie koniec przykrych doświadczeń

Miesiąc po upadku Gruchalski udał się do innego lekarza. Zawodnik liczył na to, że ten specjalista pomoże mu w powrocie do zdrowia. Stało się jednak zupełnie inaczej. Zamiast poprawy, było tylko gorzej.

- Nie chcę podważać kompetencji lekarza, do którego poszedłem miesiąc po upadku, ale niestety nie pomógł mi on. Prześwietlił mnie, powiedział, że moje ciało jest w fatalnym stanie. Przekonywał, że ma metody, które mi pomogą, ale za które muszę zapłacić. No i tak mi pomogły, że ręka mi spuchła do tego stopnia, że nie mogłem nawet wykonywać ćwiczeń, które zlecał mi fizjoterapeuta, ponieważ pojawił się problem wypadającego barku. Jak już wykonywałem ćwiczenia pod obciążeniem, to ten bark notorycznie mi wyskakiwał - kontynuuje.

Trafił w dobre ręce

Gruchalski sam przyznaje, że przebył całą Polskę wzdłuż i wszerz po to, by znaleźć odpowiedniego lekarza. W końcu trafił do specjalistów... w jego rodzimej Częstochowie, którzy należycie się nim zaopiekowali.

- Poszedłem do szanowanych w Częstochowie ortopedów, którzy jak mnie zobaczyli, to pierwsze pytanie, jakie zadali, to jak się czułem po operacji. Odpowiedziałem im, że nie miałem żadnej operacji, tylko nastawienie barku. Oni aż się złapali za głowę. Powiedzieli, że to jest nie do pomyślenia, że nie przeszedłem operacji zaraz po upadku. Od razu dali mi skierowanie na rezonans magnetyczny - dodaje.

Zawodnik załamał się, gdy otrzymał wyniki rezonansu. - Miałem zerwane ścięgna i mięśnie. Jak wróciłem z rezonansu, to dostałem płytkę z opisem. Jak przeczytałem, że mam uszkodzoną panewkę i ścięgna rotatorów oraz ubytek kostny, to się załamałem. Pomyślałem, że chyba zostałem kaleką - mówi 24-latek.

- W Częstochowie dobrze się mną zajęli. Jestem już po operacji, 24 listopada miałem zabieg, choć pierwotnie brakowało dla mnie terminu. Do teraz odczuwam skutki narkoz, bo byłem poddany dwóm narkozom w ciągu siedmiu miesięcy. Organizm jest strasznie osłabiony, reaguje na każdą zmianę pogody. Cały czas jestem zakatarzony, zmagam się z zapaleniem zatok, z gorączkami - podkreśla zawodnik.

Gruchalski przytacza również sumy, jakie musiałaby wydać osoba zmagająca się z takimi samymi problemami, jak on. - Poszedłbym prywatnie na rezonans. Koszt? 900 złotych. Operacja barku to z kolei koszt rzędu 15 tysięcy złotych. Tak to właśnie wygląda w Polsce. Nasza polska służba zdrowia tak działa, że nie działa - mówi podłamanym głosem.

Nie porzuca marzeń

Choć zawodnik od blisko roku nie siedział na motocyklu żużlowym, to nie porzuca myśli o kontynuowaniu kariery. Priorytetem jest jednak dojście do pełni zdrowia. Dopiero później Gruchalski będzie czekał na zielone światło od lekarzy.

- Chciałbym w końcu skupić się na przyszłości. Chcę dojść ze swoim zdrowiem do normalności. Jestem zbyt młody, żeby być kaleką. Nie chcę też zrobić nikomu krzywdy na torze. Wszystkie decyzje są podejmowane z lekarzem. Przechodzę non stop badania, za niektóre muszę płacić. Chodzę po lekarzach, praktycznie każdą klinikę na Śląsku i w obrębie znam już na pamięć - mówi.

- Ważne jest to, że odzyskałem rotację tego barku. Teraz pracujemy nad siłą. Wiadomo, że ręka jest opadnięta z mięśni. Okres budowania tkanki mięśniowej jest bardzo długi. Motocykl żużlowy nie waży 15 kg i nie jeździmy po asfalcie. Trzeba brać pod uwagę swoje zdrowie, ale też kolegów z toru - zakończył Michał Gruchalski.

Zobacz także:
Tam ceny zmieniają się z dnia na dzień
Pokrzyżują szyki niejednemu faworytowi?

Źródło artykułu: WP SportoweFakty